Unia oferuje Białorusi liberalizację wizową i współpracę gospodarczą
Wybory prezydenckie 11 października zadecydują o zniesieniu sankcji wobec władz w Mińsku. Jeśli nie skończą się jak w 2010 r., czyli falą represji wymierzonych w opozycję i społeczeństwo obywatelskie, najpewniej nie zostaną one przedłużone. „Z zadowoleniem przyjmujemy rozwój sytuacji na Białorusi, zwłaszcza uwolnienie więźniów 22 sierpnia” – czytamy w oświadczeniu szefowej unijnej dyplomacji Federiki Mogherini, wydanym po sobotnim spotkaniu szefów MSZ państw UE. Narada była poświęcona kryzysowi migracyjnemu, ale politycy rozmawiali też o sytuacji na Wschodzie.
22 sierpnia uwolniono sześć osób, wszystkie uznawane przez obrońców praw człowieka za więźniów politycznych, w tym Mikałaja Statkiewicza, kandydata w poprzedniej elekcji, który trafił za kraty w powyborczą noc w grudniu 2010 r. Z kolei 31 sierpnia władze uczyniły kolejny gest dobrej woli; oskarżeni w tzw. sprawie grafficiarzy będą odpowiadać z wolnej stopy. Chodzi o autorów murala z hasłem „Białoruś ma być białoruska” i przekreślonymi swastyką, sierpem i młotem.
Pierwotnie unijni urzędnicy nie wykluczali, że decyzja o zniesieniu sankcji, obejmujących 201 osób i 18 firm należących do ludzi zbliżonych do władz w Mińsku, może zapaść już teraz. Ostatecznie jednak – biorąc pod uwagę negatywne doświadczenia z poprzedniej odwilży w relacjach z Białorusią z lat 2008–2010 – zdecydowano się poczekać na wybory i dopiero po nich podjąć decyzję, czy przedłużyć sankcje, które wygasają z końcem października. – Na razie przyglądamy się sytuacji – mówił szef belgijskiej dyplomacji Didier Reynders.
Z kolei Gernot Erler z niemieckiego MSZ zapowiedział, że po wyborach będą możliwe także inne kroki, mające zachęcić prezydenta Aleksandra Łukaszenkę do liberalizacji życia politycznego. Wśród nich przyspieszenie rozmów o ułatwieniach wizowych, zorganizowanie konferencji chętnych do inwestycji na Białorusi oraz wsparcie starań Mińska o przyjęcie do WTO. Unia chce też przygotować specjalną ofertę gospodarczą dla Armenii i Białorusi, czyli państw nieobjętych umowami stowarzyszeniowymi z UE. Jeśli jednak po wyborach pojawią się nowi więźniowie polityczni, dialog znów zostanie zamrożony.
Osobą odpowiedzialną za rozmrażanie relacji z Zachodem jest minister dyplomacji Uładzimier Makiej. To zaufany człowiek Łukaszenki, dawny szef jego administracji. Dla Makieja to druga szansa na normalizację relacji z UE po tej z lat 2008–2010. Trzeciej może już nie dostać. Po traumie 2010 r. dialog na powrót zaczął się aktywizować dwa lata później. – Chcielibyśmy mieć normalne kontakty ze wszystkimi sąsiadami. Z jednymi udaje się lepiej, z innymi gorzej. W ostatnim czasie dialog się znacząco zaktywizował. I bardzo się z tego cieszymy – mówił Makiej w 2013 r. w rozmowie z DGP. Katalizatorem odwilży stały się jednak wydarzenia na Ukrainie. Odkąd Łukaszenka zdystansował się wobec polityki Rosji w regionie i uznał nowe władze w Kijowie, Bruksela przestała go traktować jako lidera, z którym się nie rozmawia.
Symboliczna w tym kontekście była lutowa konferencja pokojowa w Mińsku, na której poza prezydentami Rosji i Ukrainy pojawili się również kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji François Hollande. Białoruś dla wszystkich stron formatu normandzkiego stała się akceptowalnym miejscem kontaktów zarówno oficjalnych, jak i roboczych. A ze względu na rosnące potrzeby finansowe Mińska UE liczy, że także Łukaszence zależy na tym, by po wyborach zniknęły ostatnie przeszkody na drodze do odwilży.
Białoruska opozycja w tym kontekście podzieliła się na dwa obozy. Jej umiarkowana część, w tym jedyny polityk opozycji, który zebrał 100 tys. podpisów, czyli Tacciana Karatkiewicz, ma nadzieję na poprawę relacji z UE. – Wiele już zostało zrobione. Ważne, żeby wszyscy partnerzy robili to, na co się umówili – mówiła Karatkiewicz w niedawnej rozmowie z DGP. Bardziej zdecydowanie antyrządowa część polityków uważa z kolei, że Łukaszenka jest zbyt niewiarygodnym partnerem, by się z nim układać.