Dość pracy za grosze. To hasło akcji protestacyjnej pracowników wymiaru sprawiedliwości.

Urzędnicy, asystenci i pracownicy obsługi sądów od siedmiu lat nie mieli ani podwyżek, ani waloryzacji płac - wyjaśniła przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości Iwona Nałęcz-Idzikowska.
Jej zdaniem, ta grupa zawodowa, licząca w całym kraju około 35 tysięcy osób, znalazła się prawie na granicy ubóstwa. Wynagrodzenia, jak poinformowała na konferencji w Sejmie, wynoszą "na rękę" 1400-1500 złotych. Jednocześnie obowiązków stale przybywa.
Iwona Nałęcz-Idzikowska przypomniała, że ustawa zabrania pracownikom sądów i prokuratur strajków, tak samo jak służbom mundurowym - tyle, że wynagrodzenia mają dużo niższe.

Według przewodniczącej związku, minister sprawiedliwości Borys Budka 24 czerwca obiecał, że wynagrodzenia urzędników wzrosną w przyszłym roku być może o 150-200 złotych brutto na etat. Podkreśliła, że dla związku nie jest to satysfakcjonująca odpowiedź.
Konferencja protestujących odbyła się w Sejmie dzięki zainteresowaniu posłów Zjednoczonej Prawicy, w tym Andrzeja Dery. Poseł przypomniał, że dwa lata temu komisja sprawiedliwości przyjęła dezyderat w sprawie wynagrodzeń ale nic się od tamtej pory nie zmieniło. Dodał, że Ministerstwo Sprawiedliwości planuje zwolnienia personelu pomocniczego.
Zdaniem posła Dery, po ostatnich aferach z wyciekiem akt wydaje się kuriozalne, żeby firmy zewnętrzne sprzątały pomieszczenia sądowe i archiwa, czy przewoziły dokumenty.
Pierwszy dzień akcji protestacyjnej miał miejsce 18 czerwca. Z tego powodu odwołano kilkanaście tysięcy rozpraw w całym kraju. Związek zapowiada kolejne akcje w sierpniu i wrześniu.
Ponieważ pracownikom wymiaru sprawiedliwości nie wolno strajkować, biorą urlopy na żądanie, zakładają czarne stroje, wysyłają do ministra listy z groszem, rozwieszają plakaty i oddają krew, za co przysługuje dzień wolny.