Obecny system emerytalny nie jest dogmatem i można go modyfikować. Ale o niektórych pomysłach, jak radykalne obniżenie wieku emerytalnego, lepiej zapomnieć – radzą ekonomiści.
Co miało da zrównanie o podniesienie wieku emerytalnego / Dziennik Gazeta Prawna



System emerytalny był jednym z głównych tematów ostatniej kampanii prezydenckiej. I z dużym prawdopodobieństwem będzie nim w czasie jesiennych wyborów do parlamentu. Czy da się obniżyć wiek emerytalny? A może to zupełnie nierealne? Spytaliśmy ekonomistów, jak powinny brzmieć rzetelne odpowiedzi na te pytania.
Teoretycznie całkowite odwrócenie emerytalnych zmian jest możliwe, ale skutki takiego posunięcia byłyby opłakane. Zwłaszcza w długim terminie. Z liczbami trudno dyskutować: z jednej strony polskie społeczeństwo się starzeje, z drugiej średnia długość życia się wydłuża. Według prognoz GUS odsetek osób w wieku 15–64 lata spadnie z 70,3 proc. w 2013 r. do 55,2 proc. w 2050 r. Jednocześnie udział grupy 65 lat i więcej wzrósłby z 14,7 proc. do 32,7 proc. Gdyby obniżyć wiek emerytalny do 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet, to system finansów publicznych musiałby wydać w ciągu 45 lat dodatkowe 1,4 bln zł, żeby sfinansować system emerytalny. Prawie tyle, ile roczny produkt krajowy brutto. Tak przynajmniej widzi to Ministerstwo Finansów.
– Na krótką metę poważnych napięć by nie było, ale za 10–15 lat problem uwidoczniłby się z całą mocą. Doszłoby do dramatycznej zmiany proporcji między liczbą pracujących a liczbą emerytów. I między wpływami ze składek a wypłacanymi świadczeniami. Dlatego niebezpieczne jest to szafowanie wiekiem emerytalnym w sytuacji, gdy demografia jest tak bardzo niekorzystna – ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING.
Co nie znaczy, że obecny system to dogmat nie do ruszenia. Opcja, w której na emeryturę będzie można przejść po zaliczeniu określonego stażu pracy (a dokładniej opłacania składek ubezpieczeniowych) jest do przedyskutowania. Taki wariant obowiązuje w innych krajach, np. w Niemczech. Rafał Benecki uważa, że umożliwienie przechodzenia na emeryturę po 40 latach okresu składkowego będzie na pewno mniej kosztowne dla budżetu niż zawracanie całej reformy.
Ale i to rozwiązanie jest najeżone pułapkami. Pierwsza: jest duże prawdopodobieństwo, że dla kogoś, kto wcześnie zaczął pracować, emerytura po 40 latach może być niska. Chodzi o tzw. średnie dalsze trwanie życia, czyli szacowany okres przebywania na emeryturze, od którego m.in. zależy wysokość miesięcznej wypłaty. Według wyliczeń GUS mężczyzna przechodzący teraz na emeryturę (w wieku 65 lat i 5 miesięcy, niezależnie od stanu) będzie ją pobierał przez jakieś 18 lat. Gdyby ten sam mężczyzna mógł przejść na emeryturę po 40 latach pracy, to przy założeniu, że zaczął pracę w wieku 20 lat, okres pobierania emerytury wydłużyłby mu się o 5 lat i 5 miesięcy. Co miałoby duży wpływ na wielkość wypłat z ZUS.
– Przepracowanie 40 lat niekoniecznie musi gwarantować świadczenie na poziomie minimalnej emerytury. W takiej sytuacji do emerytur musiałby dopłacać budżet – tłumaczy Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. I dodaje, że można wprowadzić bezpiecznik, by system się bilansował, ustanawiając zasadę, że na emeryturę będzie można przejść dopiero wtedy, gdy wypłacane świadczenie przekroczy poziom minimalny.

Felieton: Michał Zieliński, dziennikarz radia RMF FM

Co zrobić z wiekiem

Obietnica starań o wycofanie reformy emerytalnej była gwoździem programu wyborczego Andrzeja Dudy. Podniesienie wieku przechodzenia na emeryturę jest tylko urealnieniem sytuacji w obliczu wydłużania się średniej życia w Polsce. Można wskazywać też na kosmiczne koszty powrotu do stanu rzeczy sprzed 2012 r. Prawda jest jednak taka, że reformę wprowadzono bez akceptacji związków zawodowych i bez szerokiej akcji informacyjnej. Nic zatem dziwnego, że z hasła obniżenia wieku emerytalnego udało się uczynić dźwignię, która trafiła na podatny grunt i mogła skutecznie unosić popularność kandydata z Krakowa.
Nawet jeśli obecny układ sił politycznych nie pozwala na cofnięcie reformy, już za kilka miesięcy może się okazać, że ta propozycja nabierze bardziej konkretnego kształtu. Poparta nie tylko argumentem braku zgody społeczeństwa na „pracę do śmierci”. Można sobie wyobrazić, że zwolennicy cofnięcia reformy będą argumentować: zamiast przesuwać wiek emerytalny, należy poprawić sytuację na rynku pracy i demograficzną.
Przyczyną wprowadzenia reformy jest rosnąca nierównowaga w rachunkach ZUS wynikająca ze zmniejszania się liczby pracujących i płacących składki z jednej strony oraz wzrostu liczby emerytów – z drugiej. Tę przyczynę można niwelować nie tylko od góry, czyli zmniejszając rzeszę uprawnionych do świadczeń. Rachunki w ZUS-ie można też wyrównać, zwiększając wpływy, pod warunkiem że pojawi się więcej rąk do pracy. Dodatkowo, jeśli płace będą wyższe, a bezrobocie niższe, przy odpowiednich zachętach część emerytów zapewne sama zechce zrezygnować ze świadczeń, wybierając dalszą pracę. Do tego potrzebny jest szybszy niż dziś wzrost gospodarczy, wzrost płac i poprawa warunków życia. Jak to zrobić? To pytanie znacznie trudniejsze niż kwestia: co zrobić z wiekiem emerytalnym.