Choć polscy rolnicy ucierpią wskutek embarga, dla UE jako całości Moskwa nie jest kluczowym rynkiem zbytu
Rosja wprowadza embargo na polskie owoce i warzywa. Choć oficjalnym powodem jest naruszanie przez polskich producentów rosyjskich przepisów fitosanitarnych, nikt nie ma wątpliwości, że to odwet za przyjęte dzień wcześniej przez Unię Europejską sankcje gospodarcze. Szczególnie że Polska była w gronie krajów najgłośniej domagających się ukarania Moskwy za podsycanie konfliktu na Ukrainie. I będzie wśród tych, które ewentualną wojnę handlową odczują najmocniej.
Od jutra rosyjski rynek będzie zamknięty dla produkowanych w Polsce jabłek oraz wszystkich rodzajów kapusty, w tym kalafiorów, poinformowała wczoraj Federalna Służba Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego, ale na tym może się nie skończyć, bo dzień wcześniej jej przedstawiciel wspomniał, że zakazem mogą zostać objęte niemal wszystkie warzywa i owoce z Polski. Nie byłoby to żadnym zaskoczeniem, bo w ostatnich latach każde nieprawomyślne – z punktu widzenia Moskwy – zachowanie któregoś z państw kończyło się tym, że rosyjscy inspektorzy natychmiast znajdowali w produktach spożywczych z tego kraju niezliczoną ilość chorób, szkodliwych substancji bądź błędów w dokumentach. Tak było w przypadku gruzińskich czy mołdawskich win czy produktów rolnych z Ukrainy. Polska zresztą też już nieraz była objęta embargiem – teraz dotyczy ono mięsa wieprzowego, czego powodem są wykryte w naszym kraju przypadki afrykańskiego pomoru świń.
Interwencję w sprawie polskich warzyw i owoców zapowiedział rzecznik Komisji Europejskiej. „Chcę dać jasno do zrozumienia, że komisja nie została uprzedzona przez rosyjskie władze o tych działaniach. Zamierzamy przeanalizować ogłoszone środki oraz powody, dla których zostały podjęte. Jeśli będzie taka potrzeba, w odpowiednim czasie zareagujemy” – oświadczył Isaac Valero-Ladron. Nie zmienia to faktu, że polscy producenci poniosą spore straty. Rosja jest największym odbiorcą polskich owoców, odpowiadającym w zeszłym roku za jedną trzecią naszego eksportu, i drugim co do wielkości odbiorcą warzyw – jej udział to prawie 20 proc. Jeszcze większy jest udział Rosji w polskim eksporcie jabłek – nie uwzględniając przetworów, do tego kraju trafia prawie 60 proc. (w ujęciu wartościowym) wysyłanych za granicę świeżych owoców. Nic dziwnego, że polscy rolnicy mają poważne powody do obaw.
Polska jest zresztą w gronie tych krajów Unii Eurpejskiej, które najbardziej są narażone na skutki ograniczenia wymiany handlowej z Rosją. Przeanalizowaliśmy, jakie miejsce w eksporcie Unii jako całości i w eksporcie poszczególnych państw członkowskich zajmuje ten kraj. Oraz jaki odsetek eksportowanych przez członków Wspólnoty towarów trafia na tamtejszy rynek. Okazało się, że dla Francji czy Niemiec, które przez długi czas były niechętne sankcjom wobec Moskwy, obawiając się kosztów, nie jest ona – patrząc z punktu widzenia całej gospodarki, a nie poszczególnych przedsiębiorstw – kluczowym rynkiem zbytu. Do Rosji trafia niespełna 3,5 proc. całego niemieckiego eksportu, czyli mniej niż do Polski. W przypadku francuskiego eksportu ten odsetek nie przekracza nawet 2 proc. i podobnie ma się z większością starych członków Unii. Jeżeli mogą się one czegoś obawiać, to nie utraty rynków zbytu, lecz niekorzystnych skutków swojej zależności energetycznej od Rosji oraz problemów z już istniejącymi inwestycjami własnych firm na terytorium tego kraju.
Natomiast poważne powody do zaniepokojenia mogą mieć państwa bałtyckie oraz Finlandia. Litwa i Estonia to jedyne państwa Unii, dla których Rosja jest największym partnerem handlowym, a trafia do niej prawie jedna piąta ich eksportu. W przypadku rosyjskich sankcji odwetowych to one realnie ucierpią, szczególnie że jako niewielkim gospodarkom trudniej im będzie szybko znaleźć nowe rynki zbytu, nie mówiąc już o tym, że są jednocześnie bardzo uzależnione od importu rosyjskiego gazu. Nie przeszkodziło im to jednak opowiadać się za nałożeniem na Moskwę sankcji.
Bo w ostatecznym rozrachunku to Rosja bardziej ucierpi na sankcjach. Wystarczy powiedzieć, że o ile do Rosji trafia niespełna 3 proc. unijnego eksportu, o tyle do Unii ok. 45 proc. rosyjskiego, zatem Moskwa ma bez porównania mniejsze pole manewru. Poza tym, jak wylicza Komisja Europejska, sankcje będą w tym i przyszłym roku kosztować obie strony po ok. 90 mld euro. Z tym że dla Rosji będzie to oznaczać stratę 1,5 proc. PKB w tym roku i 4,8 proc. w przyszłym, a dla będącej znacznie większą gospodarką Unii tylko 0,4 proc.
Polska, Litwa i Estonia stracą najwięcej. Ale były za sankcjami
Wiadomości dotyczące konfliktu na Ukrainie na bieżąco na Dziennik.pl