Pokolenie 30-latków to dzieci bumerangi: po zaliczeniu życiowej porażki wracają na garnuszek mamusi. Ale nie decydują o tym tylko czynniki ekonomiczne. Przyczyny tkwią znacznie głębiej. Po prostu dziecinniejemy
Kamienica na warszawskiej Pradze. W niej skromnie urządzone dwupokojowe mieszkanie. W jednym zielono-pomarańczowe ściany, łóżko, a na nim ogromny pluszak. Na półkach kilka zdjęć – mała dziewczynka z mamą, tatą i siostrą. Jest także drewniana skarbonka z czerwonym sercem. Pokój urządziła Gosia. Ma 34 lata i mieszka z mamą.
– Miałam pracę, ale pensja rzadko przekraczała 1,5 tys. zł netto. Uznałam, że bez sensu byłoby wynajmowanie mieszkania czy pokoju, wolałam te pieniądze, które miałabym wydać na lokum, oddać mamie – opowiada.
Zajęcie zmieniała już kilkadziesiąt razy. Pracowała jako sekretarka w jednym z państwowych urzędów, była recepcjonistką w salonie dentystycznym, roznosiła ulotki, nalewała piwo w barze, opiekowała się dziećmi, chciała również zostać projektantką ubrań. Skończyła szkołę o tym kierunku, ale poprzestała na planach. Zdecydowała się nawet na wyjazd za granicę. – Do Francji pojechałam do pracy, z myślą, że zostanę tam dłużej, a może i ułożę sobie życie – przyznaje. Jednak wróciła. I znowu zamieszkała z mamą.

Jaskinia przetrwania

W podobnej sytuacji jest obecnie niemal co drugi Polak w wieku 25–35 lat. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w ciągu niecałej dekady liczba dorosłych pozostających pod skrzydłami rodziców wzrosła o 7 proc. W Polsce jest ich już ponad 43 proc., a np. w Danii zaledwie 1,8 proc. – Przesuwa się granica wkraczania w dorosłe, samodzielne życie – ocenia Artur Satora z GUS.
Eksperci zgadzają się, że pozostawanie dorosłych dzieci na garnuszku rodziców jest związane z sytuacją gospodarczą. – Szacuje się, że aż 1/4 osób między 22. a 30. rokiem życia nie ma stałego zatrudnienia. A więc nie stać ich na to, by się w końcu usamodzielnić – tłumaczy prof. Hanna Brycz, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego. – Do takiej sytuacji prowadzi bardzo słabo płatna praca albo jej brak. A nawet jeśli młoda osoba wyprowadzi się z domu, po pewnym czasie przestaje się jej to opłacać. Jeśli wróci pod skrzydła rodziców, mamusia zawsze poda obiad i nie trzeba będzie płacić rachunków, więc będzie się miało więcej pieniędzy na własne przyjemności – potwierdza dr Jarosław Jura, socjolog z warszawskiej Uczelni Łazarskiego.
Właśnie na stan portfela dorośli mieszkający z rodzicami zrzucają winę za swoje życie. – Oczywiście, że chciałabym mieszkać we własnym M2, ale nikt mi nie da teraz kredytu. Zresztą nie chciał go dać kilka lat temu przy moich zarobkach. Bo nikt normalny nie udzieli pożyczki na 30 lat komuś, kto zarabia 1,8 tys. zł brutto – stwierdza cierpko Gosia.
Także prof. Augustyn Bańka, psycholog z katowickiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w krachu upatruje przyczyn pozostawania 30-latków z rodzicami. – Osoby, którym się nie powiodło, uciekają tam, gdzie czują się bezpiecznie. A w sytuacji kryzysu najlepszym schronieniem jest rodzina. To dla nich jaskinia przetrwania – mówi. I w niej czekają na lepsze czasy. Liczą, aż ktoś naprawi za nich tę sytuację, kryzys się skończy, dostaną lepszą pracę, zarobią na mieszkanie. – Mają nadzieję, że los się odwróci, ale to może nigdy nie nastąpić – wyjaśnia prof. Bańka.

Dorosłe dziecko

Naukowcy badający boomerang kids (dzieci bumerangi) doszukają się jednak głębszych przyczyn tego zjawiska. – Zawsze była grupa ludzi, która niechętnie opuszczała rodzinne gniazdo. To osoby, które unikają nadmiaru bodźców, są nastawione na niezmienność oraz poczucie bezpieczeństwa. Wolą to same środowisko: mieszkanie, meble. Przyjaźnią się z niewielką liczbą osób. Takie cechy osobowości są często dziedziczone – diagnozuje prof. Hanna Brycz. I podaje przykład filozofa Immanuela Kanta, który całe życie spędził w Królewcu.
To jednak nie tłumaczy wszystkich tego typu przypadków. – Specyficzne cechy charakteru i przyczyny ekonomiczne mogą być nawet mniej istotne, niż mogłoby się wydawać. O tym, że osoby dorosłe wybierają mieszkanie z rodzicami, często decydują inne czynniki psychologiczno-społeczne – uważa dr Teresa Sikora, psycholog z Zakładu Psychologii Zdrowia i Jakości Życia Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Wskazuje, że współczesne społeczeństwo charakteryzuje mentalność prawego kciuka. Czyli życie ma być szybkie, łatwe i jednoznaczne. – Szybkość objawia się tym, że nie chcemy czekać za długo na osiągnięcie efektów. Łatwość – że nie chcemy się wysilać. A jednoznaczność – że nie chcemy zastanawiać się nad półcieniami wyborów, pragniemy mieć odpowiedź zero-jedynkową, tak jak przyzwyczaja nas do tego technologia – wyjaśnia. – A przecież takie zachowanie jest charakterystyczne dla dzieci. Jak maluch na coś długo czeka, zaczyna tupać nogami, jak coś jest za trudne – porzuca to, a jak jest wieloznaczne, to się gubi – tłumaczy dr Sikora.
Na dodatek dorosłość wiąże się z koniecznością wzięcia własnego losu w swoje ręce, pozostanie dzieckiem oznacza wieczną zabawę i brak odpowiedzialności. – Prędzej można dziś spotkać na ulicy dorosłą kobietę, która ma przy telefonie zawieszkę w stylu Hello Kitty, w podkolanówkach i z warkoczykami niż dziecko, które stylizuje się na dorosłych i mówi: „Mamo, chcę iść do pracy” – uważa dr Sikora. Według niej rynek jest nastawiony na tworzenie produktów dla tej grupy osób, czyli zdziecinniałych dorosłych. Jak choćby sprzęt domowy, który wygląda niczym zabawki dla dziewczynek.
Dla boomerang kids charakterystyczne jest również to, że nawet gdy opuszczą rodzinne gniazdo, to do niego wracają. – Te osoby w procesie wychowawczym nie zostały przyzwyczajone do tego, by wziąć za siebie odpowiedzialność, żeby zorganizować życie – mówi dr Sikora. Więc jeśli odejdą z domu, to nie radzą sobie z podołaniem obowiązkom – praniem, wyżywieniem, płaceniem rachunków. I dlatego zdaniem dzieci bumerangów przyczyną ich niepowodzeń są czynniki ekonomiczne. – A przecież mogliby zacisnąć pasa i zamieszkać sami, choćby wynająć pokój, ciężko przy tym pracując. Ale to jest trudne i nieprzyjemne – komentuje dr Sikora.
Gosia nie wyobraża sobie mieszkania z obcymi osobami. – Trzeba się nauczyć żyć w komunie i godzić z tym, że ktoś może trzaskać drzwiami, palić światło w nocy, słuchać głośno muzyki. W domu u mamy mam więcej swobody i spokoju – przekonuje.

Akceptowana niezaradność

Dzieci bumerangi najczęściej też są akceptowane przez rodziców. Alina, mama Gosi, przyznaje, że nie przeszkadza jej mieszkanie z córką. – Uzupełniamy się, zawsze jest ktoś, z kim można pogadać, kto posprząta. Oczywiście staram się nie wtrącać w życie Gosi, bo to dorosła kobieta – mówi.
Alina tłumaczy, że przecież kiedyś całe rodziny mieszkały razem i nikomu to nie przeszkadzało. – Oczywiście, że jakbym wygrała w totolotka, to bym kupiła dwa oddzielne mieszkania. Ale nawet wtedy chciałabym, byśmy mieszkały blisko siebie, żeby w każdej chwili jedna drugiej mogła pomóc – stwierdza.
Rodzice usprawiedliwiają też niesamodzielność swoich pociech. – Nie jesteśmy z zamożnej rodziny. Moje dziecko nie odziedziczyło mieszkania po dziadkach, dlatego musi sobie jakoś radzić – argumentuje Alina. Chciałaby jednak, żeby córka znalazła kogoś, wyszła za mąż, założyła rodzinę i miała własny dom.
– Mimo składanych deklaracji, że najwyższy czas, aby 30-latek się usamodzielnił, ponagleń, próśb, a nawet awantur, ta sytuacja często może odpowiadać obu stronom – zauważa dr Jarosław Jura. Dłuższe zamieszkiwanie w domu rodzinnym może stanowić dla rodziców substytut posiadania wnuków. – Nie przechodzą też dzięki temu kryzysu, który jest związany z syndromem opuszczonego gniazda. W głębi duszy obu stronom może ten stan odpowiadać – puentuje dr Sikora.