Raz jest szefową firmy, innym razem menedżerem, a jeszcze innym gospodynią domową. Agnieszka od sześciu lat bierze udział w badaniach rynku. Stała się zawodowym ankietowanym.
Przez kilka lat przeprowadzałem ankiety, w których respondenci opowiadali m.in. o tym, jakie programy obejrzeli w telewizji, jakie potrawy jedli itd. Zestaw pytań był olbrzymi, ankiety liczyły prawie 100 stron, ich wypełnianie zajmowało sporo ponad godzinę. Trzeba było coś wymyślić, by szybciej kończyć robotę – rozpoczyna opowieść Roman.
Z kolegami po fachu uznał, że gdy zleceniodawcy będą weryfikować ankiety – do czego dojdzie po miesiącu – to nie będą pytać ankietowanych o jedzenie ani o oglądane programy, bo nikt tego nie będzie pamiętał. – Dzięki temu mieliśmy o 20 proc. mniej roboty, bo sami wpisywaliśmy odpowiedzi – tłumaczy Roman. Szybko też zauważył, że odpowiedzi na część pytań są niemal identyczne. – Po co je więc zadawać? Wystarczy przepisać – pomyślał. I już miał kolejne 10 proc. ankiety za sobą.
Tak często wygląda przeprowadzanie badań marketingowych oraz precyzyjnych badań rynku. Od których firmy uzależniają swoje strategie handlowe czy też wprowadzenie na rynek nowego produktu.
Kot to dziecko
O innym sposobie na długie ankiety opowiada Andrzej, który przenosi dane z papieru do komputera. – Pracuje przy tym pół mojego akademika, płacą nam od wbitej ankiety. Komputerowy system działa tak, że jeśli na główne pytanie respondent odpowie „tak”, przechodzi się do licznych pytań szczegółowych. A jeśli wciśniemy „nie” do kolejnego pytania głównego – opowiada. – Zdarza ci się zmieniać odpowiedzi, by szybciej uporać się z pracą? – dopytuję. Andrzej z przekąsem przypomina, że ma płacone od ankiety, nie od pytania.
A nadzór? – Wiemy, jak oszukać. Wygląda to tak: dziewczyny, które sprawdzają naszą pracę, zbierają ankiety po powrocie z papierosa i przeglądają uważnie te ostatnie. Więc gdy wychodzą na fajkę, cała sala na kilka minut przykłada się do roboty. Na nasze szczęście palą rzadko – kontynuuje Andrzej.
Kilkakrotnie uczestniczył także w badaniach rynku. Było to dla niego eldorado, bo za godzinę czy dwie godziny pracy można zarobić na czysto 100–200 zł. – Za każdym razem osoba, która je organizowała, mówiła mi, ile mam mieć lat, jaki mieć stan cywilny, ile zarabiać. Opowiadałem więc o soczkach dla dzieci, choć dzieci nie mam. Na początku gubiłem się, gdy dochodziło do luźnych opowieści o pociechach, ale uznałem, że jak dziecko mogę traktować kota. Opowiadałem więc o tym, jak zrzuca wszystko z wersalki i wrzeszczy w nocy, i nie daje spać. Wskakiwanie na karnisze i sikanie do butów pominąłem – żartuje. Już trzy tygodnie później, jako ojciec trójki dzieci, opowiadał o familijnych programach telewizyjnych i bajkach, które rodzice mogą pozwolić oglądać dzieciom. – Tutaj szybko wyszła na jaw moja niekompetencja, bo tytuły, które podawali inni rodzice, nic mi nie mówiły. Ale nadrabiałem ideologią – dodaje Andrzej.
Przedstawiciele firm badawczych uważają, że zjawisko oszukiwania ma charakter marginalny. – W zdecydowanej większości badań potencjalni zawodowi respondenci nie mogą się znaleźć w próbie, która jest dobierania losowo – podkreśla prezes TNS Polska Piotr Kwiatkowski. Jednak zaraz dodaje, że „może się zdarzyć kilka takich przypadków”. – Ale jeśli uwzględnimy skalę naszego działania – setki tysięcy wywiadów rocznie – takie sytuacje są rzadkie. Mamy mechanizmy kontroli – mówi. Na przykład w badaniach telefonicznych (rocznie ponad 600 tys. wywiadów) numery są generowane losowo. Poza tym, jak zauważa Kwiatkowski, respondenci nie mają interesu, by przechodzić na „zawodowstwo”, bo większość badań nie wiąże się z gratyfikacją.
Kwiatkowski deklaruje, że TNS OBOP stosuje różne metody weryfikacji. – Nie wchodząc w szczegóły, możemy zawodowych respondentów rozpoznać oraz wyeliminować z udziału w badaniu na kilku etapach: od rekrutacji do projektu, realizacji badania lub później oraz podczas wieloetapowej kontroli realizacji projektu badawczego – mówi.
Podstawą jest deklaracja respondenta, a następnie weryfikacja, czy uczestniczył w jakimkolwiek badaniu w ciągu ostatnich 12 miesięcy (i w jakim), oraz sprawdzenie w tej informacji w bazach danych. Zawodowi respondenci są też wychwytywani przez osoby prowadzące badania. – Odgrywanie ról nie jest proste. Niech ktoś niemający pojęcia o gotowaniu znajdzie się wśród kucharzy. Po kilku minutach jego niekompetencja będzie oczywista. A ktoś udający osobę odpowiedzialną w domu za pranie bardzo szybko zdradzi swój brak wiedzy o segregacji tkanin, o proszkach, substancjach zapobiegających osadzaniu się kamienia czy temperaturze wody – wylicza Kwiatkowski.
Rzeczywistość jest jednak inna. – Najtrudniejsze było badanie, w którym grałam nauczycielkę języka rosyjskiego, choć po rosyjsku nawet nie czytam – opowiada Renata. Na tym badaniu była ze znajomym, brali w nim udział jeszcze jeden chłopak i kobieta w średnim wieku. – I tylko ona sprawiała wrażenie osoby, która ma pojęcie o rosyjskim. Reszta ni w ząb. Było trochę śmiesznie, bo mieliśmy ocenić nowy podręcznik do nauki tego języka. Z naszych marnych kompetencji zdał sobie w końcu sprawę ankietujący, bo przestał nas pytać i skoncentrował się na tej kobiecie w średnim wieku – mówi Renata.
Prezes za 2 tys. zł
W trakcie tego badania zrozumiała, że może być właściwie każdym. Stała się zawodowym respondentem. – Dostosowuję się do wszystkiego i nie jestem jedyna. Często mam wrażenie, że nawet większość osób biorących udział w badaniach po prostu gra – mówi Agnieszka.
Pracę załatwiła jej koleżanka. – Miała kontakt do osób, które dostawały zlecenia od firm badawczych. Te babki, które organizują badania, za które ja dostaję 100 zł, mają od głowy ze 30. A przecież takich osób umawiają po kilka dziennie – mówi Agnieszka. Dopóki nie zaznajomiła się z ankieterką, wszystko przebiegało tak, jak powinno. – Jak się poznałyśmy bliżej, to zaczęła sugerować, że choć nie mam kota, tylko psa, to przecież mogę wziąć udział w badaniu, do którego byli proszeni tylko kociarze – mówi Agnieszka.
Także u Justyny naciąganie rzeczywistości jest proste. Po latach pracy kłamie jak z nut. Raz jest szefową firmy, innym razem menedżerem, kiedy indziej gospodynią domową. Problemem nie jest dla niej wysokość zarobków. Potrafi się odnaleźć zarówno w roli osoby zarabiającej 2 tys. zł miesięcznie, jak i tej, której dochody przekraczają 10 tys., a nawet 20 tys zł. Jest posiadaczką olbrzymich lokat bankowych, ale też używa tanich past do zębów czy butów. Często udaje matkę maluszka, która ocenia także produkty dla milusińskich, choć jej dziecko jest już w gimnazjum. – Zazwyczaj jest wskazanie na konkretny produkt, na konkretną markę. Mam więc czas na przygotowanie się do badania – mówi. – Stres? Często ankieterki uczulają, żeby poczytać na temat jakiegoś produktu, ale podczas badania zazwyczaj jest luźna rozmowa. Czasami prowadzący zapyta podchwytliwie, jakiej marki się używa, ale generalnie mówi się o konkretnym segmencie rynku i jakie ma się oczekiwania wobec tego typu produktów – mówi Agnieszka.
Według Renaty badania nic nie wnoszą. – Zbierają ludzi, którzy czegoś tam używają, po to, by mieć przekrój rynku. Robią to na zlecenie jednego z producentów, czego nie kryją, bo mówią o tym, jaką planuje kampanię i czy to jest dobry pomysł, czy nie. A skąd ja mam to wiedzieć, skoro nawet nie używam ich produktu – mówi Renata.
Gdy patrzy na innych uczestników badania, wydaje jej się, że jej podobnych jest wielu. – Nigdy nie zdarzyło się, by kogoś wyrzucili z badania, choć wystarczyło wsłuchać się w to, co ktoś mówił, żeby odgadnąć, że nie ma bladego pojęcia, o czym mówi – ocenia.
Kwestia ceny
Wszyscy mówią, że jedyną motywacją do udziału w badaniach są pieniądze. Bo to łatwy zarobek. Często takie badania trwają godzinę, góra dwie. W zamian można liczyć na 70–80 zł w gotówce lub bonach. Rzadziej w grę wchodzą kwoty rzędu 100–120 zł. Wtedy z reguły są to rozmowy indywidualne i dodatkowe wymagania, np. przygotowanie dzienniczka czy zrobienie fotografii.
– Nigdy nie pójdę tylko na badanie polityczne. To jest chyba jedyna rzecz, pod którą się nie podłożę – mówi. Po dłuższym zastanowieniu nad pytaniem, czy aby na pewno, odpowiada, że może gdyby zapłacili 500 zł. Tyle że za takie badania tyle nigdy nie zapłacą.

Współpr. rb