Ściągania uczymy się w szkole i zwyczaj ten przenosimy na studia. Zjawisko, które oburza za granicą u nas jest akceptowane. To dlatego, że wyniki na uczelni nie mają związku z sukcesem zawodowym i finansowym.

Dłoń zapisaną drobnymi literami zastąpiły kartki ukryte w długopisach, a te musiały z kolei ustąpić technologii, np. zestawom słuchawkowym skrupulatnie ukrytym pod włosami. Oszukiwać czujny wzrok nauczyciela uczymy się w pierwszych latach szkoły i zabieramy to przyzwyczajenie na studia.

Podczas gdy Harvard bez skrupułów potrafi zawiesić 60 studentów za korzystanie z pomocy podczas egzaminu, a restrykcyjne podejście do edukacji sprawiło, że problem praktycznie nie istnieje w krajach azjatyckich, to w Polsce, zdaniem specjalistów, mamy do czynienia ze swoistym przyzwoleniem na takie praktyki. W efekcie nie ma mowy o odpowiedzialności dyscyplinarnej.

Niektórzy wykładowcy starają się piętnować ściągających. Jeden z pracowników naukowych AGH wymagał od tych, których przyłapał podpisania oświadczenia, w którym zobowiązują się do zamiatania liści i odśnieżania. Bardziej znany jest jednak przykład Wykładowcy prawa karnego na UW, który gromadził zabrane studentom nielegalne pomoce. Kiedy jego zbiory przekroczyły tysiąc stron, "Super Express" okrzyknął tą kolekcję mianem muzeum ściąg.

„Nawet jeśli regulamin uczelni przewiduje surowe kary dla ściągających, to w praktyce nie są one stosowane, a studenta w najgorszym wypadku czeka drugi termin. Wykładowcy po prostu nie zgłaszają takich przypadków. Możliwe, że wynika to z polskiej tradycji niedonoszenia i obawy przed byciem uznanym za konfidenta. Z drugiej strony, wpływ na to może mieć sytuacja, w której los wykładowcy jest uzależniony od oceny studentów, co jest pomysłem dobrym, ale nie zawsze prawidłowo wprowadzanym w życie” – ocenia dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie.

Zrozumienia dla takiej mentalności należy szukać w podejściu do samej idei studiów. W założeniu pięć lat w drodze do tytułu magistra ma dać wiedzę i umiejętności, które uczynią studenta specjalistą. Zdaniem wykładowców, wśród polskich studentów przyjęło się myślenie o wielu przedmiotach jako pozbawionych sensu zapychaczach rozkładu zajęć. Jak jednak zauważa dr Baryła, nierzadko czas weryfikuje prawdziwość takich sądów.

„Bardzo niewielu studentów myśli o uczelni, jako o pierwszym szczeblu kariery zawodowej. Łatwo to zrozumieć. W Polsce pozycja na studiach nie przekłada się bezpośrednio na sukces zawodowy, więc studenci nie odczuwają rywalizacji, a o ściąganiu nie myślą jak o oszukiwaniu innych studentów, ani nikt nie czuje się osobiście oszukany przez ściągającego kolegę” – wyjaśnia psycholog społeczny z SWPS.

W badaniu samodzielności podczas egzaminów, przeprowadzonym przez poznańską OKE, 9 proc. ankietowanych stwierdziło, że nie akceptuje ściągania. 35 proc. na to samo pytanie odpowiedziało, że nie ma nic przeciwko takim ułatwieniom. W sondażu moralności publicznej i stosunku do zachowań nagannych społecznie CBOS tylko 47 proc. badanych wyraziło dezaprobatę do ściągania na maturze. Oszukiwanie stało się sposobem na łatwiejsze pokonanie barier systemu. Zanim zmianie ulegnie podejście ludzi dr Baryła proponuje prostsze rozwiązanie. „Zjawisko można bardzo łatwo ograniczyć. Przede wszystkim należy zrezygnować z odtwórczych egzaminów, a najlepiej zdecydować się na egzaminy ustne i problem po prostu nie będzie mógł zaistnieć” – proponuje.

Warto mieć na uwadze, że jeszcze w 1997 roku w sondażu CBOS ściąganie potępiło zaledwie 28 proc. badanych. Może po prostu wystarczy poczekać?