Bogusław Seredyński, który przez głośną prowokację CBA (zamieszana w nią była także Weronika Marczuk) od pięciu lat nie ma pracy ani pieniędzy, nie dostał odszkodowania za tymczasowe aresztowanie - pisze dzisiejsza "Gazeta Wyborcza".

Bogusław Seredyński to jeden z bohaterów afery, o której pod koniec września 2009 r. było głośno w mediach. Głównie za sprawą Weroniki Marczuk, celebrytki znanej z programów TVN, z zawodu prawniczki. Marczuk i Seredyński byli przez prawie rok rozpracowywani przez CBA, m. in. przez Tomasza Małeckiego (Tomasza Kaczmarka, dziś posła PiS). Operacja miała udowodnić, że prezes za pośrednictwem Marczuk "ustawi" przetarg na Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, spółkę skarbu państwa posiadającą atrakcyjną nieruchomość w centrum Warszawy.

Agenci chcieli udowodnić, że można ustawić przetarg na sprzedaż firmy, więc podczas jednego ze spotkań w mieszkaniu Seredyńskiego upili prezesa i zostawili mu na stole 10 tys. euro - pisze "Gazeta Wyborcza". Kiedy zaskoczony Seredyński następnego dnia zadzwonił do agenta Tomka dowiedział się, że jest to "taka pożyczka", a umowę mieli spisać jego po powrocie z Wiednia. Jednak wcześniej Seredyński został zatrzymany przez CBA. Prokuratura całkowicie oczyściła z zarzutów byłego prezesa i Marczuk.

Jednak sąd apelacyjny nie przyznał wczoraj odszkodowania Seredyńskiemu - według orzekających sprawa "nie dojrzała" do merytorycznego rozpoznania i została cofnięta do I instancji. "Pięć lat to za mało dla wymiaru sprawiedliwości. Ja tego wyroku do garnka nie włożę, nie zapłacę nim rachunków" - powiedział "Gazecie Wyborczej" w sądzie Seredyński.