Polska za kilkadziesiąt lat? Kraj, którego głos coraz mniej liczy się w europejskiej polityce i gdzie łatwiej spotkać przesiadujących na ławeczce emerytów niż rozbrykane dzieciaki.
Trochę danych / Dziennik Gazeta Prawna
W tym roku najprawdopodobniej padnie niechlubny rekord, jeśli chodzi o przyrost demograficzny w Polsce. W pierwszej połowie tego roku urodziło się 183 tys. osób, a zmarło 202 tys. – podał Główny Urząd Statystyczny. Jeśli ta tendencja się utrzyma, ludność Polski zmniejszy się o prawie 40 tys. To tak, jakby z mapy naszego kraju zniknęło miasto wielkości Sopotu.
Wprawdzie nie będzie to pierwszy przypadek ujemnego przyrostu demograficznego, bo podobna sytuacja miała miejsce już w latach 2002–2005. Jednak tym razem stan jest poważniejszy. W najgorszym powojennym roku – 2003 – liczba ludności spadła o 14 tys. Na dodatek zanosi się na to, że będzie jeszcze gorzej. Przez najbliższe kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat nawet nie zbliżymy się do zeszłorocznego, mało imponującego wyniku, w którym populacja zwiększyła się o 1,5 tys. osób. Według prognoz GUS w 2025 r. przewaga zgonów nad urodzeniami sięgnie prawie 110 tys., czyli tyle, ile wynosi ludność Chorzowa czy Kalisza, a w 2035 r. – 178 tys., czyli znika Rzeszów. Łącznie do 2035 r. populacja naszego kraju ma się skurczyć o 2,5 mln – to tak, jakbyśmy się pozbyli całego województwa łódzkiego.
Będzie nas coraz mniej, a na dodatek będziemy jako społeczeństwo coraz starsi. Już teraz najliczniejszą grupą wiekową są 30-latkowie, a osób między 50. a 60. rokiem życia jest więcej niż dzieci do 10 lat. Pod koniec następnej dekady najliczniejszą grupą będą 40–50-latkowie, a 70-latków będzie więcej niż nastolatków. W 2035 r. co druga kobieta w Polsce będzie miała więcej niż 50 lat, a co drugi mężczyzna – więcej niż 46. Choć liczba osób w wieku produkcyjnym, czyli od 18. roku życia do 59 lat w przypadku kobiet i 64 lat w przypadku mężczyzn, utrzymuje się i przez najbliższe kilkanaście lat utrzyma na podobnym poziomie, nie oznacza to, że wszystko jest w porządku. Systematycznie zmniejsza się bowiem odsetek osób, które jeszcze nie weszły na rynek pracy, a spada tych, które już z niego zeszły. A to w perspektywie dłuższej niż kilkunastoletnia oznacza, że naprawdę możemy mieć problem z brakiem rąk do pracy, a w szczególności z utrzymaniem emerytów.
Starzenie się społeczeństwa wymusi też wiele zmian w jego organizacji. Potrzebnych będzie mniej przedszkoli i szkół, za to więcej przychodni i szpitali. Choć też nie wszystkich – bardziej przyszłościową specjalizacją jest geriatria niż pediatria. Łatwiej będzie zarobić, opiekując się osobami starszymi niż dziećmi. Otwierają się w ten sposób nowe perspektywy biznesowe, takie jak produkcja sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego czy wczasy dla seniorów. Szczególnie że większość społeczeństwa będzie miała już odchowane dzieci albo nie będzie miała ich wcale, zatem będzie mogła w większym stopniu realizować własne potrzeby konsumpcyjne. Zmienią się programy partii politycznych – zamiast realizować długoterminowe wizje, co zresztą i tak nie jest naszą specjalnością, i mówić o przyszłościowych inwestycjach, politycy będą się skupiać raczej na bieżących problemach osób starszych, takich jak opieka zdrowotna czy emerytury.
Wreszcie konsekwencją procesów demograficznych będzie zmiana układu sił w Unii Europejskiej, w której moc głosu danego państwa uwzględnia jego potencjał ludnościowy. To akurat nie jest tylko kwestia Polski, choć nasz kraj należy do grupy tych, które stracą. Wystarczy porównać Polskę z Hiszpanią. W 1990 r. liczba ludności obu państw była niemal identyczna (38,0 mln w Polsce i 38,8 mln w Hiszpanii). Tymczasem według prognozy ONZ w 2050 r. w Polsce będzie żyło 34 mln osób, a w Hiszpanii 48 mln.