„Gdyby na Kubie odbyły się wybory, reżim Castro nie miałby żadnych szans na zwyciestwo” - twierdzi w rozmowie z Polskim Radiem dysydent kubański, Guillermo Fariñas.

Odwiedził on Madryt po odebraniu w Parlamencie Europejskim Nagrody Sacharowa. Podczas 11 lat spędzonych w więzieniu Fariñas podjął 24 strajki głodowe. Najdłuższy trwał 135 dni.
Zdaniem opozycji kubańskiej, rząd Raula Castro ma poparcie nie więcej niż 200 tys. osób. Większość z nich ma przechodzić tygodniowe, obowiązkowe szkolenia, które mają przygotować Kubę do przemian.

„My to nazywamy „kursami z putynizmu”. Chcą wzorem Rosji zastosować zmiany, które w rzeczywistości nie doprowadziły do żadnych zmian” - wyjaśniał PR Fariñas. Przyznał, że nie spodziewał się, że jego 135-dniowy strajk wymusi na władzach w Hawanie uwolnienie 29 chorych więźniów politycznych. Ci, którzy wciąż odbywają kary są traktowani gorzej od wielkrotnych zabójców. Fariñas, który wkrótce wraca na Kubę przyznał, że obawia się o swoje życie. Poinformował też, że ma dowody, iż zeszłoroczna śmierć dwóch dysydentów: Oswalda Payi i Harolda Cepero nie była zwykłym wypadkiem drogowym.