Jedną z przyczyn bezprecedensowego rozpędzenia niedzielnego protestu przeciw Alaksandrowi Łukaszence w Mińsku jest to, że demonstracje w innych miastach wygasają – ocenił w poniedziałek białoruski politolog Waler Karbalewicz w Radiu Swaboda.

W niedzielę białoruskie siły bezpieczeństwa wystąpiły przeciw demonstrantom bardzo zdecydowanie. Nie dopuszczono do gromadzenia się dużych grup, brutalnie bijąc protestujących. Jak pisze Radio Swaboda, zwieziono posiłki milicyjne z regionów. Zatrzymano ponad 1000 osób.

Zapytany, dlaczego władze nie poczekały, aż protesty same z siebie wygasną także w stolicy, tylko zdecydowały się przyśpieszyć ich dławienie, Karbalewicz ocenił, że wynika to z kilku przyczyn.

Po pierwsze, niektórzy przedstawiciele władz nie mogą już ścierpieć, że „jak co niedzielę stolica przeobraża się w święto niesubordynowanego narodu”. Po drugie, zdaniem analityka władze czują znużenie ludzi, którzy protestują już trzy miesiące.

Po trzecie, fala protestacyjna na prowincji już niemal wygasła i dlatego można było spokojnie przerzucić siły milicyjne do stolicy.

Po czwarte, trzymiesięczna konfrontacja to walka na wyniszczenie. "Kto pierwszy nie wytrzyma napięcia. Można sądzić, że siły funkcjonariuszy MSW są na wyczerpaniu. Dlatego trzeba się pośpieszyć, aby za jednym zamachem skończyć z protestami i móc spokojnie odetchnąć” – ocenił Karbalewicz.

Uważa on, że wpływ na wydarzenia może mieć także postawa Rosji. Jak zauważył Karbalewicz, rosyjscy eksperci wyrażali pogląd, że prezydent Władimir „Putin dał Łukaszence określony czas na zaprowadzenie porządku”, a przeciągające się protesty „nie mieszczą się w grafiku”.

„Inna sprawa, czy władze się nie przeliczyły. Czy nie uznały chwilowego spadku protestów za ich koniec? Jest co do tego wiele wątpliwości” – powiedział Karbalewicz.

Na Białorusi od 9 sierpnia trwają protesty przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. Ich uczestnicy domagają się ustąpienia Alaksandra Łukaszenki.