Amerykańska dziennikarka opowiada DGP o wynikach śledztwa ujawniającego mechanizm, za pomocą którego sztab Donalda Trumpa namawia wyborców Joe Bidena, by nie wzięli udziału w wyborach.
Ekipa Donalda Trumpa powtarza skuteczny manewr z elekcji 2016 r. Próbuje zniechęcać tradycyjnych wyborców Partii Demokratycznej do aktywności politycznej. – Brad Parscale, który do lata był szefem kampanii wyborczej Trumpa, a cztery lata temu odpowiadał u ówczesnego republikańskiego kandydata za internet i media społecznościowe, zdawał sobie sprawę, że zdeterminowany elektorat Hillary Clinton nigdy nie zmieni zdania i nie zagłosuje na jej rywala. Ale przeczuwał, że afroamerykańscy wyborcy byłej Pierwszej Damy, którzy myśleli o głosowaniu na nią z niechęcią, jako na mniejsze zło, rozważają pozostanie w domu w dniu głosowania – mówi nam Sarah Blaskey, reporterka śledcza pracująca dla gazet kalifornijskiego koncernu wydawniczego McClatchy.
Ekipa Parscale’a najpierw takich ludzi musiała znaleźć. Szukała w kluczowych stanach, gdzie frekwencja wśród Afroamerykanów mogła zdecydować o wyniku. Czyli na Florydzie, w Północnej Karolinie i w Michigan. Według Blaskey mechanizm powtarza się i w tym roku. Wtedy stworzono algorytm, który brał pod uwagę to, co ludzie pisali na Facebooku. Dane pozyskano od Cambridge Analytica, brytyjskiej firmy stworzonej za pieniądze zamożnego republikańskiego sponsora Roberta Mercera, przyjaciela guru alt-prawicy Stevena Bannona, wydawcy portalu Breitbart. Dodatkowo algorytm wykorzystywał informacje, na co wyborcy w owych stanach wydawali pieniądze z kart kredytowych, jakie organizacje pozarządowe czy charytatywne subsydiowali etc.
Elektorat podzielono na osiem kategorii. Pierwsza to zdeterminowani wyborcy Clinton (dzisiaj Bidena), druga – zdeterminowani wyborcy Trumpa, trzecia – niezainteresowani polityką, których trzeba zapraszać na wiece, czwarta – wyborcy wahający się, piąta – wyborcy Clinton, których łatwo jest zdemotywować, szósta – wyborcy Clinton niechętni pójściu na wybory, siódma – wyborcy Trumpa niechętni pójściu na wybory, oraz ósma, czyli apatyczni wyborcy bez sztywnych preferencji.
Kiedy już dokonano podziału, ludzie byli precyzyjnie zasypywani spotami, wiadomościami i ogłoszeniami na Facebooku. Pierwsze dwie grupy w ogóle pominięto. Trzecia dostawała drobne bodźce w postaci haseł na temat tego, jak bardzo wspaniały jest kandyday Trump. Czwarta była obdzielana głębszymi analizami, w których można było przeczytać, w czym republikanin jest lepszy od Clinton.
Ale najciekawsze rzeczy działy się w piątej grupie, tej którą trzeba było przekonać do tego, by w ogóle nie głosowała. – W czasie śledztwa, którego wyniki opublikowaliśmy w weekend, przyglądaliśmy się silnie demokratycznemu hrabstwu Miami-Dade. Okazuje się, że algorytm Brada Parscale’a wybrał 116 tys. Afroamerykanów z tego florydzkiego zagłębia lewicy. Mniej więcej połowę czarnego elektoratu w regionie. Dorzucono do nich kolejne tysiące białych i latynoskich wyborców o podobnych preferencjach, nazwanych w tym projekcie „wolontariuszami”. Wszystkim wysyłano materiały zawierające dezinformację albo bezwzględne kłamstwo – tłumaczy Blaskey. Na przykład udostępniano niby materiał z planu zdjęciowego, na którym afroamerykańska aktorka nagrywała reklamówkę wspierającą Clinton. I mówi w niej bez entuzjazmu „Hillary Clinton jest uczciwa i godna zaufania”. Po tym słychać, jak reżyser krzyczy „cięcie!” i pyta, co się dzieje. A ona odpowiada, że nie wierzy w to, co musi powiedzieć i że nie jest aż tak dobrą aktorką, by ostentacyjne grać bzdury.
Kolejny spot przedstawiał Michelle Obamę mówiącą: „Jeżeli nie umiesz zadbać o własny dom, na pewno nie będziesz w stanie zadbać o Biały Dom”. Nakręcono go tak, żeby móc odnieść wrażenie, że chodzi o Billa Clintona i Monikę Levinsky. Przy czym wypowiedź ówczesnej Pierwszej Damy kompletnie wyciągnięto z kontekstu. Oprócz Facebooka spot emitowano przez dwa tygodnie w stacjach telewizyjnych południowej Florydy.
Następna seria reklamówek była adresowana do mieszkańców dzielnicy zwanej Little Haiti, z dużą populacją pochodzącą z tej wyspy. Mówiono w niej, że Fundacja Clintonów jest skorumpowana i sprzeniewierzyła środki zebrane na pomoc dla Haiti po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 2010 r. Wskutek tego o 6 tys. mniej Afroamerykanów stamtąd zagłosowało na Clinton niż na Baracka Obamę cztery lata wcześniej.
Demokratyczna kongresmenka z tego regionu – Frederica Wilson – wspominała w rozmowie z nami reklamówkę, w jakiej czarny chłopiec ze złotą protezą szczęki spaceruje po szkole publicznej z kałasznikowem i strzela do dzieci. – Chodziło o wypromowanie konkluzji, że jeśli wygrałaby Clinton, wprowadzona zostałaby rejonizacja i rodzice straciliby wpływ na to, do jakiej placówki idą dzieci. Czytaj – prawdopodobieństwo strzelaniny zwiększyłoby się. Oczywiście Clinton nigdy nie planowała czegoś takiego i spot był jaskrawym nadużyciem – dodaje Blaskey.
Czy to okazało się skuteczne? Zdecydowanie tak. Frekwencja wśród Afroamerykanów spadła w Miami-Dade o 8,2 proc, a w skali całego kraju o 6,9 proc. Tymczasem Clinton przegrała Florydę o nieco więcej niż 1 pkt proc. Jak przekonuje Blaskey, podobne rzeczy dzieją się dziś na terenie wszystkich swing states.