Rosję zadowoli dowolne rozstrzygnięcie kryzysu białoruskiego. Kreml dogada się i z Łukaszenką, i z jego następcą – mówi DGP Alaksandr Fiaduta, biograf Łukaszenki
Jaki rozwój wydarzeń przewiduje pan na najbliższe dni?
Władze już powiedziały, jak będą reagować. Alaksandr Łukaszenka wygłosił kilka ostrych oświadczeń, które zapowiadają polityczną rozprawę z konkurentami. Prokurator generalny Alaksandr Kaniuk ogłosił wszczęcie sprawy karnej przeciwko członkom Rady Koordynacyjnej przy Swiatłanie Cichanouskiej. Władze dochodzą do siebie po pierwszym przerażeniu.
Minął krótki czas ulicznej wolności?
Nie da się cały czas chodzić po ulicach ani nie da się cały czas machać pałkami. Kiedy machali pałkami, trudno było chodzić po ulicach. Potem pozwoli pochodzić, a w tym czasie odpoczęły specjalne oddziały milicji.
Nie wydaje się panu, że jeśli omonowcy znów zaczną bić ludzi na ulicach i zatrzymywać ich tysiącami, to dodatkowo zmotywuje protestujących?
Tak, ale tym razem władze będą się raczej rozprawiać punktowo. Niepotrzebne są im nowe wystąpienia robotników, więc będą zatrzymywać graczy politycznych, takich jak Pawieł Łatuszka (były minister kultury, który poparł protesty – przyp. red.) albo Maryja Kalesnikawa (jedyna z kobiecego trio Cichanouskiej, która pozostała na Białorusi – przyp. red.).
Rozumiem, że nieprzypadkowo wymienił pan Łatuszkę. Łukaszenka nie wybacza zdrady?
Nie tylko o to chodzi. Łatuszka to jedna z niewielu figur, które dołączyły do opozycji po wyborach i posiadają doświadczenie dyplomatyczne, państwowe i polityczne. Opozycja nie odrobi jego utraty. Skład Rady Koordynacyjnej przypomina bardziej radę społeczną przy jakimś teatrze niż organ polityczny.
Rosja wesprze Łukaszenkę jeszcze bardziej niż do tej pory?
Nie. Dla Rosji nie jest ważne, czym się zakończy konflikt wewnątrzbiałoruski. Rosja zainterweniowałaby, gdyby ingerencja Zachodu była oczywista. Na przykład gdyby któryś z sąsiadów Białorusi wprowadził swoje wojska. Niekoniecznie polskie, niech to będzie kompania litewskiej armii. Albo gdyby do Mińska przyleciał sekretarz stanu USA, sekretarz generalny NATO, prezydent Litwy lub Polski. W takim przypadku Rosja nie pozostanie z boku.
Nic takiego się nie wydarzy.
To znaczy, że i poważniejsza ingerencja Rosji się nie wydarzy.
Jak pan rozumie prośby Łukaszenki o rosyjską pomoc wojskową?
Orientacja białoruskich urzędników i przedstawicieli struktur siłowych jest mocno prorosyjska. Łukaszenka musi pokazać, że jego konflikt z Rosją się skończył. Niedługo przed wyborami do Mińska przyleciał premier Rosji Michaił Miszustin. Wizyta zakończyła się skandalem. Miszustin wrócił do Moskwy i ogłosił, że rozmowy o cenach energii będą kontynuowane tylko po podpisaniu harmonogramu integracji obu państw. To efekt tego, że w trakcie wizyty Łukaszenka demonstrował pełną niezależność, włącznie z tym, że jego otoczenie ignorowało jednego z członków rosyjskiej delegacji, wiceministra gospodarki i byłego ambasadora na Białorusi Michaiła Babicza (odwołano go z Mińska pod naciskiem władz białoruskich – przyp. red.). Po wyborach sytuacja się zmieniła. Łukaszenka musi demonstrować, że relacje są dobre, jak dawniej. Władimir Putin na razie unika spotkania z nim. Jak rozumiem, dlatego władze białoruskie wpadły na pomysł przyspieszenia uroczystości otwarcia Białoruskiej Elektrowni Atomowej, na którą planowano zaprosić Putina. Putinowi pasuje dowolne rozstrzygnięcie konfliktu.
Nawet przekazanie władzy?
Powiedzmy, że tak się stanie. Pani Cichanouska zapowiedziała, że przyjedzie na pół roku, żeby zorganizować demokratyczne wybory. To znaczy, że od momentu rozpisania takich wyborów Rosja będzie miała swojego faworyta, alternatywnego wobec Łukaszenki, którego będzie mogła poprzeć w zamian za jego lojalność. Poza tym, skoro jest jasne, że bez Rosji trudno będzie rozwiązać konflikt, Zachód będzie musiał uczynić jakieś konkretniejsze kroki niż telefony Angeli Merkel i Emmanuela Macrona. W ten sposób Putin zademonstruje, że Europa musi się z nim liczyć, przynajmniej jeśli chodzi o Białoruś. I to też mu pasuje. Poza tym, czy panu się wydaje, że jakikolwiek następca Łukaszenki, będąc przy zdrowych zmysłach, pójdzie na konflikt z Rosją?
Prawdę mówiąc, wątpię.
Ja też. Rosja to nasz główny kredytodawca. To Łukaszenka mógł ze względu na swoje doświadczenie zachowywać się po chamsku wobec głównego kredytodawcy. Nikomu innemu Kreml na to nie pozwoli. Poza tym pandemia pokazała najprostszy sposób obalenia władzy na Biało rusi. Wystarczy zamknąć rynek pracy dla jej obywateli. Kwarantanna go zamknęła, wszyscy wrócili do domu i Łukaszenka zaczął mieć problemy. A skoro on zaczął mieć problemy, to jego następca, który nie będzie tak zdecydowanie kontrolować pionu władzy, osłabi struktury siłowe i poszerzy wolność prasy, straci władzę po czterech miesiącach. Kreml się z każdym dogada.
Łukaszenka sam z siebie jest człowiekiem okrutnym?
Moje osobiste obserwacje skończyły się 25 lat temu. Ludzie się zmieniają. Ale jeśli chodzi o interpretację jego obecnych działań, to tak, Łukaszenka używa nadmiernej siły, co jest jego poważnym błędem, wynikającym z tego, że po raz pierwszy przestraszył się utraty władzy.
W 2010 r. omonowcy rozpędzili tłum pałkami, ale nie używali gumowych kul, armatek wodnych, granatów hukowych i tego typu sprzętu.
Wtedy wiedział, że wygrał, a teraz wie, że przegrał.
Co się stało, że Łukaszenka stracił polityczny słuch i umiejętność rozmowy z ludźmi? To przez lata była jego siła.
Odczuwanie nastrojów społecznych zależy od światopoglądu. Łukaszenka w ten czy inny sposób uznawał istnienie alternatywnych punktów widzenia i liczył się z nimi. Teraz tego nie czuje, słyszy tylko samego siebie. Nie ma obok niego ludzi, którzy potrafią korygować jego zdanie. Mogą tylko wykonywać rozkazy. Taki zbudował system.
Przed ćwierćwieczem dało się z nim dyskutować, spierać, przekonywać?
Spierać nie, bo z prezydentami nikt się nie spiera. Ale można było próbować wyjaśnić swoje zdanie. Nie zawsze się z nim zgadzał, ale się dało.
Co jeszcze różni go od polityka, który wygrał wybory w 1994 r.?
Wówczas chciał wygrać w sposób uczciwy i przekonujący. Teraz jest mu wszystko jedno, czy wygra wybory. Liczy się tylko zachowanie władzy za wszelką cenę.
Jego wypowiedzi sugerują, że utożsamia się z państwem. Wielokrotnie powtarzał, że jego odejście będzie końcem Białorusi albo że nie wolno przekazać nikomu władzy przy tej konstytucji, która obowiązuje. Państwo to ja?
Tak. O tym, że nie zamierza oddawać władzy przy tej konstytucji, opowiadał mi ambasador Hans-Georg Wieck (szef misji OBWE w Mińsku w latach 1998–2001 – przyp. red.). To była długa rozmowa Wiecka z Łukaszenką, którą tłumaczył prof. Iwan Antanowicz (szef MSZ w latach 1997–1998 – przyp. red.). Wieck zapytał: „Nie rozumie pan, że ta konstytucja będzie groźna przede wszystkim dla pana, bo tworzy sytuację, w której pana następca zrobi wszystko, by się z panem rozprawić?”. Łukaszenka odpowiedział: „A kto panu powiedział, że pozostawię tę konstytucję następcy?”.
Czyli albo chce rządzić dożywotnio, albo faktycznie zmieni konstytucję, co ostatnio nawet zapowiedział.
O zmianie konstytucji mówił jeszcze w 2019 r. Według mnie mówi prawdę i faktycznie chce to zrobić.
W trakcie kampanii Łukaszenka niejednokrotnie sugerował, że za kandydatami opozycji stoi Kreml. Podobne sugestie pojawiały się i w 2010 r. Pan pracował wówczas przy kampanii poety Uładzimira Niaklajeua. Czy Rosja kiedykolwiek wspierała alternatywnych kandydatów?
Rosja nigdy nie ingerowała w kampanie wyborcze na Białorusi, uznając, że Alaksandr Łukaszenka w pełni odpowiada jej interesom.
Nawet jako plan B?
A proszę mi powiedzieć, jak zareagowałby prezydent Dmitrij Miedwiediew, gdyby ktoś mu zaproponował wsparcie kandydatury biało ruskiego poety? Albo proszę sobie wyobrazić minę pana Putina, gdy proponują mu poparcie jakiegoś blogera (Siarhiej Cichanouski, mąż Swiatłany, jest blogerem – przyp. red.). W 2010 r. o tym, że Niaklajeu jest rosyjskim projektem, zaczęli mówić przede wszystkim białoruscy opozycjoniści, w tym Alaksandr Milinkiewicz (kandydat na prezydenta w 2006 r. – przyp. red.), któremu na Zachodzie nie dali pieniędzy na wybory. Dlatego pan Milinkiewicz chodził po ambasadach i opowiadał, że Niaklajeu to kandydat prorosyjski. O rosyjskiej władzy można mówić wszystko, poza jednym. To nie są idioci. Mają swoje schematy myślenia. I w tych schematach nie mieszczą się ani blogerzy, ani poeci, ani dziennikarze, ani noblistka Swiatłana Aleksijewicz. Może Wiktar Babaryka (bankier, który chciał startować w wyborach, ale odmówiono mu rejestracji – przyp. red.) jakoś by do tego schematu pasował. Wyobrażam sobie jego historię, bo trochę znam mechanizmy korporacyjne rosyjskich spółek państwowych. Babaryka nie mógł startować jako urzędujący prezes banku. Zanim odszedł, musiał przejść audyt. Gdzieś w grudniu w 2019 r. poleciał do Moskwy do swojego szefa, dyrektora Gazprombanku, i powiedział, że zamierza odejść. Audyt przeprowadzono, po czym wrócił do Moskwy podpisać dokumenty. Zwierzchnicy zapytali, dokąd idzie. Odpowiedział, że będzie kandydować. Wrócił do Mińska, a szef Gazprombanku zameldował o tym do swojego szefa, dyrektora Gazpromu Aleksieja Millera. Ten uznał, że to nie jego kompetencja, więc napisał do szefa rady nadzorczej Dmitrija Miedwiediewa. On zrobił to samo i napisał do swojego przełożonego, szefa Rady Bezpieczeństwa Władimira Putina. Putin przeczytał pismo, przyjął do wiadomości i włożył do szuflady. I tyle. Rosja ma z Białorusią swoją historię relacji, która nie ma nic wspólnego z bankierem Babaryką.
Siarhiej Cichanouski budował swoją sieć blogerów od 2019 r. Dlaczego białoruskie służby zawczasu nie przerwały tej działalności?
Generałowie zawsze szykują się do poprzedniej wojny. Dlatego zamiast walczyć tym sposobem, który akurat jest wykorzystywany, biało ruskie władze zaczynają walczyć pałkami. Łukaszenka myśli, że najważniejszy jest telewizor. A to już nieprawda. Do niedawna myślał, że najważniejsze są gazety państwowe. Tymczasem zderzył się z bronią, której nie potrafi kontrolować. Nie wie, jak walczyć z komunikatorem Telegram. Jego ludzie stworzyli własny kanał na Telegramie, Puł Pierwogo, który jest prowadzony w sposób głupi i całkowicie nieprofesjonalny. Ale stworzyli i pomyśleli, że zneutralizują tym przeciwników. Nie wyszło.
Cichanouskiego nie docenili?
Nie uznali go za zagrożenie. Nie wiedzieli, co z tego może wyniknąć.
Jak będzie wyglądać Białoruś za rok?
Żeby odpowiedzieć, trzeba być Nostradamusem. Ja nim nie jestem. Mogę powiedzieć tyle, że Białoruś weszła w strefę turbulencji. Kto by nie wygrał – Cichanouska czy Łukaszenka – w ciągu roku odbędą się przed terminowe wybory prezydenckie. Wcześniej sądziłem, że one się odbędą w 2022 r. ze względu na problemy gospodarcze. Teraz uważam, że odbędą się na przełomie 2021 i 2022 r.