Czy w odpowiedzi na masowy protest Alaksandr Łukaszenka zdecyduje się na pokojową zmianę władzy, czy po raz kolejny użyje siły? – zastanawiają się eksperci. Na Białorusi trwają pokojowe demonstracje, ale według lidera kraju to zorganizowane z zagranicy akcje „kryminalistów”.
PAP/EPA / TATYANA ZENKOVICH

„Łukaszenka jest w izolacji politycznej, uruchomiono proces przekazania władzy” – napisała w sobotę w komentarzu redakcyjnym niezależna „Nasza Niwa”.

Tak gazeta interpretuje wydarzenia w kraju. Po czterech dniach brutalnego tłumienia protestu milicja i wojsko praktycznie zniknęły z ulicy i momentalnie zapełniła się ona tłumami ludzi, którzy w pokojowym proteście domagają się cały czas tego samego: odejścia Łukaszenki, uczciwego policzenia głosów w wyborach, uwolnienia więźniów politycznych i zaprzestania przemocy.

To plan minimum na pierwszy etap zmian, który w swoim programie wyborczym umieściła de facto zmuszona do wyjazdu z kraju Swiatłana Cichanouska. Zmieńmy władzę, a potem zmienimy kraj – to postulat, z którym utożsamiają się dzisiaj Białorusini.

PAP/EPA / YAUHEN YERCHAK

Ludzie na ulicach są przekonani, że wybory zostały sfałszowane, a ich głosy ukradziono.

Masowe poparcie dla Cichanouskiej, a raczej sprzeciw wobec Łukaszenki, podsyca protest. Masa ludzi jest wściekła, że chociaż na prezydenta nie głosowali ani oni sami, ani nikt z ich otoczenia, to Centralna Komisja Wyborcza przyznała mu 80,1 proc. głosów.

Od dwóch dni milicja praktycznie nie przeszkadza protestującym, którzy nagle poczuli, że na ulicach miast i mniejszych miejscowości są u siebie.

„Kilka tysięcy ludzi w centrum miasta, przed samym budynkiem rządu? W pokojowym proteście, któremu nikt nie przeszkadza? Nie widziałem dotąd czegoś takiego. Przez całe moje świadome życie w kraju był jeden prezydent” – mówi Juryj. Ma 33 lata.

Na ulicach Mińska i innych miast ludzie zaczęli mówić to, co chcą, i to, co myślą. „Odejdź!” – apelują do lidera, który od 26 lat jest politycznym symbolem Białorusi. „Mamy dość zarządzania krajem jak kołchozem” – mówią.

PAP/EPA / TATYANA ZENKOVICH

Ten protest jest jakościowo inny niż dotychczas - przekonują liczni rozmówcy PAP. I tak jest rzeczywiście, bo widać, że dotyka on wszystkich sfer życia i angażuje tych, którzy dotąd uważali się za ludzi „apolitycznych”. Polityka zajęła miejsce koronawirusa i jest głównym tematem rozmów, które toczą się nie tylko na placach w centrum. Późnym wieczorem na peryferiach Mińska podwórka huczą – z okien grają „Mury” Jacka Kaczmarskiego i „Chcemy zmian” Wiktora Coja, a ludzie krzyczą „Wierzymy, możemy, zwyciężymy”, „Zwycięstwo jest blisko!”.

Do akcji protestu masowo dołączyły zakłady i fabryki, a niektórzy – jak miński zakład produkcji traktorów MTZ – już ogłosili strajk. Nie jest to jeszcze strajk masowy, o ogólnokrajowym zasięgu, ale jest to przełom, bo dotychczas robotnicy i pracownicy innych sfer budżetówki uważani byli za najtwardszy elektorat Łukaszenki.

„(Protest robotników - PAP) to dla obecnej władzy coś dotąd niespotykanego. Podobny fenomen miał miejsce jeszcze przed Łukaszenką, gdy padał ZSSR. W kwietniu 1991 r. na plac Lenina w Mińsku wyszło sto tysięcy proletariuszy. Jednak wtedy oburzył ich wzrost cen, a dzisiaj - nieuczciwe ich zdaniem wybory i mordobicie, które władze urządziły po wyborach” – napisał komentator Alaksandr Kłaskouski na portalu Naviny.by.

Według analityka „Łukaszenka nie dopuszcza żadnego dialogu”. „Owszem, próba zduszenia niezadowolenia gumowymi kulami i sadystycznymi pobiciami w więźniarkach i aresztach nie udała się. Trzeba było trochę się wycofać. Jest to jednak wyłącznie zmiana taktyki, żeby ugasić falę protestu i całkiem wziąć sytuację pod kontrolę” – ocenił Kłaskouski.

„Jeśli nie uda się +po dobremu+, to prawdopodobne jest nowe dokręcenie śruby, włącznie z wprowadzeniem stanu wyjątkowego i ostatecznym przekształceniem Białorusi w państwo policyjne” – podsumował.

Na tym wyzwania dla Białorusi i Białorusinów jeszcze się nie kończą. „Nawet przy założeniu, że sytuacja polityczna wewnątrz kraju zostanie rozwiązana pokojowo i dojdzie do jakiegoś konsensusu, pozostaje jeszcze czynnik zewnętrzny, czyli +najbliższy sojusznik+ – Rosja” – powiedział PAP jeden z rozmówców.

„Na razie Moskwa siedzi cicho, bo liczy, że Łukaszenka sam sobie poradzi. Gdyby jednak sytuacja zaczęła wymykać mu się spod kontroli, Kreml może pospieszyć +z bratnią pomocą+, co w najgorszym scenariuszu może się skończyć powtórką z Ukrainy” – dodał ekspert.