- Rząd USA podjął decyzję o redukcji sił w Europie z powodów od nas niezależnych. Jako odpowiedzialny sojusznik staramy się zrobić, co w naszej mocy, i proponujemy pozostawienie części sił wycofywanych z Niemiec w Polsce - mówi w wywiadzie dla DGP Sławomir Dębski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Prezydent Donald Trump wycofuje część amerykańskich wojsk z Niemiec. Co to oznacza dla Polski?
Z całą pewnością nie jest to dla nas dobra wiadomość. Polska od lat konsekwentnie opowiada się za utrzymywaniem i zwiększaniem amerykańskiej obecności wojskowej w Europie. To jest u nas ponadpartyjny priorytet. USA odgrywają rolę fundamentalną dla bezpieczeństwa Europy, a Polska jest jednym z największych beneficjentów systemu międzynarodowego, który ukształtował się na Starym Kontynencie po 1989 r. Jego fundamentami są Sojusz Północnoatlantycki, amerykańska obecność wojskowa w Europie, a z punktu widzenia gospodarczego integracja w Unii Europejskiej, która przynosi narodom korzyści ekonomiczne, ale korzysta z amerykańskiego parasola bezpieczeństwa. Zmniejszenie powierzchni tego parasola jest dla nas zmianą negatywną.
ikona lupy />
DGP
Część tych żołnierzy wycofywanych z Niemiec ma trafić do Polski. Powinniśmy się z tego powodu cieszyć?
Rząd USA podjął decyzję o redukcji sił w Europie. Skoro, z powodów od nas niezależnych, Waszyngton chce zmniejszyć liczebność swych sił w Niemczech, a my chcemy Amerykanów utrzymać w Europie, to jako odpowiedzialny sojusznik staramy się zrobić, co w naszej mocy, w tym proponujemy im pozostawienie części tych sił w Polsce.
My rozmawiamy z Amerykanami od lat o kolejnych instalacjach czy żołnierzach. W ubiegłym roku udało się podpisać deklarację o zwiększeniu amerykańskiej obecności w Polsce o ok. tysiąc żołnierzy. Ale wprowadzenie w życie takich decyzji zajmuje czas. Obecna decyzja oznacza dodatkowe wzmocnienie obecności amerykańskiej. Powtórzę: staramy się zatrzymać jak najwięcej Amerykanów w Europie. Oni znają nasze stanowisko od lat i zapewne dlatego te rozmowy były teraz łatwiejsze.
Generał Ben Hodges, były głównodowodzący US Army w Europie, mówi, że w Polsce nie powinno być amerykańskich żołnierzy na stałe. Jego zdaniem powinni być rotacyjnie – po to, by nie narażać spójności Sojuszu.
Generał Hodges jest jednym z autorów planu wzmacniania wschodniej flanki Sojuszu po 2014 r., po agresji Rosji na Ukrainę. Jest przywiązany do obecności rotacyjnej. Jednak biorąc pod uwagę, że w Europie stacjonuje powyżej 60 tys. żołnierzy USA, to naprawdę te 2 tys. dodatkowych żołnierzy w Polsce, nawet gdyby była to stała obecność, to nie jest wielka zmiana. Mówienie w tym wypadku o nadwyrężaniu spójności sojuszniczej jest grubą przesadą.
Jakiej reakcji Rosji pan się spodziewa na wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce?
Standardowej. Rosja będzie szukać możliwości wsparcia przeciwników tej decyzji, będzie szukać możliwości dostarczenia argumentów amerykańskim krytykom decyzji Trumpa. Licząc na to, że po ewentualnym zwycięstwie Joe Bidena w wyborach prezydenckich uda się decyzję odwrócić.
Można się spodziewać typowych wypowiedzi, że to zmienia sytuację bezpieczeństwa w Europie, zwiększa ryzyko konfliktu itd.
Czy to wpłynie na relacje Berlin – Warszawa?
Niemcy dobrze wiedzą, że myśmy do tej decyzji Trumpa się nie przyczynili. Oni wcześniej popełnili błędy komunikacyjne, bo ich nakłady na obronność rosną, ale oni wystarczająco głośno o tym nie mówili, zwłaszcza w Waszyngtonie. Być może z powodów wewnątrzpolitycznych. Gdyby nie ignorowali sygnałów ostrzegawczych Trumpa, do tej decyzji by nie doszło. Ale to oczywiście nie wina Berlina, tylko tak jak mówiłem wcześniej decyzji Waszyngtonu. Nie spodziewam się, aby stosunki polsko-niemieckie z tego powodu ucierpiały, o czym może świadczyć ostatnia wizyta niemieckiego ministra spraw zagranicznych Niemiec Heiko Maasa, do której doszło już po ogłoszeniu amerykańskiej decyzji.
Jak pan ocenia wzmocnienie sił USA w Polsce?
To niewątpliwie jest nowy etap, bo za administracji Trumpa udało się osiągnąć nawet więcej niż ustalono na szczytach NATO w Walii w 2014 r. i w Warszawie w 2016 r. Te szczyty były ważne, bo zharmonizowały postrzeganie zagrożenia przez kraje sojusznicze. Sojusznicy się zgodzili, że zagrożeniem jest Rosja, a agresja na Ukrainę zmienia kontekst strategiczny w Europie i Sojusz musi się do tego dostosować. To była zmiana fundamentalna. Natomiast administrację Trumpa udało się przekonać do wyjścia poza te decyzje. Do większego wzmacniania wschodniej flanku Sojuszu.
Oczywiście jest w tym element transakcyjności, ale każda administracja amerykańska jest transakcyjna. W przeciwieństwie do wielu poprzednich spotkań na szczeblu prezydentów, tym razem to strona amerykańska potrzebowała sukcesu. Dla nas ta wizyta prezydenta Dudy w Waszyngtonie była prawdopodobnie jednym z łatwiejszych do zorganizowania spotkań na tym szczeblu. Wiemy, jak trudno negocjuje się z Amerykanami zwiększenie ich wojskowej obecności. Polsce zajęło to prawie 20 lat. Więc teraz trzeba korzystać z koniunktury. Być może chwilowej. Bo nawet jeśli część tych wojsk i sprzętu po ewentualnej zmianie administracji wróci do Niemiec, to będziemy negocjować z innego poziomu i być może znowu uda się coś ugrać. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.