Sytuacja polityczna i gospodarcza kaukaskiej republiki Gruzji to niemal same znaki zapytania.
Ingerencje duchownych w decyzje władz, pogarszająca się sytuacja gospodarcza i nasilający się podział polityczny – pandemia pogłębia problemy, z którymi Gruzja boryka się od odzyskania niepodległości.
Gruzińska Cerkiew Prawosławna kolejny raz zmusiła rząd do ustępstw. Tym razem przeciwstawiła się – częściowo skutecznie – decyzjom, które zakazywały wiernym uczestnictwa w nabożeństwach (patriarcha Ilia II uznał, że koronawirus jest dopustem bożym). Zamrożenie gospodarcze zadało potężny cios ekonomii i jasne jest, że bez międzynarodowej pomocy kraj nie podniesie się o własnych siłach. Na to wszystko nakłada się spór opozycji z rządem o jesienne wybory parlamentarne – na sobotę, 20 czerwca, jego przeciwnicy zapowiedzieli wielki wiec w Tbilisi.

Koronawirusowy lockdown

Władze w Tbilisi w zdecydowany sposób przystąpiły do walki z koronawirusem. Zamknięto szkoły, granice, lotniska, gastronomię, wstrzymano transport publiczny, wprowadzono ograniczenia dotyczące zgromadzeń publicznych i dystansowanie społeczne. 21 marca prezydent Salome Zurabiszwili zarządziła stan wyjątkowy, a 30 marca ogłoszono blokadę gospodarczą kraju i wprowadzono godzinę policyjną od godz. 21 do 6. – Rząd wprowadził drakońskie, ale skuteczne ograniczenia. Budziły niezadowolenie, ale z powodu niewielkiego odsetka zakażonych i zmarłych uznano je za zasadne – stwierdza Korneli Kakaczia z Gruzińskiego Instytutu Polityki. – Rząd nie był krytykowany za opieszałość, pojawiały się wręcz głosy, że reaguje przesadnie – zauważa prof. Gia Nodia z Uniwersytetu Państwowego im. Iliego Czawczawadzego w Tbilisi.
Ale na obostrzenia krzywo patrzyli zwierzchnicy konserwatywnej i wpływowej Cerkwi – duchowni nie chcieli apelować do wiernych, by w czasie Wielkanocy pozostali w domach. Część uważała, że koronawirus nie jest groźny, mówili, że Bóg ochroni wierzących – zauważa Tornike Szaraszenidze z Gruzińskiego Instytutu Spraw Publicznych. Trwało swoiste przeciąganie liny między władzą świecką a kościelną. Rząd wprowadził na kilka dni przed świętami blokadę największych miast – Tbilisi, Kutaisi, Batumi oraz Rustawi, zakazał ruchu samochodowego i wstępu na cmentarze. Mimo to w wielu cerkwiach nabożeństwa wielkanocne odbyły się (choć starano się przestrzegać zasady dystansowania), zaś duchowni nie zrezygnowali z praktyki udzielania komunii poprzez podawanie ręką chleba, a wina mszalnego za pomocą jednej łyżki wszystkim wiernym.
Na szczęście po świętach nie odnotowano znacznego wzrostu zachorowań, lecz cała sytuacja po raz kolejny pokazała, że każda władza w Gruzji musi liczyć się z Cerkwią i jej obecnym zwierzchnikiem, patriarchą Ilią II, do których zaufanie deklaruje 85 proc. społeczeństwa; dla porównania prezydent Salome Zurabiszwili cieszy się ledwie 23-proc. popularnością. Cerkiew dzięki porozumieniu z państwem z 2002 r. ma uprzywilejowaną pozycję wśród wszystkich konfesji działających w kraju. Co roku otrzymuje z budżetu państwa 25 mln lari (ok. 32,5 mln zł). Ma też nieformalny wpływ na ustawodawstwo. Wielu duchownych jest sceptycznych wobec integracji Gruzji z Zachodem i przychylnie spogląda w kierunku Moskwy. – Cerkiew kolejny raz udowodniła, że jest liczącą się siłą polityczną, a rząd de facto został zmuszony do zrobienia kroku wstecz, aby uniknąć konfrontacji. Była to prestiżowa porażka państwa – podkreśla Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
7 maja premier Giorgi Gacharia ogłosił, że granice kraju zostaną z początkiem lipca otwarte dla obcokrajowców – powstać mają korytarze podróżne pomiędzy Gruzją a krajami członkowskimi Unii Europejskiej. Ostatecznie stan wyjątkowy zniesiono 22 maja, ale wiele ograniczeń nadal obowiązuje. Bardzo długo nie działał transport publiczny, miejski i międzymiastowy. – Większości Gruzinów nie stać na taksówki. W związku z tym nie byli w stanie dotrzeć do pracy. To utrzymujące się obostrzenie niepotrzebnie pogłębiło problemy gospodarcze – zwraca uwagę mieszkanka Tbilisi Nino Lomouri, pracownica Biblioteki Prezydenckiej Micheila Saakaszwilego. W końcu autobusy i marszrutki we wszystkich miastach oraz metro w Tbilisi uruchomiono 29 maja, a 8 czerwca transport międzymiastowy.

Kryzys gospodarczy

Eksperci wieszczą, że załamanie gospodarcze będzie głębokie. – Jeszcze przed wybuchem pandemii ponad połowa Gruzinów, według badań opinii publicznej, uważała, że sprawy w kraju zmierzają w złym kierunku – wskazuje dr Jan Brodowski z Instytutu Rosji i Europy Wschodniej Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Trwające od 2012 r. rządy Gruzińskiego Marzenia nie doprowadziły do cudu gospodarczego – podkreśla dr Konrad Zasztowt z Uniwersytetu Warszawskiego. – Zamrożenie gospodarki z pewnością najmocniej uderzy w sektor turystyczny, który generuje około jednej trzeciej PKB i jest jednym z filarów naszej ekonomii – uzupełnia Gia Nodia.
Nadchodzące lato w gruzińskiej turystyce jawi się w czarnych barwach. – Mam kilka rezerwacji na przełomie lata i jesieni, ale czy turyści się pojawią? Nam, hotelarzom na prowincji, jest łatwiej niż tym w Tbilisi. Posiadamy pola uprawne i zwierzęta, dzięki którym przetrwamy. Poza tym ratują nas relacje rodzinne, dzięki którym możemy liczyć na pomoc. Rząd uruchomił kredyty dla branży, ale generalnie pomoc jest niewielka i trzeba polegać na sobie – podkreśla właściciel hostelu w górskim kurorcie Mestia. Bardziej optymistycznie na sytuację patrzy Polak Kuba Łuczak, prowadzący od trzech lat hotel w Kachetii. – Goście, którzy mieli pojawić się od marca do maja, przenieśli rezerwacje na późniejsze terminy. Ponadto mogą kupować vouchery na wino z mojej winnicy, które wypiją, kiedy w końcu przylecą. Więc mam jakiś zastrzyk gotówki – opowiada.
Ale i inne branże dotknęła pandemia. – Dotyczy to drobnego biznesu, ulicznych i bazarowych sprzedawców, którzy nie mogą swobodnie handlować – podkreśla Ana Adamia z Tbilisi. Sama pracuje w branży dostawczej – firma Glovo zajmuje się robieniem zakupów spożywczych i dostarczaniem ich do domów. W czasie pandemii ta forma usług zyskała na popularności. Pracuje zdalnie i pomimo zniesienia stanu wyjątkowego stara się ograniczać kontakty z innymi ludźmi. Wcześniej była urzędniczką pomocy społecznej. – Zarobki były tak marne, że nie byłam w stanie utrzymać się w Tbilisi, a nie chciałam wracać do rodzinnego Poti – mówi Ana.
Gruzińskie władze jeszcze w połowie marca zapowiedziały różnego rodzaju ulgi i niskooprocentowane kredyty dla biznesu. Ale zasoby są mocno ograniczone, stąd prośba o wsparcie do UE, Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Banku Światowego. Szczegóły pakietu pomocowego ogłoszono pod koniec kwietnia. Osoby, które straciły pracę w wyniku pandemii, będą otrzymywały przez sześć miesięcy zapomogę w wysokości 200 lari (ok. 260 zł), osoby samozatrudnione lub bezrobotne dostaną jednorazowe wsparcie w wysokości 300 lari (390 zł). Najuboższym będzie zaś wypłacany comiesięczny zasiłek w wysokości 600 lari (780 zł), a rząd weźmie na siebie uregulowanie ich rachunków za usługi komunalne. – Warto zauważyć, że przewidziany półroczny okres świadczenia kończył się w okresie wyborów parlamentarnych – podkreśla Gia Nodia.

Przeciąganie liny

Na październik zaplanowane są wybory parlamentarne, a centralną kwestią dla polityki jest sprawa ordynacji wyborczej. Dotychczas 77 ze 150 deputowanych wybierano w systemie proporcjonalnym, pozostałych 73 w jednomandatowych okręgach wyborczych, co zawsze premiowało aktualnie rządzące ugrupowanie – niegdyś Zjednoczony Ruch Narodowy Micheila Saakaszwilego, obecnie Gruzińskie Marzenie Bidziny Iwaniszwilego.
Przy okazji zeszłorocznych antyrosyjskich i antyrządowych protestów, które wybuchły wraz z przybyciem do Gruzji rosyjskiej delegacji na posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego Państw Prawosławnych (nastroje antyrosyjskie utrzymują się od 2008 r., od czasu rosyjskiej agresji), opozycja wzięła kwestię ordynacji wyborczej na sztandary. Aby rozładować napiętą sytuację, Iwaniszwili zgodził się na system w pełni proporcjonalny od 2020 r. i jednorazowe zniesienie 5-proc. progu wyborczego. – Propozycja ta umożliwiałaby wejście do parlamentu wielu marginalnych partyjek, które można byłoby przeciągnąć na swoją stronę, gdyby brakowało kilku głosów do większości – zauważa analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Arkadiusz Legieć.
Jednak Gruzińskie Marzenie, dysponujące jesienią zeszłego roku większością konstytucyjną, nie zdołało uchwalić zmiany ustawy zasadniczej. Z głosowania wyłamało się wielu deputowanych wybranych w jednomandatowych okręgach wyborczych, wielu było nieobecnych podczas obrad. Iwaniszwili udawał zdziwionego takim obrotem sytuacji. – Jednak oczywistym jest, że w partii nic nie dzieje się bez jego przyzwolenia. W rzeczywistości to gruziński miliarder nie chciał zmiany zasad wyborów – twierdzi Wojciech Górecki.
W kolejnych miesiącach toczyły się negocjacje z opozycją pod patronatem społeczności międzynarodowej, lecz nie przynosiły porozumienia. Dopiero 8 marca obydwie strony ustaliły, że jesienne wybory odbędą się w następującym formacie: 120 deputowanych zostanie wybranych w systemie proporcjonalnym z 1-proc. progiem wyborczym, pozostałych 30 w jednomandatowych okręgach wyborczych.
Jednak wybuch pandemii wstrzymał procedowanie zmian. W maju opozycja zaczęła domagać się od Gruzińskiego Marzenia szybkiej nowelizacji ustawy zasadniczej. Ale partia rządząca z powodu pomniejszych rozłamów utraciła już większość konstytucyjną. W związku z tym musiała dla tych propozycji pozyskać swoich przeciwników. – A wtedy opozycja podniosła konieczność wypuszczenia z więzień i aresztu kilku działaczy, których określa mianem więźniów politycznych – podkreśla Wojciech Górecki.
Rzekomymi więźniami politycznymi są: Gigi Ugulawa z Europejskiej Gruzji, w przeszłości burmistrz Tbilisi i bliski współpracownik Saakaszwilego, Irakli Okruaszwili, lider niewielkiej partii Zwycięska Gruzja oraz były minister obrony, a także oczekujący w areszcie za zakończenie procesu Giorgi Rurua, udziałowiec opozycyjnej stacji telewizyjnej. Pierwszy z nich został skazany za defraudację, drugi za kierowanie szturmem na budynek parlamentu w czasie zeszłorocznych demonstracji, a trzeci został oskarżony o nielegalne posiadanie broni. Partia rządząca nie zgodziła się na określanie ich mianem więźniów politycznych, uznając, że popełnili pospolite przestępstwa. Powstał polityczny pat.
Koniec końców napięcie częściowo rozładowała prezydent Salome Zurabiszwili, która ułaskawiła Ugulawę i Okruaszwilego. – To pozwoliło wyjść naprzeciw oczekiwaniom opozycji i zachować twarz partii rządzącej, gdyż ułaskawienie zwalnia od kary, ale nie uwalnia od winy – zauważa Górecki. W stosunku do Ruruy nie mogła zastosować tego samego manewru, ponieważ toczy się przeciwko niemu proces. Opozycja nie chce wrócić do procedowania zmian w konstytucji, dopóki Rurua nie wyjdzie na wolność. – Jednak i ten opozycjonista najpewniej opuści areszt, bo Marzycielom zależy na porozumieniu. Nie można jednak wykluczyć, że wtedy opozycja zgłosi kolejne żądanie. Wygląda na to, że adwersarze Marzycieli grają na czas, licząc, iż pogarszająca się sytuacja gospodarcza zadziała na ich korzyść – przypuszcza Wojciech Górecki.
– Zmiana ordynacji wyborczej jest w interesie opozycji i zwiększa jej szanse na sukces. Ponadto społeczność międzynarodowa naciska na obydwie strony, aby się dogadały. Gruzińskie Marzenie, które w ostatnich latach było oskarżane przez zachodnich partnerów o zapędy autorytarne, zobowiązało się przeprowadzić wolne i demokratyczne wybory – podkreśla Tornike Szaraszenidze.

Kolejne cztery lata marzeń?

Bardzo trudno przewidzieć wynik październikowych wyborów. Po pierwsze – nie można mieć pewności, że odbędą się w konstytucyjnym terminie. Jeśli wybuchnie druga fala pandemii, możliwe, że trzeba będzie je przełożyć. Po drugie – nie wiadomo, jaka ostatecznie będzie obowiązywała ordynacja, co będzie miało fundamentalne znaczenie dla wyniku. Chociaż nie brak też głosów, że system wyborczy odegra wtórną rolę. – Istotny jest program, z jakim opozycja chce iść do wyborów, jej liderzy oraz rozmiary kryzysu, który dotknie Gruzję – twierdzi Arkadiusz Legieć.
Po trzecie – istotną kwestią będzie to, czy opozycja pójdzie do wyborów zjednoczona. Po czwarte, niezmiernie ważne, kto da jej polityczną twarz. Na pewno nie może to być Micheil Saakaszwili. Przebywa od prawie siedmiu lat poza Gruzją, w której ciążą na nim wyroki za nadużycia władzy. Ponadto znowu zaangażował się w ukraińską politykę – został szefem Komitetu Wykonawczego Narodowej Rady ds. Reform przy prezydencie Wołodymyrze Zełenskim. – Z kolei pozostali politycy opozycji nie mają jego charyzmy i pozycji. W szeregach opozycji nie ma nikogo, kto byłby w stanie skutecznie punktować rządy Bidziny Iwaniszwilego – zauważa Arkadiusz Legieć.
Po piąte, nie wiadomo, jak głęboki będzie kryzys gospodarczy i jak bardzo uderzy w partię rządzącą. Na razie poparcie dla niej wzrosło z powodu ograniczenia liczby zakażonych i zmarłych, ale z każdym miesiącem pogłębiania się zapaści ten stan rzeczy będzie się zmieniał na niekorzyść rządzących. – Przed wybuchem pandemii, na Gruzińskie Marzenie chciało głosować 35–40 proc. Gruzinów – zauważa Gia Nodia.
Większość Gruzinów zmęczona jest obydwoma obozami politycznymi. Około 40–50 proc. nie chce głosować na żadną z istniejących partii politycznych. – Była nadzieja, że młodzi ludzie, będący liderami zeszłorocznych protestów, stworzą nową siłę, ale tak się nie stało. W Gruzji społeczeństwo nie ufa ugrupowaniom politycznym jako instytucjom. Młodzi uwielbiają protestować, ale nie chcą angażować się w działalność partyjną – podkreśla Gia Nodia.
W zeszłym roku pojawiła się na gruzińskiej scenie politycznej nowa, centrowo-liberalna partia Lelo, założona przez byłego bankiera Mamukę Chazaradzego. Jednak cieszy się zaledwie kilkoma procentami poparcia – mówi Arkadiusz Legieć. – Problemem nowych ugrupowań w Gruzji jest brak źródeł finansowania oraz struktur w regionach. Żeby rozbić istniejący duopol, w powstanie nowej siły musiałby jednocześnie włączyć się duży biznes oraz powstać oddolny ruch społeczny – zauważa Konrad Zasztowt.

Misza powróci?

Powrót Saakaszwilego do gruzińskiej polityki wydaje się mało prawdopodobny. Były prezydent oprócz wąskiej grupy wyznawców budzi niechęć. Pamiętane mu są autorytarne rządy, łamanie praw człowieka, rozpędzanie demonstracji i walka z opozycją. – Niechęć wobec rządów Gruzińskiego Marzenia nie przekłada się na nostalgię za czasami Saakaszwilego – zauważa Konrad Zasztowt.
Micheil Saakaszwili nigdy tak naprawdę nie odszedł z gruzińskiej polityki, choć przebywa poza granicami Gruzji. – Jednak nawet, gdyby opozycja powróciła do władzy, a były prezydent do kraju, nie powtórzy się sytuacja z lat 2004–2012, kiedy Zjednoczony Ruch Narodowy dysponował samodzielną większością. Tym razem władzą trzeba będzie się podzielić z innymi partiami opozycyjnymi – twierdzi Tornike Szaraszenidze.
Ewentualny powrót Saakaszwilego do Gruzji nie byłby prosty, bo ciążą na nim wyroki sądowe. – Prezydent Zurabiszwili mogłaby go ułaskawić, ale wątpię, by to zrobiła. Poza tym wielu liderów opozycyjnych nie znosi Saakaszwilego. Są gotowi na koalicję ze Zjednoczonym Ruchem Narodowym, ale jego samego odrzucają – mówi Gia Nodia. – Saakaszwili jest bardziej obciążeniem niż atutem dla opozycji. Zmienił cywilizacyjnie Gruzję, ale jednocześnie został zapamiętany jako autokrata. Choć ciąganie go po sądach przez Gruzińskie Marzenie jest niewątpliwie zemstą polityczną – uważa Wojciech Górecki. Sytuacja polityczna i gospodarcza Gruzji to niemal same znaki zapytania. Tamtejszą demokrację czeka kolejny test, który z pewnością da się we znaki społeczeństwu. ©℗