Lew Timofiejew, jeden z weteranów rosyjskiej opozycji, napisał na stronie Echa Moskwy artykuł zatytułowany „Czy Rosja przetrwa do 2024 r.?”. Odwołanie do słynnego eseju Andrieja Amalrika z 1969 r. jest nieprzypadkowe, bo w opinii Timofiejewa wraz z wybuchem epidemii Rosja, a zwłaszcza stworzony przez Władimira Putina system sprawowania rządów, wchodzi w czas próby, której podobnie jak ZSRR nie przetrwa.
Zdaniem Timofiejewa elity, nie będąc w stanie przełamać potrójnego kryzysu gospodarczego, politycznego i społecznego, odwołają się do starych wzorców. Będą chciały mobilizować gospodarkę i społeczeństwo tak długo, aż już nie będzie ani kogo, ani czego mobilizować. Nie dyskutując, na ile te diagnozy są słuszne, oddają one dość powszechnie panujące w Rosji przekonanie, że system opierający się na Putinie znalazł się w kryzysie.
Sam Putin jest zadziwiająco nie obecny. Walka z pandemią została delegowana na urzędników szczebla lokalnego, a jej twarzą stał się mer Moskwy Siergiej Sobianin. Putin ograniczył zaangażowanie do dwóch dość ogólnych wystąpień do narodu oraz dwóch telekonferencji, w trakcie których zagrzewał do walki reprezentantów w terenie. I to jest główny wymiar sytuacji w Federacji Rosyjskiej, w której każdy walczy z pandemią i kryzysem mniej lub bardziej na własną rękę.
Jednym z pierwszych, który wdrożył radykalne środki bezpieczeństwa, był Ramzan Kadyrow, po prostu zamykając Czeczenię dla przyjezdnych. Pod wpływem interwencji premiera Michaiła Miszustina nieco złagodził podejście, deklarując, że przybysze będą mogli przyjechać pod warunkiem okazania zaświadczenia, że są zdrowi. Jednak przykład poszedł w naród i ograniczenia zaczęli wprowadzać inni. Po tym, jak regiony zaczęły budować cały system granicznych punktów kontrolnych, głos zabrał premier. Stwierdził, że nie ma ku temu powodów ani podstaw prawnych. Jeden z gubernatorów, jak twierdzi portal Rosbałt, miał odpowiedzieć, że Putin niczego takiego nie zabronił, a premier nie jest jego przełożonym.
Sprawy przyjęły ciekawy obrót, bo przybysze z Moskwy nigdzie nie są miłymi gośćmi. Na Krymie przyjezdni są wysyłani na przymusową kwarantannę. W obwodzie leningradzkim gubernator Aleksandr Drozdienko zakazał wjazdu mieszkańcom rejonów, w których epidemia się rozpowszechniła, w tym Moskwy. W obwodzie iwanowskim władze zagroziły konsekwencjami tym, którzy będą wynajmować mieszkania uciekinierom z Moskwy i Petersburga. Z przecieków, które dotarły do rosyjskich mediów z administracji prezydenta, wyłania się obraz kraju, w którym połowa regionów wprowadziła granice strzeżone przez miejscowe siły porządkowe.
Władze zaostrzają środki mające ograniczyć ruchliwość społeczną, widząc, że nawet zapowiedzi srogich kar i liczne patrole nie powodują, że ludzie zaczynają słuchać poleceń. Nie słuchają, bo nie wierzą w epidemię. Po części to skutek kampanii propagandowej kontrolowanej przez władze mediów, które w styczniu i lutym wiele pisały o tym, że Rosja pod światłymi rządami Putina jest państwem, które obroni się przed koronawirusem, a po części efekt generalnego kryzysu zaufania do tego, co mówią przedstawiciele oficjalnej Rosji.
W podejściu do pandemii Rosjanie bliscy są poglądom białoruskiego prezydenta mówiącego o koronahisterii, na którą lekarstwem jest praca na powietrzu i pięćdziesiątka czegoś mocniejszego po pracy. W ostatnim badaniu Centrum Lewady po raz pierwszy od 2000 r. największa część Rosjan (38 proc.) była zdania, że prezydent reprezentuje interesy oligarchów, bankierów i wielkiego biznesu. Wcześniej za oczko w głowie Putina uznawano przedstawicieli resortów siłowych. 28 proc. ankietowanych jest zdania, że Putin jest gwarantem interesów urzędników, 18 proc. myśli, że chodzi mu o klasę średnią, a prawie na samym końcu listy są ci, którzy uważają, że troszczy się o zwykłych ludzi (16 proc.).
Równie szybko maleje liczba tych, którzy szanują Putina za sukcesy w polityce zagranicznej (12 proc., najmniej od 2013 r.), za doświadczenie (spadek od lata 2018 r. z 49 do 42 proc.) czy bycie rzeczywistym liderem (spadek z 17 do 13 proc.). Jak mówi dyrektor Centrum Lewady Lew Gudkow, szczególnie szybko spada autorytet głowy państwa w grupie ludzi młodych, dla których głównym źródłem informacji nie są media państwowe, a internet.
Rysujące się trendy mogą zostać wzmocnione pogorszeniem się sytuacji w tych obszarach, w których władza do tej pory dawała sobie radę. Chodzi np. o fiasko w zakresie prognozowania rozwoju pandemii. Jak mówiła Łarisa Popowicz z Wyższej Szkoły Ekonomii, epidemia w Rosji rozwija się według jednego z najgorszych scenariuszy. Grupa ekonomistów wystąpiła niedawno z listem zawierającym ostrą krytykę początkowej polityki wobec epidemii. Napisali, że władze straciły dwa tygodnie, nie wprowadzając ograniczeń, a ogłaszając jedynie dni wolne od pracy, co wielu moskwian uznało za okazję do wspólnego spędzenia czasu w parkach.
Po pierwszym weekendzie niespodziewanych wakacji, gdy liczba infekcji wzrosła, stołeczne władze zostały zmuszone do zaostrzenia środków bezpieczeństwa, a mer musiał przyznać, że dynamika rozwoju zarazy „niczego dobrego nam nie wróży”. Pogorszył się też stan bezpieczeństwa, na co wpłynął wzrost sprzedaży alkoholu i bunty w więzieniach. Co wykluje się z sytuacji, w której nawarstwiają się rozmaite kryzysy, jeszcze nie wiadomo. Jedno jest pewne: putinizm jako system rządów dożywa swych dni i albo się przepoczwarzy, albo przejdzie do historii.