- Wszelkie ujawnienia zbiorów IPN to swoiste prezenty dla obcych służb, ale też możliwe zagrożenie dla wielu ludzi - mówi gen. Andrzej Kapkowski
Gen. Andrzej Kapkowski – od 1968 r. był pracownikiem Kontrwywiadu MSW, w latach 1993–1996 zastępcą dyrektora Zarządu Kontrwywiadu UOP, a następnie do 1997 r. szefem Urzędu Ochrony Państwa. Po odejściu ze służby był doradcą w Kancelarii Prezydenta RP, a następnie doradcą premiera ds. bezpieczeństwa i służb specjalnych.
Rosyjska FSB wydała kilka dni temu komunikat w sprawie Polaka, Mariana R.: „Działał w interesach polskiej organizacji będącej czołowym dostawcą narodowych sił zbrojnych i służb specjalnych”. Moskiewski Sąd Miejski skazał go na 14 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Czy to oznacza trzęsienie ziemi w naszych relacjach?
Trzęsienia ziemi nie będzie. W warunkach konfliktu interesów działania wywiadu i kontrwywiadu są czymś naturalnym i nikt się z tego powodu nie oburza. Wpadek trzeba jednak unikać. Nie znamy szczegółów, ale jakiś błąd został popełniony. Rosja to bardzo trudny teren do prowadzenia działalności wywiadowczej. Przypuszczalnie służby rosyjskie szybko wytropiły zainteresowanie naszego handlowca i kontrolowały sytuację.
A co z Marianem R.?
Problem jest z agentem lub też, czego nie wiemy, kadrowym oficerem pod przykryciem, który został skazany. Zawierzył on swoim służbom i wykonywał zadania z narażeniem zdrowia i życia, by pomóc w zabezpieczeniu ważnych interesów RP. Tacy jak on zasługiwali i zasługują na szacunek. Nie wolno go zostawić bez wsparcia. Jest formuła wymiany agentów, z której w czasach PRL-u skorzystał np. Marian Zacharski, aresztowany za szpiegostwo w USA. Za wypuszczenie go oddano Amerykanom 25 obywateli krajów socjalistycznych, w tym pięciu Polaków, którzy odsiadywali wyroki za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Czy teraz mamy kogoś na wymianę, nie wiem.
Warunkiem uruchomienia takich mechanizmów jest pełne zrozumienie i integracja między rządem a służbami specjalnymi, przyjęcie przez rząd odpowiedzialności za służby. U nas ciągle tego nie ma, gdyż kolejne ekipy rządzące grają służbami, angażując je w partykularne interesy polityczne.
Czy służby można łatwo klasyfikować: ci są naszymi sojusznikami, ci partnerami, a ci wrogami?
Sojusze polityczne, gospodarcze, wojskowe i również służb są koniecznością. Zagrożenia dla Polski są obecnie identyfikowane z Rosją i ich służbami wywiadowczymi. My zawsze byliśmy lojalnymi partnerami, czego nie da się powiedzieć o naszych zagranicznych kooperantach. W latach 90. zetknąłem się na ważnym forum państwowym z sytuacją, w której pewien wysoki urzędnik zablokował, pewny jak się wydawało, zakup sprzętu wojskowego argumentacją, iż partner amerykański dysponuje sprzętem nie gorszym i choć spóźnił się ze zgłoszeniem oferty, to jednak należy ją rozpatrzyć ze względu na wiodącą rolę w systemie bezpieczeństwa RP. O urzędniku tym nasz kontrwywiad wiedział, że już przed okresem polskiej transformacji ustrojowej pozostawał w dobrych układach z Amerykanami.
Sugeruje pan, że nasi przyjaciele nie zawsze są naszymi przyjaciółmi?
To są na szczęście incydenty niepodważające sensu i efektów całościowej współpracy. Niemniej jednak w służbach specjalnych warto przestrzegać zasady „dowierzaj, ale sprawdzaj”. Szczególnym przykładem, już nie incydentalnym, sojuszniczej nielojalności była operacja rosyjskich służb specjalnych z końca lat 80. mająca na celu budowę nowego potencjału operacyjnego w Polsce przy założeniu, że Polska opuści blok socjalistyczny, a stare mechanizmy wpływu okażą się nieprzydatne. Przystąpiono wówczas do werbunków obywateli polskich, oczywiście poza naszą wiedzą.
Wiedzę o tym mogliśmy zdobywać dopiero po utworzeniu struktury organizacyjno-kadrowej, co nastąpiło po 1990 r. wraz z utworzeniem Urzędu Ochrony Państwa. Rosjanie nie robili zresztą tego sami. Do działań zaangażowali inne służby państw socjalistycznych.
Ich przyczółki pozostały?
Przykładem jest choćby sprawa Marka Z., agenta GRU, pozyskanego przez Rosjan jeszcze w latach 80. i aresztowanego w 1993 r. Był on akurat cennym informacyjnie funkcjonariuszem MSW, ale istnieją wiarygodne naprowadzenia na aktywność operacyjną służb rosyjskich w środowiskach polskiej opozycji. Naprowadzenia takie zawarte są zarówno w materiałach służb, jak i w opracowaniach niektórych dziennikarzy śledczych. Sygnały te spotykają się z obojętnością ze strony rządzących.
Czy tylko dawny sojusznik okazał się nielojalny?
Na incydentalnych nielojalnościach wyłapywaliśmy w początkowym okresie współpracy służby amerykańskie, angielskie i niemieckie. Dość drastycznym był przypadek pułkownika S., oficera WP pozyskanego przez służby amerykańskie w latach 90.
Może więc dobrze, że rozliczanie się z przeszłością trwa? W archiwum IPN składającym się z danych przekazanych przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencję Wywiadu (wcześniej UOP), Straż Graniczną oraz Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego jest coraz mniej tajemnic.
Podawanie do wiadomości publicznej danych identyfikujących funkcjonariuszy służb specjalnych i współ pracowników tych służb jest złamaniem obowiązującej we wszystkich służbach świata zasady tajności. To szkodzi wizerunkowi służb, czyni je niewiarygodnymi i naraża współpracowników na bardzo dotkliwe w wymiarze społecznym i prywatnym konsekwencje. Służby specjalne są agendami rządowymi i swoim współpracownikom udzielają państwowych gwarancji bezpieczeństwa, konspiracji, poważnego traktowania i odpowiedzialności. Raz danych gwarancji nie wolno wycofywać tylko ze względu na zmianę uwarunkowań politycznych.
To nie polityczne działania, tylko realizacja ustawy o IPN.
Wszelkie ujawnienia zbiorów IPN to swoiste prezenty dla obcych służb, ale też możliwe zagrożenie dla wielu ludzi.
Co mogą zrobić „obdarowani”?
Najpierw muszą sprawdzić, czy ujawniony agent jest im znany z pobytów, kontaktów i działalności na ich terenie, ocenić skalę ewentualnych zagrożeń, ale ocenić również jego atrakcyjność i zasadność ewentualnego wykorzystania. W konsekwencji realny jest werbunek takiego człowieka. Możliwe jest również zablokowanie wjazdów na teren danego państwa bądź szkodzenie prowadzonym przez niego interesom. Jeżeli ujawniony został ich obywatel jako agent naszych służb, to skutki mogą być dla niego bardzo surowe. Gdy Ames, pracujący dla Rosjan oficer CIA, ujawnił służbom rosyjskim kilku obywateli rosyjskich jako agentów CIA, to wszyscy zostali straceni. W takich sytuacjach możliwości pozyskiwania agentury zmniejszają się, a to odbija się na stanie zabezpieczenia interesów państwowych.
Przypomnę argumenty zwolenników takich działań: ujawniane są tylko szczątkowe informacje, a nie komplet danych. Może tym mocniej należało wcześniej obstawać za opcją zerową?
Tak się nie da. Opcja zerowa oznaczałaby osłabienie bezpieczeństwa państwa i obniżenie rangi partnerstwa w nowym układzie sojuszniczym. Nie byłoby operacji „Samum” ani operacji „Pomost”, umorzenia części polskich długów i wcześniejszego przyjęcia do NATO. Rozumiała to CIA, która jak ujawnił Andrzej Milczanowski, zwróciła się do nowego kierownictwa polskich służb specjalnych z sugestią, by dokonując weryfikacji kadrowej, pozostawić w służbie doświadczonych, znanych im z dobrej pracy oficerów. Chętnie natomiast przekierowałbym ten pęd lustracyjno-rozliczeniowy na tor tych groźnych dla bezpieczeństwa RP agentów, którzy byli werbowani przez obce służby przed rokiem 1990, a którzy mogą być aktywni do dzisiaj. Dotyczy to zwłaszcza służb rosyjskich, które dobrze przygotowały się do polskiej transformacji. Wojska rosyjskie, przy których działały komórki wywiadowcze, opuściły Polskę dopiero w 1993 r. i swoje robiły do końca. Wówczas poszukiwano agentury nie w kręgach PZPR-owskich, lecz w środowiskach uznanych za perspektywiczne. Czasem odnoszę wrażenie, że kolejne ujawnienia zbiorów zastrzeżonych odbywają się według scenariusza, który nie służy bezpieczeństwu Polski, lecz sianiu zamętu i wzajemnej wrogości. Nie wiem, czy jest to polski scenariusz.