Spektakularny sukces Kamali Harris w debacie kandydatów lewicy na prezydenta zmusza jej rywali do skupienia się na nierównościach etnicznych.
To, co przeżywa teraz Kamala Harris, Amerykanie nazywają „momentum”. To angielskie określenie słowa pęd, a w politycznym żargonie oznacza, że kandydat ma swoje pięć minut. Kalifornijska senatorka w ciągu pierwszych 24 godzin po debacie zebrała rekordowe 2 mln dol., ale ten fundraisingowy sukces sprowadza się przede wszystkim do tego, że na jej konto pieniądze wpłaciło aż 63 tys. osób, z których 58 proc. wcześniej nie finansowało kandydatki. Jeśli tendencja się utrzyma, znakomicie rokuje Harris na najbliższe miesiące, bo ludzie ci najpewniej wrócą z kolejnymi datkami rzędu 30–50 dol.
W sumie Kamala od ogłoszenia startu zebrała 22 mln dol. Więcej ma tylko burmistrz South Bend w Indianie Pete Buttigieg – 25 mln dol. Dla porównania: w poprzedniej kampanii na tym samym jej etapie Hillary Clinton miała 45 mln dol. (z tym że ona przygotowywała się do startu od dnia zaprzysiężenia Baracka Obamy w 2009 r. oraz opierała się na sprawdzonym fundraisingu swoim i męża Billa), Bernie Sanders zgromadził niecałe 15 mln dol., Jeb Bush – który bardzo szybko odpadł z wyścigu – 11 mln dol., a Donald Trump… niecałe 100 tys. dol.
Obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej nie spodziewali się, że to właśnie Harris po pierwszej debacie zdominuje dyskusje. Wszyscy obstawiali starcia dotychczasowych liderów konkurencji, czyli reprezentującego umiarkowane skrzydło partii i dziedzictwo Obamy byłego wiceprezydenta Joe Bidena oraz idola progresywistów Berniego Sandersa. Podejrzewano też, że spór zogniskuje się na tym, jak obniżyć koszty dostępu do służby zdrowia, subsydiowaniu przez państwo studiów i płacy minimalnej. Tymczasem od zeszłego czwartku Ameryka żyje tematem do niedawna nieco przygasłym, czyli nierównościami rasowymi.
Sam Biden był kompletnie zaskoczony tym, że Harris wytknęła mu, iż ponad 40 lat temu współpracował na Kapitolu z senatorem Jamesem Eastlandem z Missisipi, zdeklarowanym rasistą, przez dekady zaangażowanym w utrwalanie segregacji. Na początku tygodnia portal Politico napisał, że atak na Bidena, mimo wrażenia spontaniczności, był od miesięcy precyzyjnie reżyserowany przez sztab Harris. Kandydatka miała dwa cele, które zresztą osiągnęła.
Po pierwsze, wplatając w debatę wątek osobisty, czyli dzieciństwo w epoce walki z segregacją, chciała złagodzić swój wizerunek surowej prokuratorki. Kiedy pełniła tę funkcję w Kalifornii, najpierw na poziomie okręgowym, a potem jako prokurator generalny stanu, zdarzały jej się epizody z nadmiernie surowym podejściem do Afroamerykanów. Po drugie, podjęła skuteczną próbę wyrwania się z peletonu 23 kandydatów, często mówiących dokładnie to samo i tym samym językiem.
Z opublikowanego w poniedziałek sondażu, raczej nieprzychylnego wobec demokratów, ośrodka badawczego Rassmusen Reports wynika, że poparcie dla Kamali Harris wzrosło o 6 proc., do 12 proc., co daje jej ex aequo trzecie miejsce z senator Elizabeth Warren. Na drugim jest Sanders z 19 proc., a na pierwszym dalej Biden z 32 proc., ale były wiceprezydent od debaty stracił aż 5 pkt, a według badania firmy Morning Consult jego przewaga dalej topnieje.