Czwartkowe wydania brytyjskich gazet szeroko komentują środowe wystąpienie premier Theresy May, w którym obarczyła posłów do Izby Gmin odpowiedzialnością za przeciągający się kryzys polityczny wokół wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej.

Zwracając się bezpośrednio do wyborców, premier powiedziała w środę, że jest "absolutnie pewna jednej rzeczy: wy, opinia publiczna, macie dość".

"Jesteście zmęczeni tymi wewnętrznymi walkami, politycznymi gierkami, używaniem tajemniczych procedur i tym, że posłowie nie mówią o niczym innym tylko o brexicie, kiedy wy macie realne obawy dotyczące szkół dla waszych dzieci, publicznej służby zdrowia czy (wzrostu liczby) przestępstw z użyciem noża. Chcecie, żeby ten etap się wreszcie skończył - ja się z wami zgadzam i jestem po waszej stronie" - tłumaczyła.

Wiele gazet już na pierwszej stronie zwraca uwagę na to, że przerzucania się odpowiedzialnością za obecny kryzys sygnalizuje rosnące napięcia w Westminsterze. Liberalny "Guardian" wybija to nawet w nagłówku głównego tekstu: "May: nie wińcie mnie za kryzys w sprawie brexitu, wińcie posłów".

Dziennik zaznacza jednak, że po swoich słowach May mierzyła się z "wściekłym sprzeciwem" ze strony posłów, w tym deputowanych z jej własnej Partii Konserwatywnej, a także opozycyjnych ugrupowań.

Były wiceminister ds. uniwersytetów, nauki i badań Sam Gyimah, który w styczniu ustąpił ze stanowiska wyrażając sprzeciw wobec rządowej strategii dotyczącej brexitu, ocenił na Twitterze, że uciekanie się do oskarżeń jest ciosem poniżej pasa. "Kiedy premier bierze kurs na konfrontację z Izbą Gmin, a następnie oskarża posłów za to, że wykonują swoją pracę, to traci na tym demokracja" - zauważył, dodając, że postawa szefowej rządu jest "toksyczna".

Z kolei Lisa Nandy z Partii Pracy, która sygnalizowała w ostatnich tygodniach gotowość do ewentualnego poparcia proponowanej przez rząd umowy wyjścia z UE, oceniła, że słowa May były "haniebne". "Przeciwstawianie parlamentu narodowi w obecnej atmosferze jest niebezpieczne i lekkomyślne" - napisała, dodając, że "będzie to kosztowało ją poparcie" niektórych deputowanych.

Będący zwolennikiem organizacji drugiego referendum w sprawie brexitu labourzysta Wes Streeting poszedł nawet o krok dalej, pisząc, że "May wie, że posłowie zasiadający w tej Izbie spotykają się z groźbami śmierci", a mimo to "jej przemówienie było podżegające i nieodpowiedzialne". "Jeśli komukolwiek z nas coś się stanie to będzie musiała zaakceptować część swojej odpowiedzialności za to" - dodał.

Centrowy "The Times" również ocenił, że przemówienie szefowej rządu miało służyć skierowaniu złości wyborców na posłów. Gazeta zastrzegła jednak, że na tym etapie kryzysu politycznego wokół brexitu jedyną szansą torysów na zrealizowanie wyrażonej w referendum z 2016 roku woli wyborców jest poparcie rządowego projektu porozumienia z UE.

"Wybór, z którymi mierzą się posłowie nie jest w rzeczywistości żadnym wyborem. Niewiele z tej umowy da się lubić, a nawet jak zostanie ona z trudem przyjęta to nie zaleczy narodowej traumy, a jedynie nakreśli arenę przed kolejnymi bitwami (o przyszłe relacje z UE - PAP) - pisze dziennik. "Bezumowne wyjście za osiem dni, na które ten kraj jest ewidentnie nieprzygotowany, zniszczyłoby jakąkolwiek pozostałą wiarę ludzi w nasz system polityczny" - zaznacza.

W podobnym tonie wypowiada się tabloid "The Sun", zaznaczając, że "nie będzie udawać, że to porozumienie jest świetne, ale jest jedynym dostępnym". "Realizuje ono brexit, tak jak to nam obiecano i ma pewne plusy dla zwolenników wyjścia z UE, niezależnie od tego, co mówią zasiadający w tylnych ławach posłowie torysów" - czytamy.

W środę przed południem May zwróciła się do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska z formalnym wnioskiem o wydłużenie procesu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE do 30 czerwca. W opublikowanym przez Downing Street liście do Tuska brytyjska premier tłumaczyła, że nieznaczne odroczenie brexitu jest niezbędne w związku z planami trzeciego głosowania nad projektem umowy regulującej opuszczenie Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo.

Wcześniej brytyjscy posłowie dwukrotnie odrzucili wynegocjowane przez rząd porozumienie: najpierw w połowie stycznia (różnicą 230 głosów), a następnie w ubiegłym tygodniu (różnicą 149 głosów). Oznacza to, że May i jej ministrowie muszą przekonać 75 dodatkowych posłów eurosceptycznego skrzydła Partii Konserwatywnej i północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistów (DUP), aby wygrać ponowne głosowanie w tej sprawie.

Jakiekolwiek przedłużenie procesu opuszczenia UE wymaga zgody wszystkich 27 pozostałych państw członkowskich. Wniosek Londynu ma być omawiany podczas zaplanowanego na czwartek i piątek posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli.

W razie braku jakichkolwiek postępów w Brukseli lub Londynie, niezależnie od tego, że Izba Gmin opowiedziała się w ubiegłym tygodniu przeciwko wyjściu z UE bez umowy, Wielka Brytania automatycznie opuści Wspólnotę o północy z 29 na 30 marca.