Jeśli kryzys w Algierii się pogłębi, Unii Europejskiej może przybyć jeszcze jeden niestabilny sąsiad – co może mieć konsekwencje dla migracji na Stary Kontynent.
Uliczne protesty w tym północnoafrykańskim kraju wywołała perspektywa zbliżających się wyborów prezydenckich, a konkretnie niewielkie szanse na to, żeby przyniosły one realne zmiany w kraju. Swój udział w kwietniowym plebiscycie zapowiedziała bowiem urzędująca głowa państwa, 82-letni prezydent Abd al-Aziz Buteflika. Ponieważ byłaby to piąta kadencja tego polityka, Algierczycy wyszli na ulice. Nie uspokoiła ich nawet deklaracja prezydenta, że nie wypełni swojego mandatu do końca, tylko zrezygnuje ze stanowiska po roku.
Chociaż niechęć Butefliki do zejścia z politycznej sceny stała się bezpośrednią przyczyną protestów, to Algierczycy mają sporo powodów do niezadowolenia. Najważniejszym z nich jest bezrobocie wśród młodych, które uparcie oscyluje wokół 30 proc. To z kolei jest pochodną struktury tamtejszej gospodarki, gdzie nieproporcjonalnie dużą rolę odgrywają ropa i gaz. Surowce te odpowiadają za ponad 95 proc. eksportu, dwie trzecie wpływów do budżetu oraz za jedną trzecią produktu krajowego brutto.
To uzależnienie w bezpośredni sposób przekłada się na sytuację wewnętrzną. Kiedy ceny czarnego złota zaczęły pikować w połowie 2014 r., kraj dysponował wygodną poduszką finansową; rezerwy walutowe wynosiły 178 mld dol., a w państwowym funduszu inwestycyjnym (Le fonds de régulation des recettes, FRR; trafiają tam zyski z handlu ropą i gazem) ulokowanych było 37 mld dol. Pieniądze z FRR skończyły się w 2017 r., a rezerwy walutowe stopniały mniej więcej o połowę.
W efekcie rząd w Algierze zaczął poszukiwać oszczędności, co przyczyniło się do zaognienia sytuacji wewnętrznej. W 2016 r. ograniczył wydatki budżetowe o 9 proc. (utrzymując jednak wysoki odsetek środków przeznaczanych na bezpieczeństwo i obronę w wysokości mniej więcej 30 proc. wydatków), rezygnując m.in. z części dopłat do cen benzyny. Ponieważ Algierczycy nie zaprotestowali, rząd postanowił pójść dalej i w budżecie na 2017 r. ograniczył wydatki o 14 proc. Perspektywa zbliżających się wyborów prezydenckich zahamowała jednak ten proces i w ub.r. budżet znów spuchł; co kluczowe, na dotychczasowym poziomie utrzymano m.in. dopłaty do artykułów spożywczych.
Jakby tego było mało, gospodarka kraju jest nienowoczesna i dramatycznie potrzebuje inwestycji – co także przekłada się na możliwość tworzenia nowych miejsc pracy. Problem dotyczy nawet sektora naftowo-gazowego, co znajduje odzwierciedlenie w statystykach. O ile w 2007 r. wydobyto 85 mld m sześc. błękitnego paliwa, o tyle w ub.r. było to już tylko 50 mld. A wraz z rosnącą populacją coraz większy odsetek lokalnej produkcji zostaje w kraju, żeby zaspokoić własne potrzeby, maleje więc eksport. Kiedy Buteflika doszedł do władzy w 1999 r., Algieria miała 30,7 mln mieszkańców. Teraz ma ponad 41 mln.
Na to wszystko nakłada się struktura władzy, która w nieformalny sposób dzielona jest między ośrodek prezydencki, armię, służby specjalne i wielki biznes. Przedstawicielem tej ostatniej grupy jest m.in. Ali Haddad, współzałożyciel i prezes firmy budowlanej ETRHB, największego beneficjenta finansowanych przez państwo programów infrastrukturalnych. W tym czworokącie armię reprezentuje szef sztabu armii gen. Ahmed Gaid Salah (chociaż niektórzy eksperci wskazują, że po rozwiązaniu najważniejszej agencji wywiadowczej i czystce na stanowiskach generalskich w 2016 r. aparat bezpieczeństwa państwa nie odgrywa już kluczowej roli). W układzie władzy bardzo ważną rolę odgrywa także brat prezydenta, Saïd Buteflika.
‒ Protesty w Algierii nie są wymierzone w jednego człowieka, ale w cały system, który przekazał władzę w ręce elit biznesowych mocno powiązanych z państwem, jednocześnie ograniczając swobodę polityczną i ekonomiczną, a przede wszystkim pozbawiając szans młodych ludzi – napisała na Twitterze Hannah Armstrong, ekspertka od północnej Afryki z think tanku International Crisis Group.
I chociaż Algieria to jednak zupełnie inny kraj niż sąsiednia Libia – gdzie upadek Muammara Kaddafiego doprowadził do trwającego do dzisiaj chaosu, który ułatwił działalność grupom organizującym przerzut ludzi z Afryki do Europy – to jednak nie ma pewności, czy struktury państwa nie ulegną erozji w warunkach przedłużającego się kryzysu politycznego. Manewr Butefliki z zapowiedzią wypełnienia tylko jednego roku prezydenckiego mandatu odebrano powszechnie jako sygnał, że stojące za głową państwa elity jeszcze nie dogadały się w kwestii tego, kto miałby być jego następcą. Wrażenie potęguje to, że prezydenta nikt nie widział publicznie od 2013 r. (obecnie przebywa na leczeniu w Szwajcarii).
Poważne problemy wewnętrzne w Algierii mogłyby uczynić ten kraj bardziej atrakcyjnym jako punkt tranzytowy. Już teraz najwięcej migrantów dociera do Europy przez tzw. zachodni szlak przez Morze Śródziemne, który wiedzie do Hiszpanii. W tym roku 60 proc. z nich dotarło do Europy właśnie w ten sposób. Jest to efekt uszczelnienia dwóch pozostałych szlaków: wschodniego przez Morze Egejskie i dalej Grecję, który stał się źródłem kryzysu migracyjnego w 2015 r., i centralnego, z Libii do Włoch i na Maltę. Warto przy tym przypomnieć, że liczba migrantów docierających do Europy przez Morze Śródziemne maleje z roku na rok. Z danych należącej do ONZ Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji w 2017 r. takich osób było 186,8 tys., podczas gdy rok później wartość ta zmniejszyła się o 44 tys.
I chociaż najkrócej do Hiszpanii płynie się z Maroka (to na współpracy z tym krajem skupiła się Unia Europejska, aby uszczelnić zachodni szlak przez Morze Śródziemne), to na Stary Kontynent można się dostać również z Algierii; trasa ta wciąż jest krótsza niż podróż z wybrzeża Libii na południową Sycylię. Z Oranu, dużego portu na zachodzie kraju, do leżącej po drugiej stronie Morza Śródziemnego Kartageny jest w linii prostej ok. 220 km. To mniej więcej tyle, ile ze Świnoujścia do znajdującego się po przeciwnej stronie Bałtyku szwedzkiego portu Malmö.
Co więcej, Algieria od południa graniczy z biednymi krajami Sahelu, czyli Mali i Nigrem; łączy je 2,5 tys. km granicy, której nie sposób upilnować. Algierczycy z przerażeniem obserwowali więc, jak swoją południową flankę uszczelnia Europa: w ubiegłym roku agencja Associated Press podała, że przechwyconych na własnym terytorium migrantów algierskie służby odstawiały z powrotem na południową granicę, która leży pośrodku Sahary. Wybór był prosty: albo idziecie, albo zginiecie (władze w Algierze zaprzeczały, jakoby źle traktowały migrantów).