Jest siedem złotych pytań kryminalistycznych: Co się wydarzyło? Gdzie? Kiedy? W jaki sposób? Dlaczego? Jakimi środkami? Kto tego dokonał? Na trzy z nich, w tym na ostatnie, najważniejsze, mogą odpowiedzieć insekty
Magazyn DGP 22.02.19. / Dziennik Gazeta Prawna
Komisarz Paweł Leśniewski z Zakładu Służby Kryminalnej Szkoły Policji w Pile, pierwszy w Polsce policjant zajmujący się entomoskopią – czyli identyfikacją i zabezpieczaniem śladów pozostawionych przez owady, tak zaczyna swoją opowieść.
Mała niemiecka wieś. Po śmierci rodziców na roli zostaje rodzeństwo – brat z siostrą. Oboje po czterdziestce, porządni ludzie, jak mówią sąsiedzi. Pewnego dnia kobieta znika. Ponieważ brat nie potrafi wyjaśnić, co się stało, przyjeżdża ekipa kryminalistyczna i centymetr po centymetrze przeszukuje gospodarstwo. Ale niczego nie znajduje. Wprawdzie w pomieszczeniu, w którym dokonywano uboju zwierząt, są ślady krwi, ale dla śledczych są one bezużyteczne. Uwagę jednego z policjantów przykuwają za to robocze buty gospodarza. Zauważa w nich dorosłe mrówki rudnice. Dziwne jest to, że nie ma ich w żadnym innym miejscu gospodarstwa. Zaintrygowany tym faktem funkcjonariusz zabiera kilka owadów, pokazuje biegłemu i prosi o opinię. Ten stwierdza, że ten gatunek występuje zwykle co najmniej 4 km od ludzkich siedzib. Na tej podstawie policjanci stawiają hipotezę, że brat zabił siostrę i ukrył jej ciało w lesie, najprawdopodobniej w pobliżu gniazda mrówek. W Niemczech wszystkie duże mrowiska są rejestrowane. Śledczy kontaktują się z leśniczym i typują kilka w najbliższej okolicy. Teren wokół nich sprawdzają georadarem, dzięki czemu są w stanie określić miejsca, w których np. ktoś niedawno kopał. I znajdują ciało kobiety. Mężczyzna przyznał się do zbrodni i wyjaśnił, że zakopał ciało siostry niedaleko mrowiska, wierząc, że przyśpieszy to jego rozkład. Gdyby nie to, że przypadkowo przyniósł ze sobą rudnice do domu, być może sprawa nigdy nie zostałaby wyjaśniona. Nawet jeśli policjanci podejrzewaliby go o zabójstwo, nie mieliby pojęcia, gdzie szukać zwłok.
– W Polsce też są gatunki owadów, które występują jedynie w określonych rejonach. Na przykład chrząszcz opuchlak truskawkowiec, żyjący jedynie na zachodzie kraju, czy motyl niepylak apollo, który występuje tylko w trzech miejscach na południu. Albo zmieraczki i trzyszcze, które można spotkać wyłącznie w linii Bałtyku. Kiedy te ostatnie znaleźliśmy przy zwłokach w centrum kraju, oczywiste stało się, że ofiara zginęła w innym miejscu – mówi komisarz Leśniewski.

Domowy poligon doświadczalny

Muchy i żuczki przyciągały go zawsze. Z wzajemnością. Przy czym każdy robal, który go ugryzł, natychmiast lądował w pojemniku i stawał się obiektem naukowych oględzin. Nic dziwnego, że kiedy podczas szkolenia na technika kryminalistycznego Leśniewski poznał rolę owadów w ustalaniu czasu zgonu, ruszył na poszukiwanie literatury fachowej. Tak trafił na artykuły Szymona Konwerskiego, wykładowcy biologii na poznańskim uniwersytecie i biegłego sądowego z zakresu entomoskopii. Wkrótce poznał go, obejrzał uniwersyteckie zbiory owadów i już wiedział, że nie ma odwrotu. Że resztę swojego zawodowego życia chce poświęcić entomoskopii.
Z wykładów, książek i naukowych artykułów wiedział, że do zwłok pierwsze przylecą muchówki. Że mucha, siadając na śpiących, nie robi tego, by odpocząć, lecz po to, by sprawdzić, czy żyjemy. Jeśli nie zareagujemy i nie odgonimy jej, może złożyć jaja w naszym uchu lub nosie. To właśnie robi, kiedy znajdzie zwłoki. Z teorii wiedział też, że mucha spieszy się, więc jaja składa tam, gdzie najłatwiej – w naturalnych otworach i ranach. Wiedział też, że okres inkubacji larw zależy m.in. od temperatury i wilgotności. W sprzyjających okolicznościach larwy pojawią się już po kilkunastu godzinach. Są bardzo żarłoczne, więc zaczną wgryzać się w ciało, co uchroni je np. przed deszczem lub zbyt wysoką temperaturą. Wewnątrz ciała trwa drugi etap ich rozwoju – po tygodniu żerowania larw zwłoki człowieka tracą 70 proc. masy. W trzecim larwa przepoczwarzy się – staje się bobówką.
To wszystko Leśniewski wiedział z teorii. Ale taka wiedza to nie to samo co praktyka. Dlatego w Stanach Zjednoczonych na początku lat 80. ubiegłego wieku powstała pierwsza trupia farma – teren, na którym antropolodzy sądowi prowadzili badania nad rozkładem ludzkich zwłok. Pozostawione w różnych miejscach i poddane odmiennym warunkom atmosferycznym ciała rozkładają się w inny sposób i w różnym tempie. Prześledzenie tych procesów pomaga w odpowiedzi na trzecie złote pytanie kryminalistyki, czyli w precyzyjnym ustaleniu momentu zgonu.
W Polsce trupich farm nie ma. Ale podczas szkolenia komisarz brał udział w doświadczeniach na martwych zwierzętach. Obserwował, w jakiej kolejności pojawiają się owady, widział, kiedy larwy rozpoczynają swoją migrację i jak sztuka mięsa, która ważyła na początku 1,5 kg, po dwóch tygodniach miała już tylko 0,5 kg. Eksperymentował też (w tajemnicy przed żoną) na własną rękę.
W jednym z prywatnych doświadczeń, które trwało 66 dni, obserwował dwa padłe w tym samym miocie prosiaki. Jednego umieścił na zewnątrz, drugiego wewnątrz budynku. Te „domowe” zwłoki reagowały sześć razy szybciej. – Na dworze proces rozkładu opóźniły mrówki – tłumaczy mi Leśniewski. – Jako pierwsze dostały się do prosiaka i ich formaldehyd przeszkadzał muchówkom w złożeniu jaj. Udało im się to zrobić dopiero po jego odparowaniu, ale larwy były przez mrówki podkradane.
Najwięcej zależy od temperatury. Im cieplej, tym procesy zachodzą szybciej. To co w Afryce potrwa kilka dni, u nas może ciągnąć się tygodniami. Tempo rozkładu to sprawa biegłych, którzy przy ustalaniu czasu zgonu muszą wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności. Ale żeby mieć co analizować, technik policyjny musi znaleźć i zabezpieczyć dowody – w tym wypadku owady lub pozostawione przez nie ślady.

Z czajnikiem w ręku

Mężczyzna zamordował partnerkę w czerwcu. Wywiózł zwłoki za miasto, zakopał. Policjanci zaczęli go podejrzewać kilka miesięcy później, do jego mieszkania weszli w grudniu. Podłogi były już wymienione, ściany pomalowane. Mimo to Paweł Leśniewski znalazł w mieszkaniu ślady krwi w odchodach pozostawionych przez muchówki. Badania, które potwierdzą lub zaprzeczą, że należy ona do ofiary, wciąż trwają. – Samo skucie desek z podłogi, pomalowanie ścian niewiele daje – mówi komisarz Leśniewski. – Wszystkich śladów nie da się zatrzeć.
Podczas szkolenia w szkole policyjnej Leśniewski rozlewał na kartce papieru trochę krwi. Już po kilku sekundach pojawiały się pierwsze owady, np. bardzo popularna u nas muchówka ścierwica mięsówka. Muchowate mają to do siebie, że najpierw piją krew, potem nią wymiotują. Częściowo strawioną krew można też znaleźć w ich odchodach. Wszystkie te ślady przypominają malutkie kropki, którymi upstrzone są obrazy, lampy, meble czy ramy okienne. Dla większości z nas to tylko nic nieznaczące zabrudzenia. Dla Leśniewskiego to bezcenne dowody. Przy odrobinie szczęścia można z nich wyodrębnić materiał genetyczny sprawcy – jeśli zabójca skaleczy się albo zrani go broniąca się ofiara, te niepozorne kropeczki będą zawierać jego DNA.
– W Polsce nie ma takiej bazy DNA jak w Stanach Zjednoczonych, ale jeśli ktoś był notowany, pozostawiony przez muchę ślad krwi może do niego doprowadzić. Albo być rozstrzygającym dowodem, gdy zostanie już zatrzymany. Ważne jest to, że tego typu ślady nawet na zewnątrz są w stanie przetrwać kilka lat. W mieszkaniu można mówić o kilkunastu – tłumaczy Leśniewski. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie i czego szukać.
Ale także, jak to robić: w mieszkaniu na metodę odśrodkową lub dośrodkową. Ta pierwsza polega na rozpoczęciu zbierania śladów od zwłok i przesuwaniu się w stronę drzwi. Druga odwrotnie. Literatura fachowa nie rozstrzyga, która z nich jest lepsza – obie mają wady i zalety. Dla policyjnego technika to rzecz istotna, ale dla Leśniewskiego ważniejsze jest, że w mieszkaniach larwa w trzecim stadium będzie w stanie odejść nawet 50 m od ciała, np. do listwy przypodłogowej. Albo żeby dokładnie przeszukać dywan, bo może w niej leżeć bobówka. A to właśnie w niej będzie można znaleźć trujące substancje, jeśli okaże się, że przyczyną śmierci było otrucie. Istotne dla śledztwa związki chemiczne wyizoluje z niej biegły z zakresu entomotoksykologii.
Jeśli miejsce zbrodni jest poza budynkiem, dla komisarza Leśniewskiego najważniejsze jest, by wyłapać to, co najszybciej ucieka – owady uskrzydlone i te z rodziny biegaczowatych. Można się śmiać z policjanta z siatką na motyle, ale Leśniewski, który swoje metody doskonali w praktyce, wie, że inaczej się nie da. Wie też, że chociaż jedyna polska fachowa książka zaleca do łapania chrząszczy używanie pęsety z gumowymi końcówkami, najlepiej łapać je stołową łyżką. Pęsetą zdarzyło mu się rozgnieść nawet najbardziej pancerne owady.
Bywa, że policja na miejscu zbrodni nie znajdzie zwłok. Przestępcy mogą je uprzątnąć, ale jeśli owady zdążyły zrobić swoje, na miejscu będą larwy. Tych nie da się wyłapać, warto więc przeszukać teren w promieniu sześciu, ośmiu metrów, a nawet zajrzeć pod powierzchnię. Ważne dla śledztwa dowody mogą znajdować się na głębokości do 30 cm, dlatego Leśniewski wozi ze sobą sitko, którym przesiewa ziemię. Każda żywa larwa jest cenna, bo jeśli szybko znajdzie się u biegłego, istnieje szansa na wyizolowanie DNA ofiary. Larwy mogą też wskazywać na czas, który upłynął od morderstwa. Kluczowe jest więc ich odpowiednie zabezpieczenie.
Na miejscu oględzin technicy spędzają trzy, cztery godziny. Owady i ich larwy trzeba zabezpieczyć w taki sposób, by nie uciekły i nie zostały uszkodzone. Gatunków owadów jest tak wiele i tak wiele z nich jest tak bardzo do siebie podobnych, że nawet lekkie uszkodzenie może uniemożliwić biegłemu właściwą ocenę. Podręczniki zalecają wkładanie larw do plastikowych pudełek, a owadów w watę lub do papierowych torebeczek. Z kolei na filmach technicy policyjni często używają foliowych torebek. – Gdyby w szkole policyjnej materiał do badań biologicznych słuchacz przyniósł w zamkniętej foliowej torebce, na pewno nie otrzymałby zaliczenia – mówi komisarz Leśniewski. – Kartka papieru czy wata również nie wystarczy. Można owijać owady w ręcznik papierowy czy papier toaletowy, by zachować warunki wymiany tlenowej. Wszyscy technicy powtarzają jednak, że najlepszym rozwiązaniem jest spirytus. Owad jest wówczas na tyle zaimpregnowany, że nic się nie stanie nawet najdelikatniejszym elementom.
Paweł Leśniewski udoskonalił ten system. Lata praktyki dowiodły, że najlepiej larwy zalać wrzątkiem, a dopiero potem wrzucić je do spirytusu. Wtedy można mieć pewność, że nic się z nimi nie stanie. Nawet po latach mogą służyć jako dowód. I dlatego Leśniewski na miejsce zbrodni jeździ też z czajnikiem. – Często mnie pytają: skąd wziąć wrzątek w lesie? Odpowiadam: kupić czajnik elektryczny, a wtyczkę zamienić na wejście od zapalniczki samochodowej. Ja tak zrobiłem – tłumaczy.

Miedziak bliski triumfu

Słuchaczom szkoły policyjnej zawsze powtarza, że na miejscu zdarzenia należy zwrócić uwagę na rozkład entomofauny. – Podam przykład z zagranicy: pod lasem znaleziono ciało dziewczyny. Nie miała obrażeń, nie stwierdzono u niej żadnych chorób. Podczas sekcji zwłok zauważono jednak kilkanaście rybików cukrowych. Rzecz w tym, że owad ten żywi się m.in. złuszczonym nabłonkiem człowieka i raczej na zewnątrz budynków się go nie spotyka. Oznaczało to, że ciało zostało do lasu przewiezione. Zarządzono ponowną sekcję i tym razem w nosie denatki znaleziono kryształki charakterystyczne dla gazów obezwładniających. Okazało się, że dziewczyna została uduszona z wykorzystaniem właśnie takiej substancji. Gdyby nie owady, nikt by tego nie zauważył – podkreśla z nieukrywaną satysfakcją Leśniewski.
Niestety, po przykłady z zagranicy musi sięgać często, bo w Polsce entomoskopia wciąż raczkuje. Chociaż jest coraz lepiej. Minął już ponad rok od dnia, gdy komendant główny policji wpisał entomologię sądowo-lekarską w zakres biologii kryminalistycznej i zarządził z niej obowiązkowe wykłady. Prowadzi je Paweł Leśniewski. – Przez Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne zostałem zaproszony na wykład do Prokuratury Krajowej, byłem na konferencji międzynarodowej na Uniwersytecie Warszawskim, a w zeszłym roku udało mi się zorganizować pierwsze warsztaty entomologiczne – wylicza.
Wszystko to sprawia, że entomologia zyskuje na znaczeniu. Jeszcze pięć lat temu nikt na miejscu zdarzenia nie zwróciłby uwagi na muchy czy żuki. Dziś policjanci niejednokrotnie dzwonią do niego, by zapytać, czy zabezpieczyć znalezione na miejscu owady i jak to zrobić. A bywa i tak: przez środek miasteczka na południu Polski idzie zakrwawiona dziewczyna. Nikt się nią nie interesuje, ale gdy dociera do postoju taksówek, traci przytomność. Okazuje się, że to nauczycielka, która przygotowuje się do półmaratonu. Tego dnia biegła dłuższy odcinek. Pogotowie zaczyna ją reanimować, w szpitalu lekarze stwierdzają brutalny gwałt. Policjanci nie mogą nic więcej ustalić – jedyna rzecz, jaką im udostępniono, to zakrwawiona koszula kobiety. Technik nie ma dużo pracy. Jedyne co musi zrobić, to przepakować ubranie, aby zapewnić wymianę gazową i uniemożliwić gnicie. Podczas przepakowania z koszuli wypada duży chrząszcz z rodziny bogatkowatych – miedziak sosnowiec. Technik, który był z wykształcenia leśnikiem, rozpoznaje go, ale nie wie, jak taki ślad wykorzystać. Na szczęście w ekipie jest policjant, który był wcześniej na prowadzonym przez Leśniewskiego kursie w Pile. Wypytuje technika o chrząszcza, dowiaduje się, że najczęściej występuje tam, gdzie jest zapach drzewa sosnowego – najlepiej świeżo ściętego, w miejscach, gdzie wyraźnie czuć żywicę. W tym samym czasie policjanci, przeglądając telefon ofiary, trafiają na zapis trasy, którą tego dnia pokonała. Szybko ustalono, że minęła dwa takie zręby. Za zgodą biegłego i prokuratora z koszuli wycinają fragment materiału, z sąsiedniej jednostki ściągają psa tropiącego, który w jednym z tych miejsc odkrywa obecność poszkodowanej. Policjanci przez kilka godzin przeszukują zrąb i między ściętymi balami znajdują bieliznę sprawcy. Wkrótce ustalą jego dane, bo DNA mężczyzny było w bazie.
Niestety, chrząszcz nie został zabezpieczony procesowo. Nie mógł być uwzględniony w protokole, a bez tego ślad nie istnieje. Oficjalnie nie pomógł więc w schwytaniu gwałciciela. Na taki sukces polska entomoskopia musi jeszcze poczekać. Ale komisarz Paweł Leśniewski jest przekonany, że dzień triumfu jest już blisko.