Decyzja polskiego rządu, który nie godzi się na kompromis zaproponowany przez Rumunię świadczy o tym, że rozumie on świat internetu - napisał w poniedziałek w komunikacie prezes Związku Cyfrowa Polska Michał Kanownik, komentując piątkowe negocjacje ws. proponowanych regulacji dot. prawa autorskiego.

Późnym wieczorem w piątek w Brukseli przedstawiciele krajów UE porozumieli się ws. kontrowersyjnych regulacji dot. prawa autorskiego. Dotyczy ona treści w internecie. Służby prasowe Rady UE ani prezydencji rumuńskiej nie poinformowały, jakie są szczegóły kompromisowej propozycji. W sobotę MKiDN podało, że mimo sprzeciwu Polski i 7 innych krajów prezydencja rumuńska otrzymała mandat do negocjacji z PE ws. dyrektywy o prawie autorskim.

"Decyzja polskiego rządu, który nie godzi się na kompromis zaproponowany przez Rumunię, świadczy o tym, że rozumie on dzisiejszy świat internetu, w którym rozwój cyfryzacji, nauki i nowoczesnych technologii jest kołem napędowym w rozwoju narodowych gospodarek Unii Europejskiej" – ocenił prezes Cyfrowej Polski Michał Kanownik w komunikacie przesłanym PAP.

"Niestety, naciski krajów, takich jak Francja czy Niemcy, gdzie znajdują się największe koncerny medialne, w których interesie są te nowe unijne przepisy, znów okazały się silniejsze" – dodał.

Prezes Związku Cyfrowa Polska wyraził zadowolenie, że Polska "stoi po stronie wolności, swobody wypowiedzi i twórczości".

Według niego, "to ostatnia szansa, by wypracować sensowne regulacje w kierunku uniknięcia zapisów, które mogą zaszkodzić w swobodnym dostępie do informacji, wiedzy i kultury w internecie". "Mam nadzieję, że stanowisko polskiego rządu będzie dalej konsekwentne w tej kwestii. Liczę też na rozsądek polskich europosłów. Zwłaszcza tych, którzy we wrześniu zagłosowali na forum Parlamentu Europejskiego za przyjęciem tych niekorzystnych przepisów, a dziś – m.in. dzięki licznym protestom społecznym – zaczynają rozumieć, dlaczego ta reforma jest zła" – podkreślił Kanownik.

Prezes Związku Cyfrowa Polska zaznaczył, że "jest to zwłaszcza istotne dla takich państw, jak Polska, która na rynku nowoczesnych technologii odgrywa coraz większe znaczenie nie tylko w konkurowaniu w innowacyjnych rozwiązaniach z europejskim, ale też światowym rynkiem".

Przyjęcie mandatu przez kraje członkowskie oznacza, że w następnym kroku mogą rozpocząć się negocjacje z Parlamentem Europejskim nad ostatecznym kształtem nowych regulacji. Te negocjacje określane są jako trilog. Jeśli obie strony porozumieją się, wówczas przepisy będą mogły wejść w życie.

Parlament Europejski ma już mandat do negocjacji, po tym jak we wrześniu ub.r. poparł projekt dyrektywy o prawie autorskim. Za propozycją opowiedziało się wtedy 438 europosłów, przeciw było 226, a 39 wstrzymało się od głosu.

Nowa dyrektywa ma zmienić zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. Przepisy wzbudzają sporo kontrowersji. Przeciwnicy regulacji ostrzegają przed cenzurą w internecie i końcem wolności w sieci, zwolennicy wskazują natomiast, że zmiana prawa jest konieczna, by chronić twórców i dostosować przepisy do rzeczywistości.

Szczególne spory budzą dwa artykuły projektu. Chodzi o art. 13, który wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem praw autorskich, oraz art. 11, dotyczący tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Proponowane przepisy przewidują, że giganci internetowi, np. platformy takie jak Facebook, będą musiały płacić, jeśli korzystają z pracy artystów i dziennikarzy.

PE podkreśla, że wiele wprowadzonych przez niego zmian ma na celu zagwarantowanie, że artyści, zwłaszcza muzycy, wykonawcy i autorzy scenariuszy, a także wydawcy wiadomości i dziennikarze, otrzymają wynagrodzenie za swoją pracę, gdy inni korzystają z niej za pośrednictwem takich platform jak YouTube lub Facebook oraz agregatorów wiadomości, takich jak Google News.

MKiDN zwróciło uwagę, że ostateczna wersja dyrektywy może stać się obowiązującym prawem po tym, jak zostanie poddana pod głosowanie w Parlamencie Europejskim, następnie musi zostać zaimplementowana w poszczególnych państwach członkowskich. Proces ten może zakończyć się nawet za 2-3 lata, o ile dyrektywa zostanie przyjęta jeszcze w obecnej kadencji Parlamentu.