Nawet zwolennicy szybkiego wyjścia z UE dochodzą do wniosku, że data wyznaczona jako graniczna nie jest najlepszym terminem.
Choć do brexitu pozostało już niewiele ponad dwa miesiące, Wielka Brytania wciąż nie porozumiała się z Unią Europejską w sprawie zasad, według których miano by przeprowadzić rozwód. To oznacza wyjście bez porozumienia, czyli twardy brexit. I chociaż spora część brytyjskich polityków – w tym z rządzącej Partii Konserwatywnej – obawia się takiego wariantu, to najbardziej eurosceptyczni torysi (nazywani brexiterami) dotychczas stali na stanowisku, że lepszy jest taki brexit niż żaden.
To się jednak zmienia, czego dowodem może być wypowiedź Jacoba Rees-Mogga uważanego za przywódcę brexiterów. – Pozostanie wasalem przez kolejne 33 miesiące, kiedy było się nim przez 46 lat, to cena niechciana, ale nie niemożliwa do zapłacenia – powiedział polityk. Skąd ta nagła zmiana zdania polityka, który jeszcze dwa tygodnie temu podczas jednego z wystąpień publicznych opowiadał się za twardym brexitem 29 marca? Otóż Rees-Mogg obawia się, że wystraszona konsekwencjami Izba Gmin może całkiem zablokować wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Irlandia koniecznie bez granic

W ten sposób Rees-Mogg sygnalizuje, że jego frakcja w Partii Konserwatywnej jest skłonna poprzeć porozumienie wyjściowe (wynegocjowany przez rząd premier Theresy May traktat rozwodowy zaakceptowany przez „27” na unijnym szczycie 25 listopada 2018 r. i odrzucony przez Izbę Gmin w głosowaniu 15 stycznia). Warunek? Należy usunąć z niego niekorzystne ich zdaniem zapisy dotyczące granicy z Irlandią. Zostałyby one zastąpione innymi, których celem także byłoby zagwarantowanie, że między północą a południem wyspy nie wrócą kontrole graniczne.

Przesunięcie w czasie całkiem realne

Innymi słowy, brexiterzy są skłonni poprzeć kompromis Malthouse’a (od nazwiska ministra budownictwa Kita Malthouse’a). Zakłada on wprowadzenie na granicy między Wielką Brytanią a Irlandią rozwiązań organizacyjnych, prawnych i technologicznych, dzięki którym ruch odbywałby się tam w taki sposób, jakby tej granicy praktycznie nie było. W razie gdyby Unia nie zgodziła się na ten wariant, kompromis zakłada plan B – przesunięcie brexitu na grudzień 2021 r., aby obie strony miały czas na przygotowanie się do twardego wyjścia.
Poparcie brexiterów jest kluczowe dla przepchnięcia porozumienia wyjściowego przez Izbę Gmin, więc kompromis stał się również podstawą dla dalszych działań rządu. Dziś i jutro będą trwały specjalne konsultacje z udziałem eurosceptycznych posłów, podczas których ma powstać lista rozwiązań mogących zastąpić kontrowersyjny nad Tamizą „backstop”, czyli zawarte w traktacie rozwodowym ustalenie, zgodnie z którym Wielka Brytania pozostaje w unii celnej ze Wspólnotą, dopóki nie zostanie rozstrzygnięta kwestia granicy z Irlandią. Problem w tym, że podobne spotkania były już organizowane w maju 2018 r., kiedy nad Tamizą zastanawiano się, w jaki sposób załatwić problem granicy i uniknąć powrotu kontroli celnych. Wówczas nie udało się jednak znaleźć satysfakcjonującego wszystkich mechanizmu, skutkiem czego do tekstu porozumienia wyjściowego ostatecznie trafił „backstop”.

Fabryka X-Traila ofiarą rozwodu

Zresztą nawet gdyby Brytyjczykom udało się wymyślić coś nowego i przekonującego, strona unijna niezmiennie stoi na stanowisku, że uważa kwestię porozumienia wyjściowego za zamkniętą. I że absolutnie nie ma mowy o powrocie do negocjacji nad tekstem dokumentu. Wczoraj taką opinię wyrazili niezależnie od siebie Martin Selmayr, szef unijnej służby cywilnej, podczas spotkania z brytyjskimi parlamentarzystami, i kanclerz Angela Merkel podczas konferencji prasowej.
Szefowa niemieckiego rządu zasygnalizowała jednak, że przy odrobinie kreatywności strony będą w stanie jakoś się dogadać. Na razie premier Theresa May nie zadeklarowała publicznie, że chce się zwrócić do unijnej „27” o przesunięcie brexitu (taką możliwość przewiduje art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej). Nie wykluczyła jednak takiej możliwości, co stanowi pewnie element taktyki negocjacyjnej.
Jednocześnie brytyjska polityka żyła wczoraj niedzielną decyzją Nissana o tym, że nie będzie jednak produkował swojego modelu X-Trail w brytyjskiej fabryce w Sunderland w północno-wschodniej Anglii. I to pomimo rządowych zachęt wartych 61 mln funtów (300 mln zł). Co prawda firma podkreśliła, że brexit nie jest jedynym czynnikiem, jaki miał wpływ na podjęcie tej decyzji, stwierdziła jednak w oświadczeniu, że „niepewność co do przyszłych stosunków między Wielką Brytanią a Unią Europejską nie pomaga takim firmom jak nasza w planowaniu”.
Bez poparcia brexiterów umowa nie przejdzie przez Izbę Gmin