Czego szukają nastolatki w internecie? Ile czasu tam spędzają? Jak układają swoje relacje za pośrednictwem sieci? I najważniejsze: co z tego wynika? Bo samo straszenie uzależnieniem i hejtem nie ma dziś sensu

Kim jest Davide Zicchinella? To burmistrz niewielkiego miasta Sellia na południu Włoch. Zasłynął tym, że postanowił walczyć z uzależnieniem dzieci od internetu. Sonda, którą przeprowadził wśród mieszkańców, wykazała, że nastolatki spędzają więcej czasu w mediach społecznościowych niż na boiskach czy placach zabaw. Ostrzegł więc, że jeśli nic się nie zmieni, sieć zostanie wyłączona w godzinach szczytu (w tym przypadku między godz. 19 a 21). Przekonywał, że to działanie prewencyjne. Chodzi o to, by młodzi nie popadli w uzależnienie i by miasto nie umarło, skoro ludzie nie mają ochoty na bezpośredni kontakt.

Nawet jeśli ekstrawagancki pomysł burmistrza Zicchinelli pozostał w sferze planów, rosnące uzależnienie młodzieży od internetu jest faktem. W Chinach, Japonii i Stanach Zjednoczonych funkcjonują już obozy, na których nastolatki przechodzą sieciowy detoks, przez dwa tygodnie odcięte od internetu i mobilnych urządzeń. Francja zakazała używania komórek w szkołach. W Polsce jak dotąd tak radykalnych działań nie było, poza oddolnymi inicjatywami szkół i akcjami zaniepokojonych rodziców.

A może to błąd? Może nasze nastolatki są ofiarami i to ostatni dzwonek, by im pomóc? W odpowiedzi na te pytania mogą pomóc wyniki najnowszych badań Pracowni Badań Społecznych Państwowego Instytutu Badawczego NASK. – Internet stał się ich zwykłym środowiskiem, przestał obowiązywać podział na świat realny i wirtualny. Dopiero razem tworzą spójną rzeczywistość – mówi Marcin Bochenek, dyrektor pionu rozwoju społeczeństwa informacyjnego NASK.

Inny wniosek płynący z tych badań: świat nastolatków stał się mobilny, bo urządzeń stacjonarnych używają właściwie już tylko do gier. Utrzymywaniu relacji społecznych sprzyja używanie smartfonów. Pozwala to skracać dystans i przyspieszyć i tak już szybkie tempo życia.

Ale co z uzależnieniem? – Takie ryzyko oczywiście istnieje. Ale może warto spojrzeć na to nieco inaczej? Jeśli przyjmiemy do wiadomości, że świat realny i wirtualny nie są od siebie odseparowane, to łatwiej zaakceptujemy sytuację, w której nasze dziecko zagląda do komórki: by sprawdzić plan lekcji, kupić bilet, upewnić się, kiedy odjeżdża autobus i jak najszybciej dotrzeć kina – wylicza Bochenek. Zresztą film zawsze można obejrzeć w komórce, komentując go na gorąco w gronie znajomych, którzy akurat są online.

– Część terapeutów ocenia takie korzystanie z sieci jako szkodliwe, wiodące do uzależnienia – wtóruje psycholog i terapeutka Katarzyna Kucewicz. – Ale ja myślę, że nie można się uzależnić od życia. A internet jest jego fragmentem. Dlatego niektórzy z nas, terapeutów, próbują nie tylko modyfikować definicję uzależnienia, ale i zagrożeń płynących z sieci.

Puste życie bez smartfona

To mógłby być tekst o tym, jak internet ogłupia i wypacza relacje. Uczciwie mówiąc: danych ku temu nie brakuje. Blisko jedna trzecia nastolatków przyznaje: „Moje życie byłoby puste bez smartfonu”. A niewiele mniej: „Czuję się zniecierpliwiony i zdenerwowany, gdy nie mogę skorzystać z mojego telefonu”.

Obniża się też wiek internetowej inicjacji. Dziś to 7 lat. Znacząco wzrasta czas korzystania z sieci przez urządzenia mobilne, który teraz wynosi średnio 4 godz. i 12 min (w poprzedniej edycji badania – ok. 3 godz. i 40 min).

Czy to dużo? Mało? Za wcześnie? Jak w ogóle ugryźć te liczby? – Na te wyniki trzeba patrzeć w kontekście bezpośrednich relacji z rodzicami – mówi dr Agnieszka Ładna, współautorka badań. Dopiero mając odpowiedź na pytanie, ile mama i tata spędzają czasu z dziećmi, można próbować zważyć te godziny.

Choć zapatrzone w ekrany nastolatki łatwo zauważyć w autobusie, metrze czy na szkolnym korytarzu, to najczęściej korzystają one z internetu mobilnego w domu. Po pierwsze, chodzi o koszty i coraz częściej ogólnodostępne w mieszkaniu Wi-Fi. A po drugie, dzieci nie mają zagospodarowanego czasu. – Pamiętam wyniki innych badań, międzynarodowych – mówi dr Rafał Lange, socjolog młodzieży i internetu z PIB NASK – w których ojcowie deklarowali, że spędzają czas ze swoimi dziećmi przez ok. 40–60 minut dziennie. Przeszacowali. Bo gdy w innym badaniu w Wielkiej Brytanii zainstalowano kamery i mikrofony, okazało się, że ojciec koncentruje się na dziecku średnio przez 40… sekund. Matki, niewiele lepiej, przeznaczały 15 minut. Sądzę, że wyniki w Polsce nie różniłyby się dramatycznie.

Teraz rodzice powinni zadeklarować poprawę, a przede wszystkim obiecać, że poświęcą więcej czasu na wybawienie z opresji dzieci. Tylko czy na pewno trzeba je ratować?

Różowe niebo nad Paryżem

„Radzę sobie w internecie lepiej niż moi rodzice” – co do tego nie ma wątpliwości aż 71 proc. pytanych w badaniu NASK. A ich pewność rośnie z wiekiem. „To, czy treści są po polsku, czy po angielsku, nie stanowi dla mnie większej różnicy” – odpowiada 54,6 proc. uczniów, częściej szkół ponadgimnazjalnych niż podstawowych. Nastolatki są przekonane, że wiedzą o sieci biją na głowę nie tylko rodziców, lecz także nauczycieli.

– Rodzice „nie potrafią” internetu. Wielu z nich zatrzymało się na rozumieniu, co to jest wyszukiwarka i poczta elektroniczna. Mając takie braki, nie tylko nie umieją ochronić dzieci. Coraz gorzej też rozumieją ich świat – mówi Katarzyna Kucewicz. I przyznaje, że nastolatki są bardziej świadome sieci, intuicyjnie wyczuwają zagrożenie. Wiedzą, że pewnych zdjęć się nie wysyła, a podejrzane załączniki lepiej wyrzucić od razu, bez otwierania.

52 proc. uczniów jest zdania, że w sieci ludzie chcą pokazywać tylko swoje pozytywne cechy. Tu zaskoczenia brak. Przecież nawet ich rodzice, którzy zdecydują się założyć konto na społecznościówkach, zamieszczają tam zwykle zdjęcia sprzed lat i tylko wybrane informacje z życia. Co innego odpowiedź na pytanie: czy internet daje możliwość lepszego zaprezentowania prawdziwego „ja” niż w realu? „Tak” odpowiada zaledwie 13,8 proc. A im starsi pytani, tym mniej twierdzących odpowiedzi.

– Z wiekiem przychodzi wiedza, że nie ma ani supermana, ani świstaka zawijającego czekoladki w sreberka – mówi Rafał Lange. – Stali bywalcy Instagrama, Facebooka czy Snapchata wychwycą w sekundę, że profil kolegi jest mocno podrasowany.

Ale jest i druga strona medalu. – Okazało się, że najbardziej depresjogenną aplikacją jest Instagram. Młodzi ludzie mają świadomość, że zdjęcia są przerysowane, bo w końcu niebo nad Paryżem nie jest różowe, a żaden człowiek nie może mieć takich nóg czy takiego biustu. Mimo to obrazki uruchamiają dziecięcą naiwność – ostrzega Katarzyna Kucewicz. – Owszem, nastolatki rozumieją, że to efekt retuszu, nałożonego filtra, ale przekazy są często bardzo podprogowe. Każdy chce być instagwiazdą. To jak z tekstem w gazecie – gdy jest dobrze napisany, to pozwoli uwierzyć w najbardziej spiskową teorię dziejów.

Marzenia o cyfrowej przyszłości

Badacze z NASK zadali też dzieciom pytanie: czy chciałyby jak największą część swojej życiowej aktywności przenieść do internetu? I tu zaskoczenie. Takie plany ma jedynie 4,6 proc. pytanych. Dziwić może też odpowiedź na kolejne pytanie: czy starasz się jak największą część czasu wolnego spędzać w sieci? Tylko 8 proc. odpowiada twierdząco. Ciekawe, że częściej młodsi uczniowie (9,5 proc.) niż ci ze szkół ponadgimnazjalnych (6,1 proc).

– Nastolatki są na takim etapie rozwoju, kiedy człowiek jest szczególnie wyczulony na prawdę i autentyczność – przekonuje dr Agnieszka Ładna. Dodaje, że choć przebywanie online nie jest teraz priorytetem, to jednak telefon daje poczucie bezpieczeństwa. Dzięki niemu są w kontakcie ze znajomymi, w każdej chwili mogą sprawdzić, co słychać w mediach społecznościowych, zareagować.

Internet jest światem bez granic i ograniczeń? Z taką wizją zgadza się blisko 40 proc. uczniów. Sieć, branża IT i nowoczesne technologie są w ich oczach bardzo rozwojowe. Jedna trzecia widzi siebie w takim zawodzie w przyszłości. Zdecydowanie częściej takie plany mają chłopcy.

Nastolatki patrzą pod tym kątem na swoje najbliższe otoczenie i są – dyplomatycznie mówiąc – krytyczni. Marzy im się totalna cyfrowa modernizacja. Pierwsza do poprawy jest szkoła. Tu możliwości zmian i poprawy widzi prawie 62 proc. uczniów. Kolejne są m.in.: pasja i hobby (46 proc.), jedzenie, gotowanie i zdobywanie przepisów (45 proc.), ale również sprawy urzędowe (43 proc.), pomoc w wyborze drogi edukacyjnej czy zawodowej (39,3 proc.), transport i komunikacja publiczna (37 proc.). Lista jest długa.

Sieć pozwala im snuć plany, a nawet marzenia. Choćby takie, że przybędzie otwartych i bezpłatnych zbiorów wiedzy, książek, filmów, muzyki (74 proc.). Albo że inteligentne urządzenia będą miały coraz bardziej przydatne funkcje (nieco ponad 48 proc.), nauka i technika osiągną poziom zdecydowanie wyższy niż w czasach poprzednich pokoleń (44 proc.), znikną również bariery językowe i kulturowe między ludźmi (40,5 proc.).

Nastolatki mają też ciekawą wizję pracy przyszłości. Z jednej strony coraz większą jej część będzie można wykonywać przez internet (35,7 proc.), z drugiej – czynnik ludzki pozostanie niezastąpiony. „Dzięki technologiom, aby żyć na satysfakcjonującym poziomie, nie będzie trzeba pracować” – pod takim scenariuszem podpisało się tylko 15,3 proc. uczniów.

Proszę czekać, będzie kontrola

Teraz wypadałoby spytać: co na to wszystko rodzice? Wyniki badań pokazują, że niespecjalnie potrafią odnaleźć się w sytuacji. Jedynie 22,5 proc. nastolatków przyznało, że w ich domach wprowadzono jakiekolwiek zasady dotyczące czasu spędzanego w sieci czy odwiedzanych stron. Innymi słowy: trzy czwarte uczniów może robić, co chce, kiedy chce i ile chce.

Jeśli już pojawia się kontrola rodzicielska, to zwykle w formie rozmowy opartej na zaufaniu, że problem zostanie przez dziecko zgłoszony i wspólnie przegadany. Tam, gdzie zasady są ustalane, 36,6 proc. uczniów przyznało, że opiekunowie wyznaczają również maksymalny czas korzystania z internetu.

Co jeszcze robią rodzice? „Rozmawiają ze mną zawsze, gdy podejrzewają, że tego potrzebuję” (32,7 proc.) oraz „rozmawiają ze mną profilaktycznie, aby zapobiec zagrożeniom” (31,9 proc.). To, jak się okazuje, najpopularniejsze działania.

– Jeszcze cztery lata temu rodzice wyznawali zasadę, że jak dziecko mówi, że nie odwiedza określonych stron, to trzeba mu ufać. To pokazała m.in. pierwsza edycja naszych badań. Od tego czasu świadomość ryzyka bardzo wzrosła. Jasne, że najlepiej działa prewencja, czyli rozmowy i tłumaczenia. A gdy zawiedzie? Z karami trzeba ostrożnie. Bo młodzież jest zdolna, zakaz na internet uruchamia w nich pokłady kreatywności – mówi Rafał Lange. I dodaje, że rodzicom brakuje nie tylko czasu, ale i chęci. – Badaliśmy kiedyś, ile osób w Polsce stosuje lub wie, jak stosować elektroniczną kontrolę rodzicielską? Stosunkowo niewiele! A w końcu większość z nas nie ma problemów z wysłaniem e-maila, SMS-a. To podobny stopień trudności.

I rzeczywiście: z filtrami rodzinnymi zetknęło się jedynie 11,3 proc. nastolatków. A blisko 55 proc. jest pewna, że w ich domach w ogóle nie występują.

Część przyznaje, że rodzice stosują wobec nich zasadę mocno ograniczonego zaufania. „Sprawdzają, co faktycznie robię w necie (historię wyszukiwania, strony, które odwiedzam z sieci domowej)” – do takiej aktywności dorosłych przyznało się 17,9 proc. dzieci. Czy to dobra zasada?

– Trudno wymagać od nastolatków, by same kontrolowały się w doborze treści, ilości czasu spędzonego w internecie, dlatego konsekwentne działania rodziców zasługują raczej na pochwałę niż na krytykę – broni dr Agnieszka Ładna.

Coś w tym jest, bo znacznie gorzej brzmi zdanie bliskie 13 proc. uczniów: „Rodzice rozmawiają ze mną, ale i tak mogę robić, co chcę”.

Kultura ograniczonego szacunku

– Boję się, że rodzice pomyślą teraz tak: skoro dzieci są takie mądre, a wirtualna rzeczywistość to ich codzienność, za którą my nie nadążamy, to niech tam sobie siedzą – ostrzega Katarzyna Kucewicz. I właśnie ta swoboda działania połączona z przeświadczeniem o własnej wszechwiedzy i ogólną dostępnością netu stanowi mieszankę wybuchową. „Dyskusje w internecie prowadzą do kłótni, a w konsekwencji – obrzucania się obelgami”. Tak uważa ponad połowa nastolatków. A wśród uczniów starszych klas odsetek ten szybuje do 60,7 proc.

– Przy okazji zmiany definicji i perspektywy nie możemy zapominać o tym, że sieć tworzą ludzie, w dużej mierze dorośli. Nie zawsze mądrzy, nie zawsze dobrzy, nie zawsze zrównoważeni. A czasem po prostu źli – dodaje Kucewicz.

Niepokoją więc kolejne liczby: 32,5 proc. dzieci, które doświadczyły przemocy w internecie, nie zawiadomiło o tym nikogo. Do rodziców lub krewnych zwróciło się 21,9 proc. Nieco więcej szukało pomocy u przyjaciół i znajomych – 24,3 proc. Niewiele. Dlaczego? – Dla nastolatków przemoc w internecie nie jest niczym wyjątkowym. Treści, te otrzymywane, jak i wysyłane, zawierają często jej elementy – przekonuje Agnieszka Ładna. Ale nie tylko o to chodzi. – Nastolatki czują, że lepiej poradzą sobie same, a interwencja u opiekunów może spowodować nieadekwatne reakcje, np. zakaz korzystania z internetu albo eskalację problemu.

W efekcie często nie robią nic, licząc na to, że sprawa przycichnie. Ale tak być nie musi i jest tu miejsce na konkretną reakcję. Przekonuje o tym Martyna Różycka, szefowa Dyżurnet.pl, miejsca, gdzie można zgłaszać przypadki złych treści w sieci. – Załóżmy, że trafiliśmy na stronę, która zawiera materiały prezentujące seksualne wykorzystywanie dzieci lub inne, co do których mamy wątpliwości, czy są zgodne z prawem. Wystarczy wypełnić formularz i wysłać go nam. Zgłoszenie jest anonimowe, uruchamia jednak machinę – opowiada.

Zespół Dyżurnet.pl stara się wszystkie złe treści odpowiednio zakwalifikować. Materiały prezentujące dzieci w seksualnym kontekście trafiają następnie do bazy podlegającej Interpolowi. Dalej chodzi o takie wyłapanie skrótów, np. do nielegalnych zdjęć, by zminimalizować ich obecność w sieci.

Magazyn DGP 1.02.19 / Dziennik Gazeta Prawna

Martyna Różycka przypomina o istnieniu tzw. prawa do zapomnienia. Możemy zgłosić administratorom wyszukiwarek, że nie chcemy, by nasze nazwisko było kojarzone z pewnymi treściami, szczególnie bezprawnymi. Nie wyeliminujemy ich w ten sposób z sieci, ale zerwiemy połączenie, przestaniemy pojawiać się w wynikach wyszukiwania.

– Dzieci różnie diagnozują hejt i cyberprzemoc. Myślą: dziś ja tobie, jutro ty mnie. Dla nas, dorosłych, to trudna do zaakceptowania kultura ograniczonego szacunku – mówi. Co możemy jeszcze robić? Zamiast walczyć z hejterami, co często skazane jest na porażkę, lepiej rozmydlać efekt ich działania. – Zostawiajmy pozytywne komentarze, pochwalmy kogoś. Uczmy tego własne dzieci. Pokazujmy, że sieć nie jest tylko od doznań ekstremalnych, że sporo tu spokojnego życia i ludzi o wyważonych poglądach.

– A czasem warto przysiąść się i zagadać: „Pokaż, co tam robisz? Daj zagrać” – Martyna Różycka rzuca propozycję. Tym razem nie jako szefowa Dyżurnet.pl, ale mama nastolatki.

„Nastolatki 3.0” to cykliczny raport Państwowego Instytutu Badawczego NASK. Poprzednie raporty ukazały się w latach 2014 i 2016. Najnowszy zostanie opublikowany w lutym