W sobotę zaczął się wyborczy sezon 2019. Platforma Obywatelska, by ubiec startującą za tydzień inicjatywę Roberta Biedronia, zorganizowała konwencję poświęconą prawom kobiet. Grzegorz Schetyna odniósł się też do głównego celu swojej partii, jakim jest… odebranie władzy PiS. – Nieudany eksperyment, w którym jeden człowiek chce rządzić wszystkim sam, dobiega już końca – mówił. Prawo i Sprawiedliwość, by nie dać oddechu PO, otworzyło własne spotkanie samorządowców wystąpieniem prezesa Jarosława Kaczyńskiego.– Jeżeli dzisiaj idziemy naprawdę szybko, to dlatego, że potrafimy rządzić – mówił.
W cieniu zmagań z opozycją i rozruchu kampanii wyborczej w PiS trwa rywalizacja o pozycję w partii. Podobnie jak w wyborach samorządowych twarzą kampanii ma być premier, ale nikt nie ma wątpliwości, że karty w obozie rządowym rozdaje prezes. Jeszcze kilka lat temu media z lubością spekulowały o „delfinach”, czyli następcach Kaczyńskiego. Na ogół los wskazanych w ten sposób osób nie był najlepszy. Teraz podobnych spekulacji nie słychać, bo politycy PiS wiedzą, że dopóki liderowi będzie dopisywało zdrowie, dyskusja na ten temat jest czysto akademicka i politycznie niebezpieczna. Trwa więc gra o to, jak się ułoży reszta stawki. – Prezes nie musi budować siebie. Premier formalnie jest politycznym liderem – mówi jeden z polityków związanych z Nowogrodzką. Pozycja Mateusza Morawieckiego jest silna, ale wydaje się, że jego konkurenci pilnują, by nie była zbyt silna, czego dogląda i sam prezes, balansujący między frakcjami i pilnujący, by żaden z polityków jego formacji za bardzo nie urósł.
Dzisiaj wiele uwagi skupia się na konflikcie między ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim a premierem. W poprzedni weekend można było usłyszeć z tzw. dobrze poinformowanych źródeł w PiS: „We wtorek premier ogłosi likwidację resortu energii”. Wtorek minął, nie stało się nic. Średnio co kilkanaście dni w mediach pojawia się informacja o odwołaniu szefa resortu energii. Epopeja trwa mniej więcej od momentu, gdy Morawiecki stanął na czele rządu. To wówczas jego otoczenia zaczęło suflować informacje o ministrach, których w swoim gabinecie nie widzi premier. Na szczycie listy był właśnie Tchórzewski. Z tym, że jego pozycja w PiS jest mocna – to jeden z najstarszych politycznych kompanów Jarosława Kaczyńskiego, a mocną pozycję w partii wzmacnia to, że nadzoruje on spółki zasobne w gotówkę i lukratywne miejsca pracy do obsadzenia. Stąd, jeśli akurat nie pojawia się temat odwołania ministra energii, to zastępuje go sprawa przejęcia nadzoru nad energetyką i pozostawienie w rękach Morawieckiego lub oddanie pod opiekę minister przedsiębiorczości i technologii Jadwidze Emilewicz. Tym samym krótka historia resortu energii miałaby się zamknąć w jednej kadencji Sejmu. Pozycja Tchórzewskiego ostatnio osłabła i wiele wskazuje, że testem dla jego rządowej kariery wciąż jest to, co wydarzy się wokół cen energii. Partyjny staż – jeszcze z PC – też jest podważany, bo niektórzy przypominają, że w czasach AWS Tchórzewski z częścią PC trafił do PPChD, czyli Porozumienia Polskich Chrześcijańskich Demokratów, i w wyborach 2001 r. startował z list AWS, a do PiS trafił dopiero w 2004 r.
Tchórzewskiego w sporze z premierem popiera wielu polityków PiS, bojąc się zbytniego wzmocnienia Morawieckiego. Dlatego do mediów sączy się historia pod hasłem: „dni Morawieckiego są policzone”. Kto je liczył i ile ich pozostało? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że zagrożeniem dla premiera są taśmy z biesiad w restauracji Sowa i Przyjaciele. Rząd PO-PSL taśmy poobijały i walnie przyczyniły się do wyborczej przegranej. Teraz, jak mówią wewnętrzni krytycy Morawieckiego, najsłabsze ogniwo zjednoczonej prawicy to premier, którego taśmy miałyby skompromitować. – Premier twierdzi, że nie ma się czego obawiać – mówi jeden z polityków PiS.
Przy wyborach samorządowych taśmy nie wypłynęły, ale teraz stawka jest znacznie wyższa. Wiele wskazuje, że prezes PiS od dłuższego czasu zdaje sobie sprawę z mankamentów twarzy rządu, a jednak nie podejmuje pochopnych decyzji – podobnie jak w przypadku ministra Tchórzewskiego – i pozwala obu trwać w klinczu.
Temat napiętych relacji premier – minister energii stał się tak widoczny w przestrzeni publicznej, że wielu zapomniało o najstarszej z wojen w PiS, w której ścierają się od dawna – znów ze spółkami w tle – Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro. Ten spór jednak wydaje się nie do rozstrzygnięcia, bo nie chodzi o to, kto będzie nadzorował PZU czy Bank Pekao. Z punktu widzenia szefa resortu sprawiedliwości to gra o utrzymanie się w głównej politycznej stawce. Jeszcze niedawno można było usłyszeć plotki o tym, że miałby się wybierać do Brukseli, co byłoby rodzajem politycznego zesłania. Nic jednak nie wskazuje na taki scenariusz.
Ostatnio krążyła również informacja, że to premier miałby być rozważany jako kandydat na unijnego komisarza. – To scenariusz na osłabienie Morawieckiego, bo oznaczałby wyeliminowanie go ze stanowiska w drugiej kadencji. Nie jest realny – mówi jeden z naszych rozmówców wskazujący, że źródłem tych plotek może być zaplecze ministra sprawiedliwości.
Wydaje się, że osłabło napięcie między Mateuszem Morawieckim i szykującą się do eurowyborów Beatą Szydło, wewnątrz obozu władzy jednak wrze i słychać głosy, że wewnętrzne pojedynki w kontekście kampanii wyborczych mogą okazać się dla PiS większym zagrożeniem niż opozycja.