Przed 1989 r. były kuźnią elit, które odegrały wiodącą rolę w przemianach ustrojowych. Dziś Kluby Inteligencji Katolickiej wciąż mówią o wartościach, ale nie zawsze o tych samych
Kiedy dwa lata temu Instytut Pamięci Narodowej (IPN) udostępnił zawartość teczki Lecha Wałęsy znalezionej w domu generała Czesława Kiszczaka, w debacie publicznej odżył odgrzewany przy różnych okazjach temat współpracy przywódcy Solidarności z aparatem bezpieki w czasach PRL. Zarząd stołecznego Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK) wystosował list otwarty do byłego prezydenta RP ze słowami wsparcia. Autorzy listu podkreślali zasługi Wałęsy w budowaniu wolnej Polski, czemu towarzyszyły częste wizyty w siedzibie warszawskiego KIK i dyskusje z czołowymi przedstawicielami tego środowiska – z Tadeuszem Mazowieckim, Stanisławem Stommą czy Jerzym Turowiczem – które dały napęd do zmian ustrojowych w Polsce. „Każdy czasem upada i błądzi; nieszczęściem, grzechem jest to, jeśli nie powstaje (…). Życzymy panu siły, wytrwałości i mądrości w zmaganiu ze stojącymi przed panem wyzwaniami”, napisano w liście.
Gest solidarności z Lechem Wałęsą poróżnił członków warszawskiego KIK. Kilka dni po tym, jak udzielono wsparcia Wałęsie, 4 marca 2016 r., list otwarty w tej sprawie, tym razem do zarządu klubu, napisał związany z klubową sekcją rodzin Grzegorz Strzemecki. „Od szeregu lat Zarząd KIK powstrzymywał się od wydawania oświadczeń w kwestiach drastycznie dzielących jego członków. List wyrażający solidarność i wsparcie dla Lecha Wałęsy jest odstępstwem od tej praktyki i czyni to w sposób, wobec którego nie sposób przejść obojętnie” – pisał na wstępie Strzemecki. Dalej autor rozwodził się nad kondycją katolickiego inteligenta: czy wypada mu być rzecznikiem prawdy kogoś, kto pisał donosy na współtowarzyszy walki z systemem, któremu sam służył. W polemice Strzemeckiego padają ostre słowa pod adresem Wałęsy, a reakcja na wydane oświadczenie KIK jest zarazem apelem do organizacji o autorefleksję i zorganizowanie rzetelnej debaty na temat nieoczywistej przeszłości byłego prezydenta i szefa Solidarności. Aby pozycja Polski jako lidera demokratycznych przemian w Europie nie polegała na „kłamstwie, krętactwie, mataczeniu i złodziejstwie podniesionymi do rangi «autorytetu»” – konkludował oburzony członek KIK.
Pytam działaczy stołecznego stowarzyszenia, czy taki pluralizm nie powoduje więcej szkody niż pożytku dla wiarygodności klubu. – U nas jest miejsce dla osób o bardzo zróżnicowanych poglądach, ale wspólnych korzeniach – zapewnia Jakub Kiersnowski, prezes warszawskiego KIK. – Podzielamy wartości, których nie jesteśmy w stanie się wyrzec, ale sposób dochodzenia do nich jest szeroko dyskutowany. Nasze oświadczenia i odezwy spotkały się z reakcją członków klubu, którzy informowali, że nasz głos nie jest głosem całego stołecznego środowiska.

Chaos ideowy

Odkąd zmienił się układ sił na arenie politycznej, warszawski zarząd KIK stał się bardziej aktywny w przestrzeni publicznej. W lipcu ubiegłego roku pisemnie zaapelował do prezydenta RP Andrzeja Dudy o zawetowanie ustaw wprowadzających zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa i w działaniu sądów powszechnych. Zwrócił się również z prośbą do Episkopatu, aby biskupi wypowiedzieli się w kwestii próby dokonania zmian ustrojowych przez rządzący obóz zjednoczonej prawicy. Kiedy kilka miesięcy później ustawy wróciły pod obrady parlamentu, KIK powtórnie stanął w obronie demokratycznych wartości.
– Napisaliśmy do każdego posła list z przypomnieniem treści ślubowania, a do prezydenta z treścią przysięgi. Do korespondencji dołączyliśmy wniosek o przeprowadzenie wysłuchania publicznego w sprawie tych ustaw. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że prezydent przychylił się do naszego pomysłu, ale zwróciliśmy się z nim rzekomo zbyt późno. Traktujemy to jak unik ze strony głowy państwa. Poza tym to nie my powinniśmy zgłaszać taki postulat. To powinna być inicjatywa prezydenta – uważa Kiersnowski.
Stanowisko warszawskiego KIK poparł gorzowski, który dobrą zmianę w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości określił dobitnie „niszczycielską destrukcją” niezawisłego sądownictwa, groźną dla gwarancji praw człowieka i demokracji w Polsce. Ale ten dwugłos w obronie wolnych sądów nie został poparty przez wszystkie KIK-i. Organizacje promujące w całej Polsce etos inteligencji katolickiej – mimo wspólnej nazwy – podstawiają pod jego wzór różne wartości, co zarysowuje ostre linie podziału między klubami. Dzielić może wiele – polityka, podejście do kwestii ustrojowych, inny sposób definiowania prawdy historycznej czy odmienna percepcja światopoglądowa.
Katowicki KIK protestował przeciwko wprowadzaniu ideologii gender do przedszkola w Rybniku-Chwałowicach. Była to reakcja na pomysł edukowania dzieci w zakresie wychowania seksualnego, co – zdaniem władz stowarzyszenia – miało podkopywać autorytet rodziców i pozbawiać ich moralnej władzy nad swoimi pociechami. Poza tym klub w innych wystąpieniach domagał się m.in. zakazu handlu w niedzielę i ochrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci.
– To, na czym nam najbardziej zależy, to respektowanie wartości chrześcijańskich – podkreśla Antoni Winiarski z zarządu katowickiego klubu. – Nie o wiarę chodzi, bo można być wierzącym lub niewierzącym, ale właśnie o pryncypia. Demokracja bez przestrzegania wartości prowadzi do totalitaryzmu. Dla wszystkich jest miejsce w naszym społeczeństwie, ale pod warunkiem że stosujemy się do przyjętych norm. Przecież nie da się prowadzić samochodu z pogwałceniem przepisów drogowych.
Kierownictwo oddziału podlaskiego także nie potrafiło pogodzić się z tym, że parlamentarzyści odłożyli prace legislacyjne nad procedowaniem projektu ustawy „Zatrzymaj aborcję”. Projekt ruchów pro-life zyskał aprobatę większości członków KIK w Białymstoku i to uchwała walnego zebrania sprawozdawczo-wyborczego zobligowała tamto środowisko do wywierania presji na posłów i senatorów, aby wzięli w obronę nienarodzone dzieci.
W kwestiach ustawodawczych zabierali głos również szefowie KIK z Kielc. Mieli zastrzeżenia do ustawy przeciwdziałającej przemocy w rodzinie, kwestionując niezgodność niektórych jej zapisów z konstytucją. Poszło o ochronę życia prywatnego obywateli z racji nieprecyzyjnej definicji przemocy, co groziłoby inwigilacją rodzin już na tak błahej podstawie jak donosy obywatelskie.
Gender, konwencja przemocowa dopuszczająca tolerancję dla niestereotypowego rozumienia ról kobiety i mężczyzny oraz prawo do aborcji uchodzą za plagi przyniesione przez Unię Europejską, która chce zburzyć normatywny porządek pieczołowicie budowanej suwerenności Polski. A ingerencji zagranicy w nasze krajowe sprawy część kikowskiego środowiska nie dopuszcza. To kość niezgody między bardziej konserwatywnymi a bardziej liberalnymi klubami. Te drugie z zacieśniania integracji europejskiej uczyniły w latach 90. swoją najważniejszą misję społeczną. Stąd środowiskowy dialog katolików nie jest wolny od sporów o pryncypia.

Nie zawsze katolicki i inteligencki

O ideową spójność trudno było jeszcze przed 1989 r., kiedy działalność Klubów Inteligencji Katolickiej rymowała się z budowaniem opozycji demokratycznej w kontrze do systemu peerelowskiego. Pierwszy KIK powstał w Warszawie, dlatego nieoficjalnie uchodził za lidera ruchu, a następne w Krakowie, Poznaniu, Toruniu oraz we Wrocławiu – jeszcze w latach 50. na fali poststalinowskiej odwilży. Kluby dolewały intelektualnego paliwa do działań Komitetu Obrony Robotników (KOR) oraz pierwszej Solidarności, by następnie wyłonić grono ekspertów debatujących nad zmianami ustrojowymi w Polsce przy Okrągłym Stole. Już po transformacji KIK wysforował swych czołowych członków na wysokie stanowiska państwowe – Tadeusz Mazowiecki został premierem, a Andrzej Stelmachowski marszałkiem Senatu i ministrem edukacji narodowej.
Ale już u progu lat 70. KIK podzielił się na dwie frakcje – postępową Mazowieckiego oraz bardziej radykalną Janusza Zabłockiego. Ten drugi stworzył nową organizację – Polski Klub Inteligencji Katolickiej przemianowany kilka lat później na Polski Związek Katolicko-Społeczny. Ugrupowanie postawiło na promowanie twardych wartości chrześcijańskich (takich jak ochrona życia poczętego) oraz sakralizację przestrzeni publicznej (przez wniesienie do gmachu Sejmu obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej), powołując się w swoich działaniach na moralne ideały Solidarności.
– Pierwsze kluby wyrosły z jednego korzenia. Następne albo wpisywały się w ten sam nurt, albo powstawały pod patronatem Solidarności bądź przy parafiach kościelnych i realizowały inne cele. Przyjęły tę samą nazwę, ale nie miały z nami nic wspólnego. W pewnym momencie istniało prawie 90 KIK-ów. Obecnie funkcjonuje około 30. Każdy klub jest niezależną organizacją. Nie ma centrali w Warszawie i satelickich oddziałów – mówi Kiersnowski.
Po 1989 r. powołano Porozumienie KIK-ów, do którego nie przystąpił lubelski klub – zresztą nigdy nie zaliczany do rodziny katolickich inteligentów. Jako jedyny powstał w czasach, kiedy Urząd do spraw Wyznań nie wydawał zezwoleń na zakładanie klubów. Stowarzyszenie założone przez prof. Ryszarda Bendera, wykładowcy KUL, przez lata wzbudzało kontrowersje, narażając się hierarchom kościelnym. Doszło do tego, że w 2005 r. arcybiskup Józef Życiński oskarżył lubelski KIK o przedkładanie politycznych interesów ponad zasady Ewangelii oraz forsowanie poglądów sprzecznych z kościelną wykładnią, w konsekwencji czego wydał dekret zakazujący tej organizacji używania określenia „katolicki”. Były i takie kluby – jak ten w Szczecinie czy Olsztynie – którym nie odpowiadał w nazwie człon „inteligencki”.

Tolerancja niejedno ma imię

W czasie PRL wojna polsko-polska nie miała tak otwartego przebiegu jak teraz. Była raczej zakonspirowaną walką podjazdową, w której nie stawały naprzeciwko siebie dwa zwaśnione plemiona – jak dziś PO i PiS. Wróg symbolizowany przez władzę państwową był jeden, a rywali miał kilku i to pochodzących ze środowisk, które nawet jeśli ze sobą nie współdziałały, to nie usiłowały się zwalczać. W tamtej rzeczywistości opozycja rozmnażała się przez pączkowanie i szła szerokim frontem, przyłączając inteligencję do robotników, toteż KIK był istotnym zapleczem intelektualnym dla co i rusz wybuchających protestów społecznych. To tłumaczy wzmożoną aktywność katolickiego środowiska – bardzo widoczną w przestrzeni publicznej, czy to za sprawą potępienia z mównicy sejmowej przez posłów koła Znak brutalnej pacyfikacji uczestników wydarzeń marcowych; czy to z powodu głośnej głodówki w warszawskim kościele św. Marcina pomyślanej jako protest przeciwko przetrzymywaniu w więzieniach dysydentów odpowiedzialnych za rozniecenie Czerwca 1976.
To wszystko piękna, ale historia, bo po 1989 r. obecność KIK-ów w społeczno-politycznym mainstreamie jest ledwo zauważalna. Petycje czy oświadczenia to niedostateczne instrumenty wywierania wpływu, zwłaszcza na rządzących, którzy od dialogu wolą politykę faktów dokonanych. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej impet KIK-ów patronujących integracji z Europą naturalnie osłabł. Od finalizacji traktatu akcesyjnego minęło w tym roku 14 lat. Jak ten czas udało się klubom zagospodarować?
– Wspieraliśmy pierwszy majdan na Ukrainie w czasie pomarańczowej rewolucji – mówi szef stołecznego KIK. – Nasi ludzie jeździli tam jako obserwatorzy wyborów. Zorganizowaliśmy na miejscu szpital polowy, wysyłając sprzęt medyczny i kamizelki kuloodporne dla protestujących. Wychowankowie klubu co roku angażują się w akcję Solidarni z Białorusią. Od 13 lat pomagamy młodzieży z liceum humanistycznego w Mińsku, która przeciwstawia się reżimowi Łukaszenki. Prezydent Białorusi ograniczył im możliwość nauki w domach, gdzie mogą bez przeszkód kształcić się w języku ojczystym. Teraz muszą mieć legitymację państwowej szkoły, więc żeby obejść przepisy, zarejestrowaliśmy ich jako mniejszość białoruską w szkole w Gdańsku.
Praca na rzecz umacniania demokracji w państwach ościennych za wschodnią granicą to jeden obszar działań. Drugi to uchodźcy. KIK pomaga im, budując przychodnie w Kurdystanie. Związana z klubem Marta Titaniec, szefowa projektów zagranicznych Caritas Polska, wyjeżdżała na misje humanitarne m.in. do Nepalu, Jordanii i Libanu, a także Syrii, gdzie zetknęła się z ofiarami wojny w Aleppo. Teraz wspiera program oswajania problemu uchodźców w skali mikrospołecznej. – Współpracujemy w KIK z kardynałem Nyczem, który zainicjował projekt „Wspólnoty schronienia”. Chodzi o to, żeby organizować w parafiach spotkania i warsztaty. Docieramy do duchownych w całej Polsce i uczymy ich, w jaki sposób rozmawiać o uchodźcach z wiernymi – mówi Titaniec.
Dialog także w kontaktach międzyreligijnych to podstawa. W swoim manifeście warszawski KIK mówi o nauce szacunku i tolerancji dla inności. Ale pojęcie „tolerancja” zdaniem klubowiczów z Katowic jest nieostre. – To termin, który ma zabarwienie liberalne, relatywizujące, po prostu ateistyczne. Mnie bardziej odpowiada określenie miłość bliźniego i ono oddaje charakter naszej działalności – mówi Winiarski.
Ekumenizmowi promowanemu przez stołeczny klub służą coroczne zjazdy gnieźnieńskie inspirowane przez Forum św. Wojciecha, w skład którego weszło kilka chrześcijańskiej stowarzyszeń. – Organizowane od 1997 r. pielęgnują wartości europejskie, dlatego zapraszamy prelegentów z kilkudziesięciu państw. Spotykają się tam ludzie wierzący i niewierzący oraz kościelni hierarchowie. Ostatnio przyjechał z Filipin przewodniczący światowego Caritasu kardynał Luis Antonio G. Tagle, wielki przyjaciel papieża Franciszka, nazywany Wojtyłą Azji. Padł też pomysł, żeby Gniezno było miejscem pojednania Rosjan z Ukraińcami. Tak jak kiedyś ponad głowami rządzących pogodzili się biskupi polscy z niemieckimi. KIK chce patronować tego typu wydarzeniom – podkreśla Titaniec.

Posoborowa otwartość i katolicka kastowość

Warszawski KIK liczy formalnie około 1,7 tys. członków, ale jeśli dodać do tego całe rodziny, klubową społeczność tworzy prawie 10 tys. osób. W tym niekoniecznie sami katolicy, bo członkiem komisji rewizyjnej jest prof. Andrzej Friszke – wyznający protestantyzm. I niekoniecznie ludzie z jednej opcji politycznej, bo w klubie działa Jacek Cichocki – były szef kancelarii premiera w gabinecie Donalda Tuska, a wśród członków widnieje obecny minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz z nadania PiS, który nawet całkiem niedawno przyjął zaproszenie do debaty i opowiadał o kierunkach polskiej dyplomacji.
W katowickim KIK kwestia członkowstwa jest zdefiniowana zerojedynkowo. – Członkami naszego klubu są wyłącznie katolicy. Utrzymujemy kontakty z protestantami na Śląsku Cieszyńskim, pomagamy przez naszą parafię św. Anny rodzinie chrześcijańskiej ciężko doświadczonej w wyniku wojny w Syrii, a w ubiegłym roku wspieraliśmy rodzinę muzułmańską, ale naszym głównym celem jest praca dla dobra Kościoła i dobra Polski – deklaruje Winiarski.
Aby zasilić szeregi klubu z Katowic, trzeba „realizować katolicki światopogląd w życiu osobistym i społecznym”. Warszawski KIK przyjmie każdego – bez względu na wiek, miejsce zamieszkania czy poglądy polityczne. Zamiast barier wyznaniowych jest posoborowa otwartość, daleka od uświęcania stereotypu Polaka – katolika i stawiania znaku równości między nacjonalizmem a chrześcijaństwem. Żeby się zapisać, wystarczy pobrać ze strony deklarację członkowską i znaleźć dwie osoby wprowadzające, które już działają w strukturach. Brak takiego poparcia nie przekreśla szans na członkostwo. Osoby z ulicy mogą przyjść na rozmowę z prezydium, które chętnie udziela rekomendacji. Po złożeniu deklaracji jest spotkanie z kandydatem, który sam na końcu decyduje, czy chce zostać w klubie. Aby formalności stało się zadość, trzeba zapłacić wpisowe w wysokości 200 zł i opłacać o połowę niższą roczną składkę. – Jeśli kogoś na to nie stać i tak może być pewny miejsca w klubie. Kryterium finansowe nikogo nie dyskwalifikuje. Z tych pieniędzy utrzymujemy biuro oraz organizujemy obozy dla dzieci, które kosztują dużo taniej niż zwykle, bo nasza kadra pracuje społecznie – zapewnia Kiersnowski.
Zastępowalność pokoleń – to coś, co wyróżnia KIK z Warszawy na tle wielu innych klubów, z których duża część nie inwestuje w młodych, więc kurczy się i obumiera. A tu, w sekcji rodzin, pracuje się z dziećmi i młodzieżą trochę na zasadzie skautingu – wychowankowie są formowani już od 8. roku życia. Mają wyrosnąć na obywateli gotowych do pełnienia służy publicznej oraz brania odpowiedzialności za społeczeństwo oraz sprawy Kościoła. Od starszych wychowawców zdobywają wiedzę, której szkolne podręczniki nie mają sposobności rozszerzać (np. jadą w teren uczyć się o akcji „Wisła”) oraz przechodzą trening z wrażliwości społecznej – spotykają się z czeczeńskimi rodzinami, odwiedzają domy samotnej matki, pomagają bezdomnym. Klub prowadzi też rekolekcje i przygotowuje do sakramentu bierzmowania.
Jan Murawski pojawił się w klubie w wieku 9 lat. Najpierw był wychowankiem, później wychowawcą, szefem sekcji, a teraz jest sekretarzem stołecznego KIK. – Mamy pod opieką 600 dzieci z naszych rodzin, które staramy się jak najlepiej przygotować do dorosłego życia. Promujemy odpowiedzialność i zaradność, w czym pomaga rozwijanie etosu żeglarskiego. Pływamy na bezkabinowych omegach. Dzieciaki sami te łódki remontują i przygotowują do rejsów, a później wypływają. Taka szkoła przetrwania – opowiada Murawski.
KIK wydaje też kwartalnik „Kontakt” w nakładzie około tysiąca egzemplarzy. Młodzi publicyści wykazali się zdolnościami profetycznymi, pisząc w jednym z numerów przed konklawe artykuł o kościele ubogim, a po chwili wybór Franciszka na papieża stał się faktem. Na dziesięciolecie „Kontaktu” w grudniu ubiegłego roku redakcja wymyśliła projekt escape roomu „Ucieczka z biedy”, realizowany w domkach fińskich na warszawskim Jazdowie. – Było duże zainteresowanie tym projektem. Przyjeżdżali nauczyciele z dziećmi, a nawet parlamentarzyści. Troje posłów – z PO, Kukiz’15 i PSL musiało ze sobą współpracować, żeby wydostać się na zewnątrz – wspomina Murawski.

Najpierw budowa samorządu, potem państwa

Szukam elementów wspólnych między KIK-ami. W którym miejscu te zbiory wypełnione różną treścią zachodzą na siebie? Istnieje Porozumienie Klubów Inteligencji Katolickiej, ale to platforma do wymiany informacji, czym kto się zajmuje, bez wchodzenia sobie w paradę. To, co się udaje zrobić razem, to organizować coroczną pielgrzymkę klubów na Jasną Górę, dni papieskie albo pojechać do Rzymu.
A wyzwań przed klubami jest naprawdę sporo. Weźmy choćby niedawno cytowane w „Tygodniku Powszechnym” badania amerykańskiego instytutu Pew Research Center, z którego płyną nieciekawe wnioski na temat stopnia religijności Polaków. Wyszło, że odstajemy i od świata, i od Europy, bo choć zadeklarowanych katolików mieszka w naszym kraju aż 80 proc., niecała połowa faktycznie bierze udział w nabożeństwach, a tylko co trzeci ankietowany odmawia codziennie modlitwę. Z czego wynika ta pogłębiająca się sekularyzacja wiernych?
– Ludzie czerpią wiedzę z telewizji, a nie z ambony – tak to widzi Winiarski. – Seriale i programy telewizyjne lansują np. model rodziny oparty na zdradzie małżeńskiej, który przenika do podświadomości odbiorców i każe bezrefleksyjnie uznać go za swój. Dominuje hedonizm, podczas gdy ludzie powinni dostrzec w bliźnim Chrystusa, a najlepiej w samym sobie.
Niebawem wybory do samorządu, więc i KIK-i nastawiają się na działanie. Warszawianie mają już pomysł, co będą robić. – Jesteśmy po rozmowach z Różą Rzeplińską ze Stowarzyszenia 61 oraz platformy internetowej MamPrawoWiedziec.pl, bo chcemy się zaangażować jako obserwatorzy społeczni przy tych wyborach – mówi szef stołecznego KIK.
Dla katowickiego klubu samorząd też jest matrycą do rozwijania społeczeństwa obywatelskiego. Jak je budować? Poprzez naukę odpowiedzialności i zwiększanie jej zasięgu: zaczynając od rodziny, przez dzielnicę, miasto, powiat, i dopiero cały kraj. – Zróbmy najpierw dobry samorząd, a dopiero potem zabierzmy się za państwo – zachęca prezes katowickiego klubu Andrzej Dawidowski.
Czy KIK-owi nie zabraknie rąk do pracy, aby pielęgnować swoje wartości w regionach? Działacze z Katowic patrzą w przyszłość z optymizmem. Ponoć w różnych ruchach katolickich funkcjonuje w Polsce około 4 mln ludzi. Kto, jeśli nie oni?