Opozycja krytykuje, że izraelscy Arabowie staną się obywatelami drugiej kategorii. Rząd odpowiada, że rację ma większość, a nie mniejszości.
Przy wtórze ulicznych protestów i oskarżeń o wprowadzanie apartheidu do prawodawstwa izraelski parlament przyjął lansowaną przez prawicowy rząd ustawę zasadniczą o Izraelu jako państwie narodowym narodu żydowskiego. „To koniec Izraela, jaki znamy” – napisał Bradley Burston, publicysta liberalnego dziennika „Ha-Arec”. A Unia Europejska wyraziła obawę, że przepisy mogą zaszkodzić izraelsko-palestyńskiemu procesowi pokojowemu.
W Izraelu nie ma jednolitej konstytucji. Po utworzeniu państwa w 1948 r. ze względu na spory między świeckimi i religijnymi Żydami nie udało się jej uchwalić. Zamiast tego funkcjonuje 16 „chukej ha-jesod”, ustaw zasadniczych, opisujących najważniejsze aspekty funkcjonowania państwa i mających rangę prawa konstytucyjnego. Ustawę nr 16, przyjętą w czwartek, promowali premier Benjamin Netanjahu oraz minister edukacji i diaspory Naftali Bennett.
Obok potwierdzenia symboli narodowych w rodzaju flagi, godła i hymnu „Ha-tikwa” ustawa zawiera też bardziej kontrowersyjne zapisy. Wątpliwości opozycji budzi art. 1 pkt C, który przewiduje, że „prawo do realizacji samostanowienia narodowego przynależy wyłącznie narodowi żydowskiemu”. Ustawa pozbawia język arabski rangi języka urzędowego (Arabowie stanowią 21 proc. obywateli kraju), przyznając mu za to „specjalny status”, który ma być regulowany zwykłymi ustawami. Uznaje też żydowskie osiedla (w kontekście: na ziemiach palestyńskich) za „wartość narodową”, do której państwo ma „zachęcać” oraz promować „ich tworzenie i konsolidację”.
Dyskusje na temat nowej ustawy zasadniczej trwały od miesięcy, a gdy projekt trafił pod obrady Knesetu, na ulice wyszli przeciwnicy zmian, którzy uznali, że konstytucyjne gwarancje dla żydowskiego osadnictwa oraz degradacja statusu języka arabskiego oznaczają zapisanie segregacji narodowej wśród najważniejszych zasad państwa. Obiekcji nie ukrywał prezydent Re’uwen Riwlin, według którego ustawa „szkodzi żydowskiemu narodowi, diasporze i Państwu Izrael”, bo „może być użyta przez wrogów jako broń”. Inni przekonywali, że uderza nie tylko w Arabów, ale też w lojalne wobec państwa, nieżydowskie społeczności Beduinów i Druzów.
Ostrzej wypowiada się opozycja. – Ta ustawa zagraża temu, co pozostało z tak zwanej demokracji. Jest wymierzona w arabską mniejszość w Izraelu – mówił arabski deputowany do Knesetu Ahmad Tibi, a Tamar Zandberg z lewicowej partii Merec porównała ją do apartheidu – systemu segregacji rasowej obowiązującego podczas rządów białych w Południowej Afryce. Innego zdania jest premier Netanjahu. – W ramach izraelskiej demokracji będziemy nadal chronić prawa indywidualne i grupowe. Ale większość także ma swoje prawa i to większość rządzi – przekonywał lider Likudu. – Każda mniejszość woli być większością, ale wy prosicie, byśmy stali się 22. państwem arabskim – dodawał poseł Likudu Amir Ohana.
Druzyjski poseł Unii Syjonistycznej Salah Sa’ad użył nawet porównania do III Rzeszy. – Ustawy norymberskie uznawały, że Żydzi są jedynym narodowem pozbawionym praw. Niczego się nie nauczyliście z przeszłości? Dość tego rasizmu – mówił. Podobne argumenty doprowadziły do złagodzenia niektórych przepisów. Pierwotna wersja projektu uznawała, że można pozbawić prawa przedstawicieli poszczególnych grup religijnych do osiedlania się w konkretnej miejscowości. Oznaczałoby to, że żydowska społeczność lokalna mogłaby zakazać muzułmanom wstępu na swoje terytorium.