Dla Białego Domu sojusz z Izraelem jest znacznie ważniejszy niż miejsce w powołanej przy ONZ radzie.
MAGAZYN DGP / Agencja Gazeta
Prezydent Donald Trump zdecydował: Stany Zjednoczone wycofają się z Rady Praw Człowieka ONZ, organu pomocniczego Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, który monitoruje państwa członkowskie.
Decyzja nie jest zaskoczeniem. Amerykańska prawica od dawna krytykowała tę międzynarodową instytucję. Trumpowska ambasadorka przy ONZ Nikki Haley oświadczyła, że rząd USA nie będzie dłużej wspierać swoim udziałem urzędu, który „stał się jednostronną platformą oskarżania Izraela” i w skład którego wchodzą kraje mające sobie za nic prawa człowieka, jak Chiny, Kuba czy Rosja.
Decyzja Waszyngtonu jest następstwem bojkotowania przez Izrael ostatniej serii rekomendacji Rady w sprawie poprawy losu Palestyńczyków. Premier Benjamin Netanjahu przyjął – jak to nazwał – „odważny krok Ameryki” z wielką aprobatą. W sukurs przyszli mu inni tamtejsi politycy, od prawa do lewa. Liderom krajów członkowskich Unii Europejskiej jest raczej przykro, że Ameryka po raz kolejny izoluje się na arenie międzynarodowej. Wściekłe są walczące o prawa człowieka organizacje pozarządowe – w tym amerykańskie, jak American Civil Liberties Union. Ich zdaniem Rada jest skuteczną instytucją, która wielokrotnie doprowadziła do poprawy w przestrzeganiu praw człowieka zarówno w krajach autorytarnych, jak i w Europie czy USA.

Jak uniknąć Kaddafiego

Rada Praw Człowieka (UNHRC) powstała na mocy rezolucji przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 15 marca 2006 r. „Jesteśmy świadkami nowego początku w zakresie promocji i ochrony praw człowieka przez stworzenie podwalin prawnych pod ciało, które będzie opierało się na dialogu i współpracy, będzie pryncypialne, efektywne i uczciwe oraz którego członkowie będą spełniali najwyższe standardy w zakresie promocji i ochrony praw człowieka” – mówił po przyjęciu rezolucji szwedzki dyplomata Jan Eliasson, ówczesny zastępca sekretarza generalnego ONZ.
Wcześniej prowadził on negocjacje przy przekształceniu się Rady z istniejącej od końca 1946 r. Komisji Praw Człowieka. Inicjatorzy transformacji tłumaczyli, że stara instytucja była dobra na czasy zimnej wojny i dekolonizacji Afryki, jej rola się wypełniła i najwyższy czas usprawnić procedury. W agendę Rady wpisano tematy takie jak tortury, wolność słowa, zgromadzeń i wyznania, handel żywym towarem, prostytucja dziecięca, niewolnictwo, lincze, ale też prawo dostępu do czystej wody, do korzystania z dóbr kultury i do godnego zamieszkania.
W jej skład wchodzi 47 członków wybieranych w głosowaniu tajnym. Kandydaci powinni wykazywać się osiągnięciami w dziedzinie promocji i ochrony praw człowieka oraz utrzymywać w tym najwyższe standardy. Podział mandatów jest oparty na kluczu geograficznym, według którego z poszczególnych regionów świata musi pochodzić określona liczba państw: 13 z Afryki, 13 z Azji, osiem z Ameryki Łacińskiej i Karaibów, sześć z Europy Wschodniej oraz sześć z Europy Zachodniej i reszty świata. Taka formuła miała sprawić, że nie powtórzyłyby się sytuacje takie jak ta, gdy w obronie praw człowieka stawał libijski dyktator Muammar Kaddafi. Ale nie do końca się to udało. – Największy problem sprowadza się do tego, że zwyciężają sojusze regionalne i pokątnie składane przez państwa obietnice, że się nie będzie sobie nawzajem wyciągać brudów. Cztery lata temu grupa UN Watch oceniła, że spośród nowych kandydatów do Rady siedmiu się nie nadaje (wedle raportu Freedom House regularnie łamane są tam prawa człowieka – red.), wobec sześciu są wątpliwości, a standardy spełnia tylko czwórka. Z tej pierwszej siódemki wybrano aż sześć krajów. Chiny, Wietnam i Rosja dostały więcej głosów niż Wielka Brytania i Francja – mówi Brett D. Schaefer, ekspert związanego z republikanami think tanku Heritage Foundation.
Rada ma mocniejszy niż Komisja mandat. Jej członków wybiera Zgromadzenie Ogólne bezwzględną większością głosów, a nie jak wcześniej Rada Gospodarcza i Społeczna ONZ przez aklamację. Zwiększono liczbę sesji plenarnych w ciągu roku z jednej do trzech. Do 2006 r. nie było żadnych regulacji dotyczących zawieszenia członków. Jednak teraz, za zgodą dwóch trzecich delegacji na Zgromadzeniu Ogólnym można wstrzymać uczestnictwo państwa w Radzie, jeśli regularnie narusza ono prawa człowieka. Nie istniał też mechanizm rozliczenia rządu z rekomendacji Komisji. W UNHRC odbywa się za pomocą Powszechnego Przeglądu Okresowego (Universal Periodic Review, UPR).
Jest to podstawowy sposób kontroli używany przez UNHRC. Podlegają mu wszystkie państwa członkowskie ONZ. Odbywa się na dżentelmeńskiej zasadzie wzajemności: kraje członkowskie sprawdzają, jak przestrzega się prawa człowieka u partnerów. Państwa ocenia się co cztery lata. Polska pierwszy przegląd odbyła w 2008 r., potem w latach 2012 i 2017. Podstawą procedury UPR jest raport krajowy, który przygotowuje rząd. Analizuje go grupa robocza, ale każdy członek Narodów Zjednoczonych może zadawać pytania. Ale jeśli ktoś ma wątpliwości co do intencji rządu, może zajrzeć do konkurencyjnych raportów, przygotowanych przez organizacje pozarządowe – i z kontrolowanego kraju, i międzynarodowych. Dość często się z tego korzysta, nawet w przypadku państw z wzorowym wskaźnikiem „prawnoczłowieczym”. Bo zawsze można coś poprawić.
Dyskusja odbywa się podczas 3,5-godzinnego posiedzenia: członkowie Rady zadają pytania reprezentacji rządowej. Następnie przyjmowane jest sprawozdanie, w którym zawarte są pytania, wyjaśnienia, komentarze, a przede wszystkim rekomendacje formułowane przez poszczególne państwa wobec kraju podlegającego ocenie. Kraj oceniany może zdecydować, które z rekomendacji przyjmuje do realizacji, a które jedynie odnotowuje.
I tak we wrześniu zeszłego roku polski rząd, który kilka miesięcy temu złożył raport na temat kondycji praw człowieka nad Wisłą, ugiął się pod krytyką organizacji pozarządowych i przyjął kilka rekomendacji, modyfikując własne stanowisko. Zobowiązano się do nowelizacji kodeksu karnego w kwestii przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści – rozszerzając katalog o orientację seksualną i tożsamość płciową, a także do zmian w prawie karnym, które zapewnią ochronę przed dyskryminacją osobom LGBTQI. Ale w innych sprawach pozostaje nieugięty. – Rząd Polski wskazał m.in., że nie zamierza rozdzielać urzędu prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości i nie chce wprowadzać związków partnerskich. A także, że uważa, iż obowiązujące w Polsce prawo zabraniające dyskryminacji w pełni chroni pokrzywdzonych. Rzecznik praw obywatelskich będzie się przyglądał przyjętym rekomendacjom, jak choćby wprowadzeniu do ustawodawstwa definicji tortur czy przestępstwa zbrodni nienawiści i mowy nienawiści – mówi DGP mec. Zuzanna Rudzińska-Bluszcz z Biura RPO.

Decyzje zamiast jałowych sporów

Do jakiegoś stopnia można powiedzieć, że ONZ-owska instytucja ma – tak jak mówiła Nikki Haley – problem z rządem w Jerozolimie. W tym roku uchwalono pięć rezolucji potępiających Izrael, więcej niż w sumie Iran, Koreę Północną i Syrię. O ile sprawa palestyńska jest ważna, to kwestia łamania podstawowych praw człowieka u pozostałej trójki również nie może uchodzić uwadze. Jednak trzeba zadać pytanie, czy nieobecność w UNHRC największego sojusznika Izraela w świecie, Stanów Zjednoczonych, tego uprzedzenia nie zmieni.
Kiedy w 2006 r. powstawał UNHRC, Ameryką rządził republikanin George W. Bush, który odmówił udziału w pracach Rady. Podjęcie tej decyzji zasugerował mu ówczesny ambasador USA przy ONZ, a dziś szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Bolton. Pod nieobecność USA w ciągu dwóch lat zwołano sześć specjalnych sesji dotyczących wyłącznie Izraela. Po tym jak w 2009 r. Barack Obama zgłosił akces kraju do Rady, Ameryka wygrała wybory na członka, a w konsekwencji uruchomiła swoją dyplomację, delegacja Jerozolimy musiała się tłumaczyć tylko dwa razy w ciągu ośmiu lat. Ale również pod wpływem, a raczej presją Obamy i jego sekretarza stanu Johna Kerry’ego, Izrael zaczął współpracować z Radą. W 2013 r. ambasador reprezentujący Benjamina Netanjahu powiedział: „Szanujemy cały proces oceny i wierzymy w wagę jego uniwersalności”. Bojkot zaczął się, kiedy w Białym Domu nastał bezkrytyczny wobec Jerozolimy Trump.
Bolton tłumaczy wycofanie się USA z UNHRC poważniejszymi powodami niż tylko ochroną interesów Izraela. W udzielonym w zeszłym tygodniu konserwatywnemu komentatorowi Markowi Levinowi wywiadzie mówił, że multilateralizm jest „teologią” amerykańskiej lewicy, wedle której Partia Demokratyczna łudzi się, że wszystkie narody są równe. Jego zdaniem ciągnie to kraj w dół i zestawia z partnerami niegodnymi amerykańskich wartości. A dodatkowo podporządkowanie się ONZ-owskiemu establishmentowi zagraża suwerenności Stanów.
Organizacje pozarządowe widzą to inaczej. – Amnesty International, jak i wiele innych fundacji broniących praw człowieka, uważa, że Rada Praw Człowieka jest platformą, choć nie działa perfekcyjnie i wymaga dalszych reform. Rada wnosi wkład w umacnianie standardów ochrony praw człowieka, zajmując się takimi sprawami o zasięgu ogólnoświatowym jak wolność wypowiedzi, swoboda zgromadzeń, migracje, ochrona praw kobiet, prawa osób LGBTQI oraz prawa osób z niepełnosprawnościami i przeciwdziałanie dyskryminacji. W praktyce, w dochodzeniu w sprawie naruszeń praw człowieka w Syrii, Jemenie, Burundi, Myanmarze, Sudanie Południowym, Sri Lance i Korei Północnej UNHRC i jej mechanizmy odegrały kluczową rolę – stwierdza w rozmowie z DGP Draginja Nadażdin, szefowa Amnesty International Polska.
Niektórzy krytycy UNHRC mówią, że to niewydolny biurokratyczny twór z Genewy, tylko markujący robotę rekomendacjami w kwestiach drugorzędnych. Ale w ciągu 12 lat istnienia Rady nastąpił niekwestionowany postęp. W epoce jej poprzedniczki spotykano się raz do roku, a kolejne debaty grzęzły w jałowych sporach zarówno o definicję praw człowieka, jak i wymuszenie na państwach członkowskich poprawy stanu rzeczy, kiedy owe prawa były łamane. Teraz na stałe pracuje 20 ekspertów, każdy w innej dyscyplinie, których współpracownicy regularnie odwiedzają poddawane ewaluacji kraje. Dzięki ich wysiłkom udało się załatwić sprawy takie jak zakaz używania tortur w Jordanii, ochrona dziennikarzy w Kambodży, dekryminalizacja obrazoburstwa w Wielkiej Brytanii i ograniczenie wyroków więzienia w Chinach. Wskutek pracy UNHRC zmieniało się też polityczne nastawienie Rady Bezpieczeństwa ONZ, np. w sprawie Sri Lanki, bo najpierw RB przyklaskiwała działaniom lankijskiej armii prowadzącym do zakończenia wojny domowej w 2009 r., nie zwracając uwagi na ofiary, a potem zaczęła domagać się od rządu w Kolombo wyjaśnień w sprawie zamordowania 40 tys. cywilów.
– Dlatego decyzja Trumpa w sprawie opuszczenia Rady smuci, bo wiele rządów odwraca się teraz od praw człowieka. To prawda, że kraje, w których dochodzi do poważnych naruszeń praw człowieka, takie jak Arabia Saudyjska, Egipt, Chiny i Wenezuela, również zasiadają w Radzie. Gdyby jednak prezydent Trump był naprawdę zaniepokojony łamaniem praw człowieka w królestwie Saudów, to przestałby sprzedawać im broń i w ten sposób wspierać zniszczenie sąsiedniego Jemenu. Wiele innych państw członkowskich, a także organizacje takie jak Amnesty International już dawno wezwały do reformy Rady, aby zapewnić, że państwa członkowskie zostaną pociągnięte do odpowiedzialności za naruszenia praw człowieka – dodaje Nadażdin.
Zdaniem amerykańskiej prawicy Partia Demokratyczna łudzi się, że wszystkie narody są równe. A to ciągnie kraj w dół i zestawia z partnerami niegodnymi amerykańskich wartości.Podporządkowanie się ONZ-owskiemu establishmentowi zagraża suwerenności USA