Władze wspólnie z oponentami politycznymi ustaliły plan obchodów stulecia ludowej republiki. Mimo to milicja zatrzymała w niedzielę wielu działaczy.
Rok temu obchody Dnia Woli, rocznicy ogłoszenia pierwszego XX-wiecznego białoruskiego organizmu państwowego, zostały rozpędzone przez milicję. Tym razem władze pozwoliły na uroczysty koncert, a gdzieniegdzie same włączyły się w obchody święta, dotychczas traktowanego jako domena opozycji.
Nie ochroniło to zwolenników radykalnej części przeciwników Alaksandra Łukaszenki przed spędzeniem 25 marca w areszcie. Władze spróbowały pogłębić podziały istniejące w opozycji. Komitet organizacyjny Dnia Woli chciał zorganizować marsz i koncert w centrum stolicy. Z Alaksandrem Iljasiewiczem, szefem pionu ideologicznego administracji Łukaszenki, negocjował osobiście Ryhor Kastusiou, lider opozycyjnej partii BNF.
Władze zgodziły się na koncert, ale nie na przemarsz ulicami. Opozycjoniści na spotkaniu komitetu organizacyjnego, transmitowanym na antenie radia Swaboda, pokłócili się z użyciem wulgaryzmów o to, czy pójść na kompromis, czy przemaszerować przez stolicę bez zgody władz. Zwolennicy kompromisu argumentowali, że na legalne obchody przyjdzie znacznie więcej ludzi (przyszło ponad 20 tys.). Przeciwnicy – że skoro władze boją się marszu, właśnie na to należy się zdecydować.
Prewencyjne zatrzymania tych ostatnich rozpoczęły się w minionym tygodniu, a w niedzielę do aresztów trafiło 70 osób, przez co marsz się nie odbył. – W ten sposób władza karze tych, którzy działają zgodnie z niemiłym jej scenariuszem. Represje wpływają na dyskredytację organizatorów koncertu w oczach radykalnej części opozycji. A im więcej sporów w tym środowisku, tym łatwiej władzy grać na nowym dla niej polu patriotycznym – tłumaczy DGP Wadzim Mażejka, kulturolog i komentator związany z Klubem Liberalnym w Mińsku.
Mażejka dowodzi, że władze coraz częściej nawiązują do niesowieckich epizodów historii Białorusi w kontrze do kremlowskiej idei „russkiego miru”, postrzeganej przez Łukaszenkę jako zagrożenie dla jego osobistej władzy. – Stąd wykorzystanie wartości historyczno-kulturowych i uczuć patriotycznych do konsolidacji społeczeństwa. To normalna cecha każdego autorytaryzmu. A zagrożenia ze wschodu niosą dla władz więcej ryzyka niż podzielona opozycja – dowodzi nasz rozmówca.
W początkowej fazie rządów Łukaszenka promował sowiecką wizję historii. Oficjalnie obchodzonym dniem niepodległości jest rocznica wyzwolenia Mińska w 1944 r. Dzień Woli był świętowany wyłącznie przez opozycję, co zazwyczaj kończyło się pałowaniem manifestantów i szykanowaniem tych, którzy demonstrowali pod biało-czerwono-białymi flagami BRL. Prorosyjscy publicyści dopatrywali się w nich faszyzmu, bo barwy były wykorzystywane później przez formacje kolaborujące z III Rzeszą (ale też Białoruś w latach 1991–1995).
Ostatnio jednak urzędnicy zaczęli przyznawać, że utworzenie BRL w 1918 r., tuż po wycofaniu się z Mińska wojsk bolszewickich, było krokiem na drodze do ukształtowania się współczesnej Białorusi. Część historyków dowodzi, że bez proklamacji BRL bolszewicy nie sformowaliby oddzielnej białoruskiej republiki w składzie ZSRR. A gdy ten ostatni upadał, tylko państwa mające wcześniej status republiki zyskały światowe uznanie. Stąd upraszczająca rzeczywistość, ale popularna teza, że bez BRL Białoruś byłaby dziś częścią Rosji.
BRL przetrwała kilka miesięcy, nie zyskując uznania międzynarodowego. Jej terytorium było okupowane przez armię niemiecką. Niemcy tolerowali organy władzy BRL, ale nigdy jej formalnie nie uznali i nie pozwolili na tworzenie struktur siłowych. Dlatego po wycofaniu się Niemców w listopadzie 1918 r. BRL nie mogła się obronić przed powracającymi bolszewikami. Wielu działaczy udało się na emigrację. W Kanadzie do dziś działa Rada BRL na uchodźstwie. Na jej czele stoi Iwonka Surwiłła, urodzona w 1936 r. jako obywatelka II RP.