W sprawie zabójstwa Jaroszewiczów ciekawy jest motyw zbrodni, a także to, kto stał za tym zabójstwem, jeżeli było to działanie na zlecenie - powiedziała PAP redaktor naczelna Telewizji Republika i publicystka Gazety Polskiej Dorota Kania.

W środę prokurator generalny Zbigniew Ziobro powiedział w Krakowie, że ws. zabójstwa Jaroszewiczów zarzuty postawiono trzem sprawcom; dwóch przyznało się do zbrodni, jeden nie przyznał się i odmówił składania wyjaśnień. Według śledczych, za śmierć Jaroszewiczów odpowiadają członkowie tzw. "gangu karateków".

"+Gang karateków+ działał w latach 90. i specjalizował się w napadach na domy bardzo bogatych osób m.in. napadł na dom Wiesława P. powiązanego z Bogusławem Bagsikiem oraz Ireneuszem Sekułą, a także gangiem pruszkowskim" - powiedziała Kania. "Ten napad był bardzo brutalny. Doszło do tego, że w jego wyniku poroniła żona Wiesław P. Żeby znaleźć napastników P. wynajął gang pruszkowski. Gang pruszkowski złapał tychże bandytów, doszło do bardzo brutalnego potraktowania gangu karateków; m.in. jednemu z nich rozwiercono nogę wiertarką" - dodała Kania.

Co ciekawe "gang karateków" rekrutował się z trenerów karate, wśród których byli ludzie związani ze służbami specjalnymi PRL - powiedziała Kania, która jest m.in. autorką książki pt. "Gry tajnych służb". Jak dodała, ofiary napadów "gangu karateków", czyli Jaroszewiczowie i Wiesław P. sprawiają, że ta sprawa nie jest jednoznaczna. "Nie można powiedzieć, że wątek był tylko i wyłącznie rabunkowy. Biorąc pod uwagę, kim był Piotr Jaroszewicz, jakie znał tajemnice i jaką miał wiedzę, pojawiają się różnego rodzaju pytania" - dodała.

W latach 90. "gang karateków" był również wynajmowany do różnego rodzaju działań - kontynuowała Kania. "Z nieoficjalnych informacji wynika, że członkowie gangu byli wynajmowani przez wysoko postawione osoby do różnego typu działań przestępczych, co każe postawić pytanie, czy w tym przypadku nie mieliśmy do czynienia właśnie z taką sytuacją" - dodała. "Interesujące jest czy osoby, które przyznały się do zbrodni powiedzą prawdę, co było jej rzeczywistym powodem; czy było to działanie rabunkowe, czy też mieli swoich mocodawców. Czy mimo upływu lat, jeżeli tacy mocodawcy byli, czy członkowie gangu będą chcieli powiedzieć, kto stał za tym zabójstwem, czy w dalszym ciągu będzie rządził strach" - powiedziała Kania.

Według niej, sprawa trwała bardzo długo przez to, że w domu Jaroszewiczów - co wielokrotnie podnoszono - zostały zadeptane ślady. "Policja, która przyjechała, gasiła niedopałki na miejscu zbrodni i roznosiła na butach krew. Ślady zostały zadeptane i były różnego rodzaju boczne tropy również kierowane. Wydawało się, że sprawa trafiła ad acta. Jak się okazuje jednak sprawa powróciła" - dodała Kania.

Jaroszewiczów zamordowano w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. w ich willi w warszawskim Aninie. Byłemu premierowi bandyci zacisnęli na szyi rzemienną pętlę; przedtem go maltretowali. Jego żona Alicja Solska-Jaroszewicz zginęła od strzału w głowę z bliskiej odległości ze sztucera męża. (PAP)

autor: Kacper Reszczyński