Benjamin Netanjahu walczy o przetrwanie rządu, któremu zagraża spór o ustawę ws. służby wojskowej ultraortodoksyjnych żydów; premier Izraela twierdzi jednak, że jeśli dojdzie do przedterminowych wyborów, to on je wygra - podały w poniedziałek izraelskie media.

Netanjahu wezwał w poniedziałek wieczorem przywódców partii wchodzących w skład rządzącej koalicji, by zdobyli się na "ostateczny wysiłek", aby uratować rząd, który może obalić kryzys związany z powoływaniem do wojska mężczyzn ze społeczności haredim, czyli żydów ultraortodoksyjnych, stanowiących około 10 proc. ludności Izraela.

"Jeśli będą (przedterminowe) wybory, to stawimy im czoło i wygramy je. Ale jeszcze to tego nie doszło. Jest późno, ale nie jest za późno" - powiedział premier, cytowany przez anglojęzyczny portal Times of Israel.

Jak komentuje Times of Israel, premier stara się przeforsować projekt ustawy pozwalającej na zwolnienie haredim w pewnych przypadkach ze służby wojskowej; jest on popierany przez partie religijne wchodzące w skład rządzącej koalicji.

Opozycja nazywa ten projekt "ustawą dla uciekających przed poborem do wojska".

Jednak wysiłki Netanjahu, które jeszcze w niedzielę dawały nadzieję na przyjęcie ustawy, storpedował minister obrony Awigdor Lieberman.

Jest on przywódcą ugrupowania Nasz Dom Izrael (Israel Beiteinu) i w poniedziałek ogłosił, że jego partia zagłosuje w Knesecie przeciw tej ustawie.

Nasz Dom Izrael wchodzi w skład rządzącej koalicji, która w liczącym 120 miejsc Knesecie ma 66 miejsc, z czego do partii Liebermana należy sześć. Odejście Israel Beiteinu oznaczałoby prawie na pewno konieczność rozpisania wyborów, ponieważ premier zapowiadał, że nie będzie stał na czele rządu pozbawionego istotnej większości - wyjaśnia Times of Israel.

Opozycja upatruje jednak podstępu premiera w wyborach przedterminowych. Współprzewodniczący koalicji Blok Syjonistyczny Icchak Herzog ostrzegł, że Netanjahu chce wcześniejszych wyborów, ponieważ liczy, że pozwolą mu one uciec przed formalnym oskarżeniem w toczących się przeciw niemu postępowaniach.

Herzog powiedział, że oskarżenie premiera "to jedyna realna decyzja, jaką trzeba podjąć, a reszta to teatr".

Pozostali przywódcy partii opozycyjnych uznali, że Netanjahu sam zorganizował kryzys w rządzącej koalicji, by zwołać wybory przed ewentualnym postawieniem go w stan oskarżenia i potraktować je jako referendum na temat jego rządów - pisze Times of Israel.

Portal zwraca też uwagę, że teorię o zorganizowaniu kryzysu przez samego premiera poparła część jego koalicyjnych partnerów, którzy dawali już wcześniej do zrozumienia, że skłonni są wycofać poparcie dla Netanjahu, jeśli zostanie formalnie oskarżony.

Premier zaatakował opozycję i powiedział, że cieszy się "najwyższym jak dotąd poparciem"; to wyborcy "decydują raz za razem o tym, że (...)to ja stoję tutaj jako premier Izraela" - dodał.

Przeciw premierowi toczy się kilka dochodzeń; ostatnio policja zarekomendowała prokuraturze, by Netanjahu formalnie postawić w stan oskarżenia za korupcję, oszustwa i nadużycie zaufania. Decyzja o tym, czy oskarżyć premiera, leży teraz w gestii prokuratora generalnego Awiszaja Mandelblita, będącego bliskim sojusznikiem Netanjahu.

Sytuację premiera znacznie utrudnia jednak to, że już dwóch jego bliskich współpracowników - były rzecznik Netanjahu Nir Hefec i były dyrektor generalny w ministerstwie łączności Szlomo Filber - zdecydowało się współpracować ze śledczymi.

Premier zaprzecza wszelkim zarzutom i nazywa je "polowaniem na czarownice", które zostało zorganizowane przez nieprzyjazne mu media.

W 2014 roku Kneset zaaprobował przyjętą wcześniej przez rząd Netanjahu ustawę przewidującą objęcie obowiązkową w Izraelu służbą wojskową (lub co najmniej jej zamiennikiem cywilnym) dziesiątek tysięcy mężczyzn haredim.

Od utworzenia państwa Izrael w 1948 roku studenci szkół talmudycznych mogli uzyskać wyłączenie z obowiązku odbycia służby, jeśli byli w wieku 18-26 lat i w pełnym wymiarze zajmowali się studiami, nie podejmując pracy zarobkowej. (PAP)

fit/ mc/