Prezydent Serbii Aleksandar Vuczić powiedział po spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel w Berlinie, że w sporze z Kosowem konieczny jest kompromis, który oznaczać będzie straty dla obu stron.

Merkel zapewniła Vuczicia o poparciu dla Serbii na jej drodze do UE i zachęciła Belgrad do dalszych reform.

"Jesteśmy pod wrażeniem tego, jakie postępy czyni Serbia na drodze reform" - powiedziała. Negocjacje o przystąpieniu do UE mogą jednak zakończyć się sukcesem jedynie pod warunkiem reform w dziedzinie praworządności i ochrony praw podstawowych oraz rozwiązania sporu z Kosowem - zaznaczyła.

Vuczić zapewnił Merkel o kontynuowaniu reform, ale podkreślił, że w sporze z Kosowem Serbia nie może być jedyną stratną stroną.

Podziękował też Merkel za jej "szczere zaangażowanie" na rzecz zbliżenia między Bałkanami Zachodnimi i UE. "Dla Serbii nie może być nic lepszego niż coraz lepsze stosunki z Niemcami" - powiedział.

W poniedziałek prezydent Vuczić spotkał się w Belgradzie z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean-Claude'em Junckerem, który po rozmowie powiedział, że Serbia musi rozwiązać spór z Kosowem, aby przystąpić do Unii Europejskiej.

Vuczić jeszcze przed spotkaniem mówił, że "wiele przeszkód leży przed Serbią na europejskiej ścieżce, ale jesteśmy gotowi pilnie pracować nad realizacją trudnych zadań".

Tymczasem minister spraw zagranicznych Serbii Ivica Daczić w poniedziałek wieczorem oświadczył w serbskiej telewizji Happy, że jego kraj, uznając niepodległość Kosowa, popełniłby harakiri. Rozwinął w ten sposób swoją weekendową wypowiedź, że Serbia nie popełni harakiri z powodu UE.

Jak powiedział Daczić, nie ma Serba, który podpisałby się pod decyzją o uznaniu niepodległości Kosowa.

Szef dyplomacji skrytykował też UE za to, że przed wejściem Serbii do Wspólnoty wymaga od Belgradu wiążącego prawnie porozumienia z Kosowem. Jego zdaniem od Belgradu wymaga się za dużo, a od Prisztiny za mało; Bruksela powinna również od Kosowa żądać "historycznej umowy" z Serbią.

Dlaczego przedstawiciele UE nie pojadą do Madrytu "i nie powiedzą im, że nie będą mogli korzystać z funduszy europejskich, dopóki nie rozwiążą problemu Katalonii" - spytał Daczić. "To są podwójne standardy" - ocenił.

Szef MSZ po raz kolejny spowodował swoją wypowiedzią poruszenie w Belgradzie - komentuje austriacka agencja APA. Daczić, który jest przewodniczącym Socjalistycznej Partii Serbii, od lat znany jest ze swojego zaangażowania na rzecz podziału Kosowa, a mianowicie przyłączenia do Serbii zamieszkanej przez Serbów północnej części Kosowa - zaznacza agencja APA.

Będąc premierem Serbii, w 2013 roku Daczić podpisał z Prisztiną porozumienie, które przewidywało utworzenie wspólnoty gmin serbskich w Kosowie, ale dotąd nie zostało ono wprowadzone w życie. W poniedziałkowym wystąpieniu telewizyjnym zagroził, że może wycofać swój podpis.

Według niego w tej chwili jest mowa o tym, by kwestię wspólnoty gmin serbskich wpisać do "wiążącego prawnie porozumienia". "Co znaczy takie sformułowanie? (...) Tłumaczenie, że to powinno zawierać niepodległość Kosowa, jest dla nas całkowicie nie do przyjęcia. Nie pod takimi warunkami podpisywaliśmy wtedy porozumienie" - powiedział Daczić.

Podkreślił, że to, iż prezydent Vuczić wykazuje wolę kompromisu, nie oznacza słabości Serbów. "Powinien jasno powiedzieć UE, czego chcemy i dokąd możemy się posunąć. Może tu przyjechać, kto chce, uznania niepodległego Kosowa od nas nie uzyska. Nie istnieje Serb, który by to podpisał" - oznajmił Daczić.

Kosowo oddzieliło się od Serbii w 2008 r., blisko 10 lat po wojnie w tym kraju zakończonej interwencją NATO. Niepodległość Kosowa została uznana przez 115 krajów, w tym 23 członków UE wraz z Polską. Belgrad wciąż uważa Kosowo, w którym ponad 95 proc. liczącej 1,8 mln ludności stanowią Albańczycy, za swoja prowincję.