Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana. Tak prezes PiS kieruje rządem i partią, w której nikt nie może być pewny dnia ani godziny
Magazyn DGP z 8 grudnia 2017 r. / DGP
Tylko reżyser wie, co się za chwilę wydarzy na scenie. Aktorzy muszą mu się podporządkować, grać według jego wskazówek, uwierzyć, że scenariusz jest dobry, a rekwizyty nie są przypadkowe. Dlatego polityka jest tak często porównywana do teatru, ale prawdziwą dramaturgię najlepiej buduje dzisiaj Jarosław Kaczyński. Już blisko dwa miesiące prowadzi próby do rekonstrukcji rządowego gabinetu, chociaż premierę zapowiedział jeszcze wcześniej, bo w lipcu, na kongresie partii w Przysusze. Niczym mistrz filmowego suspensu Alfred Hitchcock w poniedziałek zafundował wszystkim trzęsienie ziemi, ogłaszając, że kandydatem na premiera jest Mateusz Morawiecki. Od tego czasu napięcie tylko rośnie. Politycy PiS, opozycja, media, komentatorzy i wyborcy są tylko widzami. Nie wszystkim spektakl się podoba.
Zmiana obsady
Czas jednak do tego typu dramaturgii przywyknąć, bo permanentna niepewność, niekończąca się rekonstrukcja i ciągła możliwość zmian są wpisane – i będą jeszcze mocniej – w model zarządzania, jaki preferuje prezes PiS. Niezależnie od tego, kto zasiądzie w fotelu premiera, nikt w gabinecie rządowym nie będzie znał dnia ani godziny swojego zejścia ze sceny. Cały scenariusz zna tylko jedna osoba, a obsada wszystkich ról jeszcze wciąż przed nami. To mobilizuje ministrów, spycha na bok inne sprawy, ale na dłuższą metę stresuje i rozstraja działania rządu. Wydaje się, że wątek zmiany premiera w PiS zbliża się do końca.
– Jedyne, co mogłoby zepsuć ten plan, to wolta ze strony samej premier, ale osobiście się tego nie spodziewam – mówi nam polityk z rządu. Nowy Prezes Rady Ministrów będzie musiał uciąć przynajmniej te najgłośniejsze spekulacje, których świadkami jesteśmy od września. – Ostatnie dwa miesiące nie były szczytem zręczności, to ciąża bardzo, bardzo przenoszona. Morawiecki jest postacią wybitną i będzie dobrze współpracował z Kaczyńskim, bo jest dla niego partnerem intelektualnym – dodaje polityk.
A inny zauważa, że faktycznie prezes jest ministrem finansów oczarowany, uważa, że cokolwiek Morawiecki zaplanuje, tego dokona. Faktycznie nawet sceptycznie nastawieni do wicepremiera politycy PiS oddają mu zasługi, jeśli chodzi o poprawę ściągalności VAT czy ogólnie dość komfortową sytuację budżetową. Niechętni zaś wytykają mu krótki partyjny angaż.
Jeśli nominacja stanie się powołaniem, to zakończy się jeden spektakl z rekonstrukcją rządu Beaty Szydło, ale zacznie kolejny z konstrukcją rządu Morawieckiego. Bo jak wynika z rozmów z politykami obozu władzy i doniesień medialnych, możliwy jest wariant, w którym nowy szef gabinetu zostanie obsadzony w swojej roli ze starymi ministrami.
– Będzie miał dwa, trzy miesiące, by na spokojnie przedstawić koncepcję gabinetu – mówi członek rządu. To będzie oznaczało przeniesienie terminu rekonstrukcji rządu na wyższy poziom.
Nie serial, ale telenowela
Jeśli szukać jakiegoś motywu przewodniego dla rekonstrukcyjnego spektaklu, to najlepiej oddają go słowa premier Beaty Szydło z września. – Każdy minister musi być przygotowany na to, że w każdej chwili może być odwołany i mogą nastąpić zmiany. Przypomnę jednak, że rekonstrukcję się robi, a nie się o niej mówi – mówiła wtedy premier. Na pierwszy rzut oka to banalna konstatacja. W końcu wielokrotnie w poprzednich latach i rządach widzieliśmy nagłe dymisje ministrów po tym, jak coś zawalili lub stali się balastem w oczach opinii publicznej. Donald Tusk z dnia na dzień odwołał Zbigniewa Ćwiąkalskiego po tym, jak w celi powiesił się zabójca Krzysztofa Olewnika. Są ministrowie odchodzący sami, jak Marek Belka, który w rządzie Leszka Millera „nie chciał się kopać z koniem”. Poza takimi incydentalnymi przypadkami w wielu poprzednich rządach nieoficjalne informacje poprzedzały rekonstrukcję, po czym w miarę szybko nadchodziło rządowe przesilenie. Było związane ze zmianą koncepcji rządu czy wymianą zużytych ministrów, którą Donald Tusk zawarł w koncepcji zderzaków wymienianych, gdy się już je wykorzysta.
PiS natomiast tworzy nową szkołę rekonstrukcji, o której się mówi, ale której się nie robi. Z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego ma to kilka korzyści. Po pierwsze pewne sprawy zaczynają dziać się szybciej. Ministrowie chcą wykazać się działaniami, by nie zbierać złych recenzji. Projekty ustaw i pomysły zaczynają seryjnie spływać z poszczególnych ministerstw. Wzmożenie dotyczy nawet najwyższych pięter władzy, bo niepewność sięga samego szczytu politycznej piramidy. Widzieliśmy, jak pomysły, które na długie miesiące utknęły na etapie konsultacji, dostawały z dnia na dzień zielone światło. Tak było np. z Konstytucją biznesu czy decyzjami rządu w sprawie Centralnego Portu Komunikacyjnego, którym rząd chwalił się długo przed tym, zanim formalnie podjął decyzję o jego budowie. Sprawy zaczynają iść właściwym torem, a aktorzy znają swoje role i recytują coraz płynniej.
Zupełnie inaczej sprawy się mają z punktu widzenia opozycji, którą stan permanentnej rekonstrukcji irytuje i dezorientuje. Nie wiadomo za bardzo, którego ministra atakować, a którego nie, by to działanie było skuteczne. Środki, jakimi może się posługiwać partia niebędąca u władzy, są bardzo ograniczone, a każdy z nich może zostać przykryty medialnie nawet błahą rekonstrukcyjną plotką. Stąd oskarżenia, że PiS, kontrolując tempo debaty o zmianie rządowej obsady, przysłania medialnie tak istotne sprawy, jak ustawy sądowe czy sprawy ordynacji wyborczej do samorządów.
Jednak niekończące się rekonstruowanie ma swoje koszty uboczne. Rząd zaczyna dryfować. Tym razem bardziej niż teatr przypomina to wojsko. Żołnierze zbyt długo przebywający na pierwszej linii frontu obojętnieją na zagrożenia. Podobnie ministrowie i urzędnicy z czasem przestają się przejmować możliwymi zmianami i obojętnieją na nie. Co więcej, dla wielu z nich mija się z celem szukanie pomysłów na nowe działania lub ustawy. Lepiej poczekać, żeby nie wylądować razem z pomysłem w odwodzie. Dlatego w pewnym momencie spora część rządu staje się bierna i czeka na nowy kierunek i rozkazy.
Dzwoni Marian z Zawiercia
W sferze spekulacji na temat rekonstrukcji rządu, która miałaby objąć także Beatę Szydło, nikt z obozu władzy do tej pory nie pokusił się o przekonujące wyjaśnienie, dlaczego do zmiany premiera miałoby dojść. Pojawiają się ogólniki o potrzebie nadania gabinetowi nowej dynamiki, poprawienia decyzyjności, skupienia się na tematach gospodarczych. To wszystko wygląda jak didaskalia, którymi obudowane mogłoby zostać powierzenie głównej roli wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu. W tym samym czasie sejmowa większość PiS odrzuca wniosek o konstruktywne wotum nieufności złożone przez PO. Rząd wychodzi obronną ręką, opozycja po raz kolejny ogląda parlamentarną arytmetykę, a prezydent zaprasza w trakcie debaty prowadzącej do odwołania rządu Beatę Szydło i Jarosława Kaczyńskiego na spotkanie. Po co? Żeby zaapelować o jak najszybsze zdjęcie z afisza rekonstrukcji rządu. Opozycyjny wniosek o wotum nieufności planów prezesa nie pokrzyżował, a paradoksalnie mógł nawet procesy decyzyjne w partii rządzącej przyspieszyć.
Spektakl z wymianą ministrów wprowadza zresztą sporo zamieszania w szeregach PiS. Najbardziej dyplomatyczni mówią, że każde z tercetu Kaczyński – Szydło – Morawiecki będzie dobrym premierem. Nie brakuje jednak wciąż podpisujących się pod hashtagiem #MuremZaBeata ani takich, którzy w politycznych kuluarach suflują tekst o nowym otwarciu z nowym premierem Mateuszem Morawieckim.
– Do tej pory myśleliście, że prezes zarządza partią przez konflikt, czyli buduje przeciwwagi dla różnych frakcji i osób, nie pozwala nikomu za bardzo wyrosnąć i tworzy im naturalnych rywali. Nie zrezygnuje z tego modus operandi, ale dodaje do niego modus vivendi, który spowoduje, że na dłuższą metę nikt nie będzie pewny swojej pozycji. Premier już się o tym przekonała. Dwa lata politycznych sukcesów PiS jej nie bronią – mówi nam jeden z polityków PiS. Twierdzi, że jest #MuremZaBeata.
Suweren też nie rozumie, podobnie jak kształtujący jego gusta prawicowi publicyści. Najlepiej widać to było podczas wywiadu Beaty Szydło dla Radia Maryja. Dariusz z Warszawy dzwoni do rozgłośni i mówi, że „niepokojące są zapowiedzi zmiany premiera”. Marian z Zawiercia bardziej bezpośrednio: „Nie zmieniajcie pani premier, ja jestem za panią i ludzie są za panią”. Takich głosów było więcej.
To jednak nic, bo prezes nie tylko „Atlas kotów” czyta, ale zna też Heraklita z Efezu i to, że „jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmienność”. Partia i suweren będą musieli przywyknąć. Obsada głównej roli zawsze może się zmienić, repertuar też.