- Dopóki wieszają zdjęcia – co można uznać za manifestację polityczną – wszystko jest w porządku - mówi Maciej Lach.



Nawoływanie do linczu, groźby karalne czy dopuszczalny protest i forma manifestacji politycznej? Pytam o sytuację, gdy podczas marszu katowickich narodowców na symbolicznych szubienicach zawisły zdjęcia europosłów, którzy głosowali za rezolucją Parlamentu Europejskiego dotyczącą praworządności w Polsce.
Dotychczasowe orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jasno wykazuje, że w stosunku do polityków, którzy są osobami publicznymi, jeśli sprawy dotyczą ich działalności publicznej, obywatelom wolno więcej, nawet jeśli dotyczy to ich dóbr osobistych, niż w stosunku do osób prywatnych. Ale nie oznacza to, że wolno im wszystko. W tym przypadku sądzę, że krytyka przekroczyła dozwolone granice i przestała być merytoryczna, a stała się osobista.
Padają argumenty, że najpierw wiesza się zdjęcia, a potem będzie wieszać ludzi, że te osoby mogą jednak czuć się zagrożone.
Wydaje mi się to zbyt daleko idące. Polityk musi mieć grubą skórę i odwagę cywilną. Zdawać sobie sprawę z tego, że jego postępowanie może zostać ocenione i skrytykowane. Oczywiście, mnie się nie podoba forma tego protestu, wolałbym, żeby wszystko odbywało się z większą kulturą. Ale rzeczywistość jest taka, a nie inna, i niektóre spotkania publiczne – jak np. mecze czy demonstracje polityczne – mają pewną konwencję. Dlaczego żadnemu piłkarzowi po przegranym meczu nie przyjdzie do głowy skarżyć kibiców, którzy obrzucają zawodników naprawdę grubymi słowami?
No, czasem nie ograniczają się do słów, ale także własnoręcznie wymierzają karę, a też piłkarze się nie skarżą.
No nie, wymierzanie kary to już inna historia. Ja mówię o konwencji manifestacji, ale także o emocjach, jakie działają w tłumie. Dopóki wieszają zdjęcia – co można uznać za manifestację polityczną – wszystko jest w porządku.
Od łyczka do rzemyczka. Że przypomnę Targowicę: zdrajców, którzy przystąpili do tej konfederacji, powieszono naprawdę, natomiast tych, których nie udało się ująć – symbolicznie, właśnie wieszając ich podobizny.
Myślę, że – mimo wszystkich zastrzeżeń – obecnie sytuacja jest nieco lepsza i spokojniejsza. A agresja głównie werbalna i symboliczna. W stanie wojennym krzyczało się „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” – choć tak naprawdę nikt nikogo nie chciał wieszać.
Ale idąc na manifestację, można było i pałą, i gazem dostać. Trafić do aresztu na 48 godzin. Albo, jeśli się miało pecha – na dłużej.
Można było, uczestniczenie w wiecach politycznych wiązało się wówczas z ogromnym ryzykiem, które się akceptowało bądź nie szło na demonstrację. Dziś nikt za sam udział w legalnej demonstracji nie pałuje ani nie zamyka do więzienia. Tak samo politycy powinni zachować umiar – uprawianie ich fachu nie jest zajęciem dla dzieci ze szkółki niedzielnej i niekiedy parę ostrych haseł trzeba przyjąć z pokorą.
No dobrze, ale gdzie jest ta granica dopuszczalnych, choć ostrych haseł i zachowań?
Na demonstracjach nie powinny padać hasła rasistowskie i faszystowskie, gdyż rasizm i faszyzm oraz ich propagowanie są zabronione prawem.
Twierdzi pan, że to faktyczne zniesienie działania ochrony prawnej dóbr osobistych polityków dotyczy ich działalności publicznej. Natomiast praktyka wskazuje, że ta ochrona została też praktycznie zniesiona w odniesieniu do ich życia prywatnego. Hit ostatnich dni to utrata stanowiska przewodniczącego Nowoczesnej. Zapłacił za swój romans i prywatne wycieczki.
Także w sferze prywatnej polityk ma mniej praw niż zwyczajny obywatel i powinien brać to pod uwagę oraz tak postępować, aby nie zapłacić politycznej ceny. Dzieje się tak choćby z tego powodu, że na swoje stanowisko został wybrany w demokratycznych wyborach, przez ludzi, którzy mu zaufali. I ludzie będą go chcieli rozliczać. Ze wszystkiego, nie tylko tego, co robi w świetle reflektorów. Wyborcy będą porównywać to, co oficjalnie dany polityk głosił, z tym, co faktycznie robi. A już wyjątkowo nienawidzą hipokryzji. Polityk, który mówi o sprawiedliwości, o Bogu, a faktycznie maltretuje żonę i ją zdradza, nie powinien być zdziwiony, jeśli sprawa zostanie wydobyta na światło dzienne i poddana publicznemu osądowi. Jeśli jakiś mechanik samochodowy nie płaci alimentów, to sprawa jego i jego rodziny. Ale jeśli robi to polityk – no to już jest całkiem inaczej. Chyba że przed wyborami wyjdzie do wyborców i powie im: „Jestem damskim bokserem, głosujcie na mnie”.
Tak, na pewno zostanie wybrany. Ale to chyba nie jest tak, że wyborca z politykiem może zrobić wszystko.
Pewnie, że nie. Wyobraźmy sobie taką sytuację: kończy się legalna zgłoszona manifestacja i jej uczestnicy przenoszą się pod dom któregoś z europosłów, których zdjęcia przed chwilą publicznie wieszali. Krzyczą, rzucają kamieniami, nadal wymachują szubienicami. W tym momencie ów człowiek ma prawo czuć się faktycznie zagrożony. I takie zachowanie można uznać za nawoływanie do linczu. Tak więc prawo i organy ściągania powinny stanąć w obronie ofiary.
To przypomnę panu coroczne manifestacje pod willą gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Nikt nie ściągał demonstrantów za nogi, Jaruzelski też nie domagał się, żeby wsadzać ich do więzienia.
Bo był politykiem i wiedział, że musi ponosić konsekwencje – także w takiej formie – za to, co zrobił w swojej karierze. Ale gdyby był osobą prywatną, już by to działało inaczej. Niedawno z satysfakcjonującym wynikiem zakończyliśmy sprawy naszego klienta, komornika, na temat którego pewien redaktor w radiu „zażartował”, że należałoby mu spalić dom – komornik zajął wóz straży pożarnej. Czym to było, jeśli nie nawoływaniem do przestępstwa.
Dziennikarze zawsze się bronią, że działają w interesie społecznym.
Media powinny zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza że znają prawo i są bardziej świadome konsekwencji jego łamania. Oczywiście do sądu należy rozstrzyganie, czy zamieszczanie na okładce tygodnika Antoniego Macierewicza jako taliba czy Angeli Merkel w mundurze SS to jeszcze dozwolona satyra, czy już zniewaga. Ja bym się przychylał do tego ostatniego.