W ciągu dziewięciodniowej podróży amerykański prezydent odwiedzi Japonię, Koreę Południową, Chiny, Wietnam i Filipiny.



Rozpoczęta wczoraj trasa Donalda Trumpa po Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej będzie nie tylko najdłuższą odbywaną przez jakiegokolwiek amerykańskiego prezydenta od ćwierćwiecza, ale też najtrudniejszą. Trump będzie chciał przekonać Chiny do wywarcia wpływu na Koreę Północną oraz do zmniejszenia nierównowagi w bilansie handlowym, a także zapewnić amerykańskich sojuszników w regionie o tym, że Stany Zjednoczone nie mają zamiaru się wycofywać. Problem w tym, że to wszystko jest trudne albo wręcz niemożliwe do pogodzenia.
W ciągu dziewięciu dni Trump odwiedzi pięć państw – oprócz Japonii, do której przybył już wczoraj, będą to: Korea Południowa, Chiny, Wietnam i Filipiny. Ostatnim prezydentem USA, który pojechał do Azji na tak długo, był w 1992 r. George H.W. Bush i nie skończyło się to dobrze – wizytę zapamiętano głównie z powodu jego niedyspozycji podczas oficjalnego przyjęcia w Tokio. A biorąc pod uwagę azjatycką wrażliwość na punkcie etykiety, ryzyko, że jakieś niekonwencjonalne zachowanie Trumpa przekreśli szanse na osiągnięcie celów politycznych, jest całkiem spore.
Najważniejszym celem politycznym jest oczywiście znalezienie sposobu na powstrzymanie nuklearnych ambicji Korei Północnej. Szósty, i ostatni jak do tej pory, test nuklearny Korea Północna przeprowadziła na początku września, ale niewielka deeskalacja napięcia, jaka nastąpiła od tego czasu, może być złudnym wrażeniem – według południowokoreańskich służb wywiadowczych NIS przygotowania do kolejnych prób nuklearnych bądź rakietowych nie zwolniły i kolejne mogą być przeprowadzone w każdej chwili. Nie można nawet wykluczyć, że w czasie pobytu Trumpa w Azji, bo władze w Pjongjangu często wykonują tego typu prowokacyjne gesty.
Japonia będzie najłatwiejszym etapem podróży Trumpa – wprawdzie jej premier Shinzo Abe jest rozczarowany decyzją USA o wycofaniu się z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), ale w tej sprawie raczej nie będzie naciskał. Dla Tokio ważniejsze są zapewnienia trwałości amerykańskich zobowiązań sojuszniczych – w razie zagrożenia ze strony Korei Północnej, ale także poparcie japońskiego stanowiska w sporze terytorialnym z Chinami o archipelag Senkaku/Diaoyu. O ile w Tokio Trump może liczyć na bardzo ciepłe przyjęcie, w Seulu sprawa jest bardziej skomplikowana. Korea Południowa nadal pozostaje amerykańskim sojusznikiem i liczy na współpracę wojskową, ale zarazem obawia się, że Waszyngton może jednostronnie podjąć działania zbrojne w celu obalenia reżimu w Pjongjangu. A to oznaczałoby narażenie 10 mln mieszkańców Seulu na natychmiastowy odwet. Południowokoreański prezydent Moon Jae-in domaga się zatem obietnicy, że wszelkie decyzje w sprawie Korei Północnej będą z nim uzgadniane.
W środę Trump przyleci do Pekinu. Amerykański prezydent od dawna przekonuje, że Chiny mogą i powinny zrobić więcej, żeby wpłynąć na zachowanie Kim Dzong-una i zapewne będzie znów do tego przekonywał chińskiego prezydenta Xi Jinpinga. Te zabiegi nawet przynoszą pewne efekty, bo Pekin poparł dwa ostatnie pakiety sankcji przeciwko Korei Północnej. – Chińczycy zrobili więcej wskutek namawiań Trumpa niż w efekcie działań jakiegokolwiek amerykańskiego prezydenta – powiedział nawet niedawno były ambasador USA przy NATO Nicholas Burns. Tylko że te sankcje w żaden sposób nie przybliżyły zasadniczego celu, jakim jest rezygnacja przez reżim Kima z programu nuklearnego. Trump zapewne będzie dalej naciskał Xi Jinpinga, by wywierał wpływ na Pjongjang, ale ma ograniczone możliwości. Po pierwsze, Amerykanie nie mają zbyt wiele do zaoferowania w zamian, zwłaszcza że jednocześnie będą przekonywać Chińczyków do zmniejszenia nierównowagi w wymianie handlowej. Po drugie, nawet gdyby Chiny realnie mogły wpłynąć na postępowanie Kima, to nie wiadomo, czy by to zrobiły w momencie, gdy Trump zapewnia chińskich rywali w regionie o amerykańskim poparciu (chodzi nie tylko o Senkaku/Diaoyu, ale też o roszczenia terytorialne i swobodę przepływu na Morzu Południowochińskim). Wreszcie Trump do Azji przyjeżdża, mając słabą pozycję w kraju, gdzie cały czas prowadzone jest śledztwo w sprawie rosyjskich ingerencji w wybory, podczas gdy po zakończonym niedawno zjeździe partii komunistycznej pozycja Xi Jinpinga jeszcze została wzmocniona.
Kolejnym etapem podróży będzie Wietnam, gdzie oprócz rozmów z władzami tego kraju – raczej o wymianie handlowej i współpracy wojskowej, a nie o prawach człowieka, co podkreślają krytycy Trumpa – weźmie udział w szczycie APEC (Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku). Jak się oczekuje, przy okazji tego forum może dojść od nieoficjalnego spotkania Trumpa z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem.
Wreszcie na zakończenie Trump uda się na Filipiny, gdzie najpierw weźmie udział w uroczystościach z okazji 50-lecia ASEAN (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej), a później spotka się z kontrowersyjnym prezydentem tego kraju Rodrigo Duterte. Biały Dom broni tego ostatniego spotkania, wyjaśniając, iż Filipiny są kluczowe zarówno dla powstrzymania zagrożenia ze strony Korei Północnej, jak i w walce z terrorystami z Państwa Islamskiego, którzy działają także na południu archipelagu. Ale kontrowersje budzi też jeszcze jedno spotkanie – do którego nie dojdzie. Trump zdecydował się na opuszczenie Szczytu Azji Wschodniej (EAS), rozpoczynającego się w Manili tego samego dnia, na który jest zaplanowane jego spotkanie z Duterte. Stany Zjednoczone będzie reprezentował sekretarz stanu Rex Tillerson. Od czasu, kiedy USA (i Rosja) zostały w 2011 r. przyjęte do tego forum, EAS było jednym z kluczowych elementów amerykańskiej polityki wobec regionu Azji i Pacyfiku. – Wiele narodów azjatyckich postrzega obecność prezydenta USA na szczytach EAS jako barometr amerykańskiego zaangażowania w regionie Azji i Pacyfiku, zwłaszcza po dokonanym przez Baracka Obamę przeorientowaniu polityki zagranicznej – mówi Ashley Townshend z centrum studiów nad USA na uniwersytecie w Sydney. Ominięcie tego forum mocno podważy wiarygodność wszystkich deklaracji Trumpa o amerykańskim zainteresowaniu regionem
W Wietnamie może dojść do spotkania Trumpa z Putinem