Kryzys migracyjny, radykalizacja nastrojów, niechęć do tradycyjnych ugrupowań. Na Starym Kontynencie zmienił się klimat. Bez względu na to, czy Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) wejdzie do rządu, czy nie, ugrupowanie jest największym zwycięzcą wczorajszych wyborów parlamentarnych nad Dunajem. Sukces ten nie zasadza się jednak tylko na wysokim poparciu (prawie jak w czasach Jörga Haidera), ale przede wszystkim na przesunięciu politycznego centrum w prawą stronę.
Wyzwalaczem tego procesu w Austrii był kryzys migracyjny. Chociaż władze kraju jeszcze pod koniec 2015 r. obstawały przy polityce otwartych drzwi Angeli Merkel, to kilka miesięcy później Austria stanęła na czele buntu, który doprowadził do zamknięcia szlaku bałkańskiego. Ważnym sygnałem dla dwóch głównych ugrupowań na austriackiej scenie politycznej – socjaldemokratów oraz ludowców – było również to, że ich kandydaci odpadli w pierwszej turze ubiegłorocznych wyborów prezydenckich. Wobec odpływu wyborców do FPÖ swoją retorykę zaostrzyli zwłaszcza ludowcy pod wodzą Sebastiana Kurza. Skutecznie.
Symptomatyczna dla przesunięcia politycznego centrum w prawo jest także zgoda kanclerz Merkel na wprowadzenie limitów uchodźców, których rocznie przyjmą Niemcy. To zwrot o 180 stopni, bo nawet kilka dni po niedawnych wyborach politycy CDU zarzekali się, że w ich słowniku nie ma czegoś takiego jak „roczne limity”. Przekonała ich do tego bawarska CSU, która obawia się utraty swojego monopolu na władzę w konserwatywnym landzie.
Przesunięcie w prawo podobne do tego z Austrii można było zaobserwować również w marcu, podczas wyborów w Holandii. Przez wiele miesięcy ugrupowanie premiera Marka Ruttego musiało tam ścigać się w sondażach z wrogim wobec migrantów populistą Geertem Wildersem i jego Partią na rzecz Wolności.
Rutte doszedł do wniosku, że musi przejąć przynajmniej część retoryki swojego konkurenta, i opublikował w mediach list, w którym kazał spadać z kraju osobom, którym nie podobają się obowiązujące na polderach wartości. Jednym z elementów podpisanej w ubiegłym tygodniu umowy koalicyjnej jest wychowanie patriotyczne.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że migracja stała również za politycznym trzęsieniem ziemi, jakim stał się brexit. Polityczną motywacją dla wielu torysów opowiadających się za wystąpieniem Wielkiej Brytanii z UE była właśnie chęć domknięcia prawej flanki, z której atakowała ich Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Podobną diagnozę wystawił szef CSU Horst Seehofer – i tu jedyną receptą na pokonanie Alternatywy dla Niemiec jest domknięcie prawej flanki.
Na prawo przesunęła się także scena polityczna krajów nordyckich. Od poparcia Duńskiej Partii Ludowej zależy mniejszościowy rząd premiera Larsa Rasmussena. W skład koalicji rządzącej Finlandią wchodzi Partia Finów (teraz pod nazwą Nowej Alternatywy). Szwedzcy Demokraci są izolowani w parlamencie, ale niektóre sondaże dają im drugie miejsce w przyszłorocznych wyborach.
Warto pamiętać jednak, że wyborcze sukcesy skrajnej prawicy przynajmniej w jakimś stopniu tłumaczy zniechęcenie Europejczyków do tradycyjnych ugrupowań politycznych. Na ten czynnik zwracał uwagę już na początku 2016 r. (czyli w samym szczycie kryzysu migracyjnego) dr Markus Linden z Uniwersytetu w Trewirze, komentując dla DGP wzrost notowań Alternatywy dla Niemiec. W kontekście kryzysu migracyjnego politolog wskazywał na pytanie, które mogli sobie zadawać wyborcy: jeśli politykę migracyjną rządu popierają trzy największe ugrupowania w Bundestagu, to gdzie jest prawdziwa opozycja?