Płacę rezydentom nawet 100 zł za godzinę dyżuru czyli za 24 godziny pracy w weekend mogą zarobić nawet 2,4 tys. zł, mimo to nie mam na nie chętnych - mówi dyrektor Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie dr Jarosław Rosłon.

Dodał, że dzięki rezydentom szpital utrzymuje ciągłość dyżurową i może funkcjonować.

"Specjalistów mamy coraz mniej, natomiast staramy się (...) pozyskiwać jak największą liczbę rezydentów; to ci, którzy będą dopiero lekarzami i ci, którzy są finansowani ze środków ministerstwa zdrowia" - powiedział dr Rosłon w RMF FM.

Jak tłumaczył, w kierowanym przez niego szpitalu "rezydenci pracują do 48 godzin tygodniowo". "Ale staram się, by (...) zgodzili się na (...) większą liczbę dyżurów" - powiedział.

Dr Rosłon dodał, że na jednego rezydenta - w zależności od tego, jaki to jest rodzaj rezydentury i jaką ma specjalność – dostaje od ministerstwa zdrowia od 3200 zł do 3900 zł brutto. W jego opinii zrozumiałe jest, że rezydenci chcą zarabiać więcej, jednak jako młodzi specjaliści powinni chcieć przede wszystkim jak najwięcej się nauczyć.

Pytany, czy rezydenci naprawdę pracują ponad 300 godzin miesięcznie - jak twierdzą - powiedział, że "jest to troszke przesadą", choć nie wykluczył, że być może są takie szpitale, w których tak jest. Jak mówił, sam stara się negocjować z młodymi lekarzami liczbę godzin, jakie spędzają na dyżurach.

"Mówię im: (...) pracujecie więcej, a za te dyżury dostaniecie większe pieniądze. (...) nawet do 100 zł za godzinę" - powiedział. Dodał, że dyżur trwa do 17 godzin na dobę, a w weekendy – 24 godziny, co daje nawet 2400 zł brutto. "Mimo tego, na takie – wydaje mi się spore pieniądze – nie mam chętnych (...) dlatego, że oferuję to w miejscach, gdzie dochodzi do największego obciążenia i narażenia lekarza" - wyjaśnił dr Rosłon.

Jak mówił, w jego szpitalu są takie oddziały, w których zaczynało brakować lekarzy. "Poszukiwałem tych lekarzy na zewnątrz, czasem musiałem wręcz przepłacać, czasem musiałem zapłacić więcej po to, żeby utrzymać ciągłość dyżurową" - powiedział. Dodał, że jeśli rezydenci, jak zaznaczali w piątek na konferencji prasowej, będą pracować do 48 godzin tygodniowo, to "może dochodzić również do takich sytuacji (...), że trzeba będzie ograniczać działalność (...) z powodu braku personelu".

"W moim szpitalu akurat dochodziło do takich sytuacji, w których bardzo dobry ordynator nie był w stanie zachęcić lekarzy do tego, żeby dyżurowali w tym właśnie oddziale. Ja nie mogę niestety lekarzy zachęcić do dyżurowania na przykład w izbie przyjęć, która jest najlepiej płatna" - powiedział Rosłon.

Pytany o to, gdzie należy szukać przyczyny problemu młodych lekarzy ze służbą zdrowia, ocenił, że problem zaczął się od negocjacji pielęgniarek z ministrem zdrowia w rządzie Ewy Kopacz, Marianem Zembalą. "Wtedy podpisano kaskadowy wzrost wynagrodzeń, który doprowadził do bardzo dużej destabilizacji w systemie wynagrodzeń wszystkich grup pracowniczych" - uważa Rosłon.

Jak ocenił także, "nie ma co do tego złudzeń", że "podwyżki dla rezydentów skończą się tym, że zaraz ustawią się w kolejce inne zawody medyczne" – m.in. laboranci, ratownicy medyczni etc. - którzy także będą domagać się zwiększenia pensji.