Tym, co w największym stopniu dodałoby skrzydeł ruchom separatystycznym w Europie, byłby konkretny przykład sukcesu.
Niezależnie od tego, czy Katalonia ostatecznie zdoła oderwać się od Hiszpanii, przeprowadzone w minioną niedzielę referendum niepodległościowe w tym regionie stanie się inspiracją i zachętą dla wszystkich ruchów separatystycznych w Europie, a to, w jaki sposób władze w Barcelonie doprowadziły do sytuacji, że cel wydaje się być na wyciągnięcie ręki, będzie przez nie uważnie studiowane.
Różnego rodzaju ruchy niepodległościowe czy autonomiczne aktywnie działają obecnie w ponad połowie państw europejskich (najwięcej ich jest właśnie w Hiszpanii), a ich liczba wzrasta. Nie znaczy to oczywiście, iż na mapie Starego Kontynentu zamiast czterdziestu kilku będzie niedługo 70 czy 80 niezależnych państw. W zdecydowanej większości te ugrupowania są zupełnym marginesem politycznym – pomysły secesji Londynu, Bawarii czy odtworzenia Republiki Weneckiej należy raczej traktować w kategorii political fiction niż realnego projektu – lub też chodzi im o zwiększenie autonomii danego regionu. Jako mało prawdopodobny w najbliższej przyszłości należy uznać pomysł oderwania od Polski Śląska. Trzeba jednak pamiętać, że np. Szkocka Partia Narodowa, która 3 lata temu doprowadziła do referendum niepodległościowego w Szkocji (wprawdzie przegranego), pół wieku temu też była takim marginesem politycznym, a jeszcze przed dekadą poparcie dla oderwania się Katalonii było na poziomie kilkunastu procent. Poza tym w kilku przypadkach – w dalszym ciągu Szkocja, a także Flandria czy Kraj Basków – scenariusze secesji są zupełnie realne.
Zresztą od upadku żelaznej kurtyny, czyli w ciągu nieco ponad ćwierćwiecza, liczba państw europejskich i tak już zwiększyła się prawie o połowę, więc pojawianie się nowych nie jest wydarzeniem wyjątkowym – ostatnie takie przypadki miały miejsce w 2006 r. (Czarnogóra) i 2008 r. (częściowo uznawane Kosowo). Z drugiej strony, wszystkie nowe państwa powstały w Europie Środkowo-Wschodniej wskutek rozpadu federacji, jakimi były: Związek Sowiecki, Jugosławia i Czechosłowacja. W Europie Zachodniej – traktując ten termin politycznie, a nie geograficznie – najnowszymi niepodległymi państwami są Malta i Cypr, które w pierwszej połowie lat 60. przestały być brytyjskimi koloniami. Wcześniej, w 1944 r., Islandia wystąpiła z unii personalnej z Danią, choć i tak była de facto suwerenna. Ostatnia prawdziwa udana zachodnioeuropejska secesja miała miejsce w 1922 r., gdy Irlandia wystąpiła ze Zjednoczonego Królestwa – prawie 3 lata po tym, jak irlandzki parlament proklamował deklarację niepodległości.
Renesans etniczności
To, że liczba ruchów separatystycznych wzrasta, wynika z kilku czynników. Po pierwsze, zarządzanie sprawami regionalnymi czy lokalnymi z poziomu centralnego zazwyczaj bywa gorsze i mniej skuteczne. Władze samorządowe lepiej wiedzą, czy bardziej potrzebne są pieniądze na szpital, szkołę czy stadion. Niezgoda na zarządzanie bezpośrednio z centrum jest większa tam, gdzie dochodzą różnice etniczne czy ekonomiczne.
W przypadku każdego państwa wielonarodowego istnieje grupa, która z racji liczebności, historii bądź przewagi gospodarczej jest dominująca, i inna lub inne, które tą sytuacją czują się pokrzywdzone. Szczególnie gdy nie chodzi tylko o dominację ekonomiczną, ale też pojawiają się represje kulturowe czy językowe. Katalończycy na początku nie myśleli o niepodległości, a jedynie chcieli mieć duży zakres autonomii i decydować o własnych sprawach – także w zakresie finansów.
Po drugie, globalizacja powoduje, że ludzie coraz częściej szukają lokalnej identyfikacji jako opozycji do ponadnarodowych struktur. Im bardziej próbuje się budować tożsamość europejską w miejsce narodowych, tym chętniej sięga się do korzeni regionalnych. Czasem nawet do przesady. O ile trudno kwestionować odrębność etniczną, językową i kulturową Katalończyków, Basków, Szkotów, Flamandów czy Bretończyków, to mówienie o tym samym w przypadku Bawarczyków, Sabaudczyków czy Nicejczyków jest już dyskusyjne.
Jednym z efektów tego zwracania się ku lokalnej tożsamości jest renesans zagrożonych języków lub nawet reaktywacja niektórych prawie wymarłych. Odsetek osób posługujących się na co dzień baskijskim czy katalońskim, które w czasie rządów gen. Francisca Franco były zakazane, wzrasta z roku na rok, a najwyższy jest wśród młodszych generacji. Trzeba przyznać, że Unia Europejska przy całym jej dążeniu do harmonizacji, centralizacji i stale zacieśniającej się unii, akurat o różnorodność językową dba. Trzecim powodem są wreszcie internet i rozwój sieci społecznościowych, które pozwalają na wypromowanie i rozpropagowanie dowolnej idei, w tym secesji jakiegoś regionu.
Tym, co w największym stopniu dodałoby skrzydeł ruchom secesjonistycznym w Europie, byłby jednak konkretny przykład sukcesu. Takim nie staną się na pewno inspirowani przez Rosję separatyści z Donieckiej oraz z Ługańskiej Republiki Ludowej, nie jest nim Kosowo, które trudno uznać za sprawnie funkcjonujące państwo, ani tym bardziej byłe republiki jugosłowiańskie, których secesje doprowadziły do wojen bałkańskich. Trzy lata temu liczono, że takim będzie Szkocja – nie jest przypadkiem, że autonomiczne rządy w Edynburgu i Barcelonie wspierają się w swoich dążeniach, zaś na proniepodległościowych demonstracjach w Katalonii można zauważyć szkockie flagi, a w Szkocji katalońskie. Zwłaszcza że szkockie referendum odbyło się w porozumieniu z władzami w Londynie. Te jednak zdołały przekonać Szkotów większym zakresem autonomii, jeśli pozostaną w Zjednoczonym Królestwie, i nie zdecydowali się oni na niepodległość. Temat jeszcze nie jest zamknięty – po brytyjskim referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej, czemu Szkocja jest przeciwna, władze w Edynburgu przekonują do konieczności nowego plebiscytu niepodległościowego. Ale jeśli się on odbędzie, to najwcześniej po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii, czyli w 2019 r.
Gospodarka przed niepodległością
W tej sytuacji najbliżej niepodległości jest Katalonia. Może ona zostać proklamowana już w poniedziałek, choć to, czy zostanie przez kogokolwiek uznana, jest zupełnie inną sprawą. Ale nawet jeśli tak się nie stanie, a hiszpańskie władze zdecydują się na zawieszenie autonomii regionu i aresztowanie jego przywódców, to wydaje się to tylko odsuwaniem w czasie tego momentu, bo relacje między Barceloną a Madrytem mogą być już nie do naprawienia. A biorąc pod uwagę determinację katalońskich zwolenników niepodległości i użycie siły przez hiszpańskie siły bezpieczeństwa podczas referendum, to Katalonia teraz będzie najsilniejszą inspiracją dla innych. W najbliższych miesiącach można się spodziewać wręcz wysypu separatystycznych projektów.
Szanse na powodzenie mają te, w których występują jednocześnie trzy czynniki – odrębność etniczna, poczucie tego, że pozostawanie w ramach większego organizmu państwowego jest niekorzystne gospodarczo, oraz niezadowolenie z systemu politycznego i klasy politycznej na szczeblu centralnym. Przekładając teorie na polityczne realia, na teraz wszystkie one, oprócz Katalonii, można dostrzec w Szkocji, we Flandrii (choć Belgia znajdowała się na granicy rozpadu już kilkakrotnie i na razie do tego nie doszło) oraz w Kraju Basków. W tym ostatnim regionie jednak od czasu, gdy terrorystyczna organizacja ETA złożyła broń, a region prosperuje gospodarczo, pragnienie oderwania się od Hiszpanii trochę spadło. Poza tym Baskowie najpierw będą chcieli zobaczyć, czym skończy się katalońska próba secesji, i na podjęcie swojej zdecydować się mogą dopiero, jeśli Madryt zaakceptuje w końcu niepodległą Katalonię, a ta nie ucierpi gospodarczo na samodzielności. Światowy kryzys, którego skutki wciąż są odczuwalne, trochę sprowadził niektórych secesjonistów na ziemię – niepodległość jest ważna, ale nikt jej nie ogłasza, by potem klepać biedę.