Huragan daje prezydentowi USA szansę, by pokazać, że radzi sobie z kryzysami. Ale i tak będzie krytykowany za negowanie zmian klimatycznych, które przyczyniły się do kataklizmu.
Pustoszący wybrzeże Teksasu huragan „Harvey” jest pierwszym podczas prezydentury Donalda Trumpa kryzysem, który nie został wywołany przez niego samego. Amerykański prezydent ma świadomość, że analogie z huraganem „Katrina” z 2005 r. same się nasuwają, i to, jak się zachowa w trudnej sytuacji, w dużej mierze wpłynie na postrzeganie jego osoby.
– Widzimy, jak sąsiad pomaga sąsiadowi, przyjaciel pomaga przyjacielowi, nieznajomy pomaga nieznajomemu. Jesteśmy jedną amerykańską rodziną. Cierpimy razem, walczymy razem i, wierzcie mi, przetrwamy to razem – mówił w poniedziałek po południu Trump tonem zupełnie odmiennym od dzielących społeczeństwo wypowiedzi po zamieszkach w Charlottesville. Zapowiedział przeforsowanie w Kongresie szybkiej pomocy dla osób poszkodowanych przez żywioł i odwiedziny Teksasu, by osobiście zobaczyć, jak prowadzona jest akcja ratunkowa. Według relacji naocznych świadków Trump miał być autentycznie poruszony skalą zniszczeń, choć oczywiście od czasu „Katriny” reakcje na wszystkie większe klęski żywiołowe stały się sprawą polityczną. To, że w sierpniu 2005 r. ówczesny prezydent George W. Bush nie pojawił się w Nowym Orleanie, a jedynie oglądał spustoszone tereny z okna helikoptera, było jednym z jego największych błędów politycznych.
Na ocenę tego, na ile Stany Zjednoczone wyciągnęły wnioski z tamtej katastrofy, na razie jest za wcześnie, ponieważ „Harvey” jeszcze nie słabnie. Ale w niektórych aspektach na pewno jest poprawa. Głównymi błędami popełnionymi przed 12 laty była chaotycznie przeprowadzona ewakuacja oraz brak wystarczającej ilości jedzenia, wody i lekarstw dla tych, którzy pozostali w mieście, co doprowadziło do zamieszek i plądrowania sklepów. Teraz władze Houston, które w największym stopniu jest dotknięte huraganem, nie zdecydowały się na ewakuację, a Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego (FEMA) zapewnia, że przygotowała niezbędną ilość schronów oraz zapasów.
Problem w tym, że nawet jeśli władze staną na wysokości zadania, „Harvey” i tak stanie się przedmiotem politycznej walki. Według analityków z JPMorgan koszty huraganu sięgną co najmniej 10–20 mld dol., choć pojawiają się też opinie, że kwota ta dojdzie do 60 mld (dla porównania – straty wywołane przez „Katrinę” to 160 mld dol.).
Ponieważ zdecydowana większość domów na szlaku „Harveya” nie była ubezpieczona od powodzi, FEMA szacuje, że pomocy będzie potrzebowało co najmniej 45 tys. osób. A jako że agencja nie dysponuje takimi środkami, będzie musiał je przekazać Kongres, co obiecał Trump. Ale w ostatnich latach koszty pomocy dla ofiar katastrof naturalnych były tematem politycznych sporów. – Nie możemy pozwolić, by katastrofa naturalna stała się katastrofą zadłużeniową dla naszych dzieci i wnuków – mówił w 2005 r. kongresman Mike Pence, obecnie wiceprezydent, argumentując, że każda dodatkowa pomoc dla ofiar „Katriny” musi być wyrównana cięciami na innych polach. W 2012 r., gdy huragan „Sandy” uderzył w stany Nowy Jork i New Jersey, większość republikańskich senatorów i kongresmanów zagłosowała przeciw pomocy z budżetu. Zatem wcale nie jest pewne, czy Trump zdoła przekonać fiskalnych konserwatystów do dania dodatkowych pieniędzy (choć mogą być oni bardziej skłonni do tego, by pomóc głosującemu na republikanów Teksasowi niż liberalnemu Wschodniemu Wybrzeżu).
Poza tym nawet jeśli Trump sprawdzi się jako przywódca w kryzysie, i tak będzie pośrednio obwiniany za skutki huraganu, bo neguje zmiany klimatyczne.
– Nie ma wątpliwości, że zmiany klimatyczne zwiększają intensywność takich katastrof jak „Harvey”. Cieplejsze wody oceaniczne bardziej sprzyjają intensywnym huraganom. Cieplejsze powietrze jest bardziej wilgotne. A zmiany klimatu ocieplają i wodę, i powietrze – wyjaśnia Jane Lubchenco, klimatolog z Oregon State University.
Trump tymczasem wypowiedział paryskie porozumienie klimatyczne, którego celem jest ograniczenie ocieplania się klimatu, wycofał liczne inicjatywy swojego poprzednika Baracka Obamy, które miały promować energię odnawialną, oraz zaczął przywracać do łask węgiel i paliwa kopalne. Polityczne, te złożone jeszcze w czasie kampanii wyborczej, zapowiedzi zapewniły mu sukces, bo wygrał w większości stanów wydobywających najwięcej ropy, gazu i węgla, ale argumenty, że w ten sposób przyczynia się do katastrof naturalnych, na pewno lada chwila się pojawią. Chyba że najpierw będzie się musiał zmierzyć z tym, iż nie potrafił pomóc ofiarom „Harveya”, co przy jego słabych notowaniach byłoby jeszcze gorsze.