Pomysł, by wprowadzić listy partyjne w wyborach samorządowych, ma zostać złagodzony i obowiązywać tylko na szczeblu województw.



Na jesieni Prawo i Sprawiedliwość zamierza przedstawić projekt nowej ordynacji w wyborach samorządowych. Z dotychczasowych zapowiedzi – m.in. Jarosława Kaczyńskiego – wyłaniają się dwa kierunki zmian. Mniej kontrowersyjnych – np. wprowadzenie kamer w lokalach wyborczych czy przezroczystych urn (choć te obowiązują już od dawna). I bardziej kontrowersyjnych, jak możliwość utworzenia dwóch osobnych komisji wyborczych (jedna do wydawania kart do głosowania, druga do liczenia głosów), rezygnacja z ordynacji większościowej w mniejszych gminach czy wprowadzenie list partyjnych.
Najbardziej upartyjniona elekcja
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że ten ostatni pomysł może zostać złagodzony. – Niewykluczone, że listy partyjne, o ile w ogóle zostaną zaproponowane, odnosić się będą jedynie do sejmików województw – zdradza nam jeden z polityków PiS. Ograniczenie propozycji wyłącznie do szczebla wojewódzkiego utrwalałoby stan, z którym mamy do czynienia od lat. Wybory sejmików są zazwyczaj najbardziej upartyjnione (w porównaniu do szczebli gminnych i powiatowych). Po ostatnich wyborach w 2014 r. marszałków 15 województw wybrali przedstawiciele PO-PSL. PiS zdobył za to Podkarpacie (w innych regionach też miał dobre wyniki, ale nie miał zdolności koalicyjnych, by stworzyć większość w sejmikach). Argumentami o usankcjonowaniu czegoś, co i tak od lat ma miejsce, PiS może próbować bronić swojej koncepcji.
Z drugiej strony ograniczenie pola w walce o sejmiki dla komitetów bezpartyjnych skutecznie zablokowałoby inicjatywy lokalne i regionalne. W ostatnich wyborach w 2014 r. komitet wyborczy Lepsze Lubuskie, powołany z inicjatywy prezydenta Nowej Soli Wadima Tyszkiewicza, uzyskał prawie 12 proc. głosów, zdobywając dwa mandaty. Z kolei komitet Bezpartyjni Samorządowcy (wcześniej związani z inicjatywą prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza Obywatele do Senatu) zdobył cztery mandaty – jeden z nich przypadł Pawłowi Kukizowi. Z kolei Wspólnota Małopolska w 2002 r. dostała sześć mandatów. Jeden z nich przypadł obecnej premier Beacie Szydło.
Opozycja kwestionuje propozycję wprowadzającą listy partyjne. – Nie ma żadnego powodu, dla którego na jakimkolwiek szczeblu samorządowym działać mogłyby tylko partie polityczne. PiS liczy, że w wyborach uzyska lepszy wynik niż w 2014 r. Dlatego chce ograniczyć sobie konkurencję, zwłaszcza na lewicy, która zamierza się zjednoczyć przed przyszłorocznymi wyborami – komentuje Jan Grabiec, poseł PO.
Władza i pieniądze
Dodatkową motywacją dla PiS może być też to, że władza w regionach to decyzyjność w zakresie wydawania unijnych funduszy. Dzisiaj marszałkowie zarządzają regionalnymi programami operacyjnymi, w ramach których do wydania jest ok. 40 proc. europejskich środków z ponad 80 mld euro przyznanych Polsce na okres lat 2014–2020.
Sytuacja w związku z przyszłorocznymi wyborami staje się coraz bardziej napięta. – PiS trzyma nas w szachu. Dopóki nie pokaże projektu nowej ordynacji, dopóty nie wiemy, według jakich reguł będziemy grać. A to utrudnia przygotowanie strategii i kandydatów – przyznaje jeden z posłów opozycji.
Nie zdążą wyedukować społeczeństwa
Kłopoty może też mieć Państwowa Komisja Wyborcza (PKW). Krajowe Biuro Wyborcze zamierza rozpocząć kampanię edukacyjną dotyczącą przyszłorocznych wyborów samorządowych oraz tego, jak głosować, po przyjęciu wzorów kart wyborczych przez PKW.
– Zgodnie z zapowiedzią przewodniczącego PKW powinno to nastąpić jesienią bieżącego roku – informuje Anna Godzwon z biura prasowego PKW.
Nie wiadomo tylko, czy kampania informacyjna i wzór karty do głosowania będą odpowiadać temu, co zamierza w ordynacji zmienić PiS.