Bruksela ma silniejszą pozycję, ale nie może mocno wykorzystywać słabości Theresy May, aby nie doszło do niekontrolowanego wyjścia z UE.
Wczoraj, 361 dni po referendum, w którym większość Brytyjczyków opowiedziała się za wystąpieniem kraju z Unii Europejskiej, w Brukseli rozpoczęły się formalne negocjacje na temat warunków brexitu. Na razie skupiają się one na harmonogramie i sprawach organizacyjnych, ale przynajmniej obie strony deklarują chęć porozumienia.
– Rozpoczynamy te negocjacje w pozytywnym i konstruktywnym nastoju, zdeterminowani, by zbudować na przyszłość silne, specjalne partnerstwo między nami a naszymi europejskimi sojusznikami i przyjaciółmi – oświadczył główny brytyjski negocjator, minister ds. wyjścia z UE David Davis. Nawiązując do wczorajszego ataku terrorystycznego w Londynie, podkreślił, iż takie wydarzenia przypominają, że Wielką Brytanię i Unię więcej łączy, niż dzieli. – Mam nadzieję, że dziś zdołamy określić priorytety i harmonogram, co pozwoli mi pod koniec tygodnia poinformować Radę Europejską o tym, że mieliśmy konstruktywny start. Na początku musimy zmierzyć się z niepewnościami wywołanymi przez brexit – najpierw dla obywateli, ale także dla beneficjentów unijnych polityk i wpływem na granice, w szczególności w Irlandii – mówił z kolei główny unijny negocjator Michel Barnier.
To, że te sprawy będą negocjowane na początku, jest ustępstwem ze strony Wielkiej Brytanii, która chciała, aby równolegle toczyły się rozmowy o warunkach wystąpienia oraz o przyszłych relacjach handlowych między obydwiema stronami. Nie da się jednak ukryć, że Londyn musi się godzić na kompromisy – zwłaszcza po przedterminowych wyborach parlamentarnych z 8 czerwca, które zamiast wzmocnić pozycję premier Theresy May, osłabiły ją. Znalazła się ona w bardzo trudnym położeniu. Z jednej strony musi brać pod uwagę to, że utrata przez Partię Konserwatywną bezwzględnej większości jest odczytywana jako niezgoda na twardy brexit, czyli wyjście także z jednolitego unijnego rynku i unii celnej. Ale z drugiej ewentualne złagodzenie strategii negocjacyjnej spotka się ze sprzeciwem tej części posłów i ministrów, którzy właśnie chcą zdecydowanego rozwodu. Pojawiły się nawet spekulacje, że ci członkowie gabinetu mogą w takim przypadku złożyć rezygnacje.
Unia Europejska stoi na stanowisku, że Wielka Brytania poza jej strukturami nie może mieć lepiej niż będąc jednym z państw członkowskich, ale też nie może zbyt mocno wykorzystywać słabej pozycji brytyjskiej premier. Według dziennika „The Times” Niemcy gotowe są pójść na pewne ustępstwa wobec Wielkiej Brytanii, bo obawiają się sytuacji, w której rząd May upadnie w czasie trwania negocjacji. To by oznaczało, że nie uda się zakończyć rozmów przed marcem 2019 r. (a w praktyce powinny one zostać sfinalizowane do końca października 2018 r., by dać czas parlamentom na ratyfikowanie porozumienia), i doszłoby do brexitu niekontrolowanego, czyli z 29 marca 2019 r. wszystkie traktaty przestałyby obwiązywać w stosunku do Wielkiej Brytanii, a relacje gospodarcze odbywałyby się na ogólnych zasadach Światowej Organizacji Handlu (WTO). Taki scenariusz byłby bolesny dla obu stron.
Kompromis, o którym wspomina „The Times”, mógłby polegać na dopuszczeniu Wielkiej Brytanii do jednolitego rynku i ograniczeniu jurysdykcji unijnych trybunałów w zamian za zaakceptowanie przez nią jakichś elementów swobodnego przepływu osób. Nie wiadomo jednak, czy Londyn chciałby coś takiego zaakceptować, bo Theresa May deklarowała, że możliwość ograniczania imigracji jest ważniejsza niż udział w jednolitym rynku.
Jeśli chodzi o priorytety wymienione wczoraj przez Barniera, to uregulowanie statusu obywateli Unii Europejskiej już mieszkających w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE powinno się udać. Brytyjska premier zapewniała, że o ile zasady będą takie same w obie strony i odnosić się będą do obecnych, a nie przyszłych imigrantów, to nie zamierza używać ich jako karty przetargowej. Podobne jest z granicą brytyjsko-irlandzką. Zarówno Londyn, jak i Dublin mówią, że nie chcą, by brexit powodował nadmierne komplikacje, a w szczególności, by zatrzymał proces pokojowy w Irlandii Północnej. Dodatkowym ułatwieniem jest to, że oba państwa nie należą do strefy Schengen, zaś porozumienie, które minimalizuje kontrole graniczne – a w przypadku granicy lądowej w praktyce je znosi – pochodzi z czasów, zanim w 1973 r. weszły one do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Problem będzie natomiast z ustaleniem kwoty, którą Londyn powinien zapłacić do unijnej kasy. Bruksela początkowo mówiła o 60 mld euro, teraz – o 100 mld, na co brytyjski rząd się absolutnie nie zgadza. Jeśli Londyn by przyjął tę kwotę, byłaby to duża prestiżowa porażka. Ale Theresa May nadal podtrzymuje zdanie, że brak umowy jest lepszy niż zła umowa.