Prezes Jacek Kurski w swoim stylu przypomniał widzom TVP swój własny film „Nocna zmiana” o kulisach odwołania rządu Jana Olszewskiego. Nachalność (sześć emisji w ciągu dwóch dni) i bezwstydny serwilizm Kurskiego (projekcję opatrzono komentarzem wyłącznie przedstawicieli jedynie słusznej opcji) nie powinny jednak przesłaniać tego, że „Nocna zmiana” to dobry film. A na dodatek jeden z najlepszych kluczy do zrozumienia mentalności rządzącego dziś Polską obozu.
okładka Magazyn DGP 09.06 / Dziennik Gazeta Prawna
Na początek przypomnienie dla tych, którzy jakimś cudem nie wiedzą, o co chodzi. Ten trwający nieco ponad godzinę film relacjonuje wydarzenia z gorącej politycznej wiosny 1992 r. Głównym bohaterem i „białym kapeluszem” jest tu rząd Jana Olszewskiego, który z braku stałej sejmowej większości znajduje się w fazie permanentnego kryzysu. Jednocześnie ten sam rząd stawia sobie bardzo ambitne i kontrowersyjne zadanie: chce przeprowadzić lustrację najważniejszych polityków w państwie. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych (kierowanym przez Antoniego Macierewicza) powstaje specjalna komórka młodych „pistoletów” przeczesujących archiwa służb specjalnych PRL.
Wypadki gwałtownie przyspieszają, gdy poseł Janusz Korwin-Mikke zgłasza wniosek, by Macierewicz nie czekał z prezentacją znalezisk swojej grupy do jesieni (jak pierwotnie planowano), tylko żeby ujawnił je w trybie natychmiastowym. Wniosek niespodziewanie przechodzi i bomba zegarowa zaczyna tykać. Przeciwnicy takiej formuły lustracji (a może i lustracji w ogóle?) jednoczą siły wokół prezydenta Lecha Wałęsy. W zapomnienie idą dawne swary i urazy z czasów wojny na górze. Godziny rządu Olszewskiego są policzone.
Film Jacka Kurskiego i Michała Balcerzaka (oparty na wydanej wcześniej książce Piotra Semki i Kurskiego) stawia wyrazistą i politycznie zaangażowaną tezę. Głosi, że jedynym spoiwem łączącym inicjatorów nocnej zmiany był strach przed teczkami SB. Jedni bali się, że na jaw wyjdzie ich własne uwikłanie we współpracę z komunistyczną bezpieką (to przypadek Lecha Wałęsy czy lidera KPN Leszka Moczulskiego). Inni uznali, że teczki może nie pogrążą ich samych, ale na pewno uderzą w ich ugrupowania (to motywacja Jacka Kuronia z UD czy Donalda Tuska, lidera KLD). W nocy z 4 na 5 czerwca w dramatycznych okolicznościach Sejm odwołuje rząd Olszewskiego, zastępując go premierem Pawlakiem. Nikt nawet nie ukrywa, że jedynym celem operacji było natychmiastowe odebranie władzy „olszewikom”. Zwycięzcy triumfują i bez większej dozy samorefleksji głoszą, że oto uratowali Polskę, podczas gdy w bardzo wielu przypadkach ratowali swoje własne biografie. Przegrani przybierają się po raz pierwszy w szaty męczenników-nieudaczników, które przylgną do nich na lata.
Wielkim atutem „Nocnej zmiany” są unikalne zdjęcia z kaset VHS kręcone w kuluarach. Widać na nich Wałęsę, Mazowieckiego, Moczulskiego czy Tuska radzących nerwowo, że trzeba odwołać Olszewskiego „zaraz, natychmiast”. Wygląda to wszystko bardzo autentycznie. Momentami wręcz za bardzo, co prowadzi do przekonania, że w początkach transformacji czołowi polscy politycy byli jeszcze bardzo niedoświadczonymi naturszczykami. Niektóre fragmenty czy powiedzonka z tego filmu stały się kultowe. Wystarczy przypomnieć sobie choćby piosenkę Kultu „Lewy czerwcowy” z nieśmiertelną frazą „Panie Waldku, pan się nie boi, dwie trzecie Sejmu za panem stoi”. Choćby z tego tylko powodu nie znać „Nocnej zmiany” to faux pas, ewidentna luka w edukacji politycznej i otrzaskaniu z kulturą popularną.
Ale „Nocną zmianę” warto znać i oglądać po latach jeszcze z innego powodu. To jeden ze sposobów na lepsze zrozumienie tego, co myśli polska prawica. I co jeszcze ważniejsze, dlaczego myśli to, co myśli. Widać to na kilku polach. Po pierwsze, opowieść o pospiesznym odwołaniu rządu Olszewskiego stanowi jedno z najważniejszych źródeł powszechnego na prawicy poczucia, że moralna racja stoi po jej stronie. Takie przeświadczenie przez lata spajało obóz. Nawet nie samych polityków, bo oni wchodzili w rozmaite taktyczne alianse (np. sam Kaczyński już krótko po nocnej zmianie nie miał większych moralnych oporów przed rozmawianiem o tworzeniu koalicji rządowej z tymi, którzy w 1992 r. Olszewskiego odstrzelili), ale raczej zwykłych sympatyków prawicy, ten dzisiejszy „lud PiS-owski”. Dramatyczne okoliczności, w których dokonała się nocna zmiana, były dla prawicy mitem założycielskim, do którego można się było odwołać. Jasne, że był to kult przegranego powstania rozpętanego w słusznej sprawie. I kto chce, może go oczywiście wyśmiewać. W niczym nie zmienia to tego, że kult chwalebnej porażki za ideały był szańcem, za którym przez następne 25 lat prawica chowała się wielokrotnie. Zwłaszcza w trudnych czasach politycznej dekoniunktury. Wielu historyków i komentatorów politycznych dowodzi, że gdyby nie nocna zmiana, to rząd Olszewskiego i tak by upadł. Zapewne tak. Choćby z powodu tarć wewnątrz samego rządu (nie jest tajemnicą, że Olszewski i Kaczyński przyjaciółmi zostali, dopiero gdy ten pierwszy przeszedł na polityczną emeryturę) i permanentnego braku większości. Jednak odwołując Olszewskiego w takim pośpiechu, Wałęsa i spółka wyświadczyli swoim politycznym adwersarzom niesamowitą przysługę. Dali im legendę.
Po drugie – demokracja. Liberalna część obozu postsolidarnościowego (okolice UD, UW czy wreszcie PO) lubi widzieć w sobie samych obrońców demokratycznego etosu. W ich opowieści prawica spod znaku PC, ZChN czy PiS to cynicy, którzy demokracji nie kochają i nie rozumieją. Sprzyjające liberałom media to przekonanie od lat utwierdzają. Dla wychowanego na tej narracji obserwatora film „Nocna zmiana” jest trudnym doświadczeniem, które budzi ogromny poznawczy dysonans. No bo jakże to? Wśród polityków zgromadzonych na naradzie u Wałęsy zastrzeżenia co do odwołania rządu w środku nocy ma tylko chłopski syn Waldemar Pawlak, który przynajmniej zastanawia się, czy aby „to nie jest taki gangsterski chwyt”. Wszyscy inni takich wątpliwości nie mają. I nie chodzi tylko o mającego nieskrywane dyktatorskie ciągotki Lecha Wałęsę. Nocną zmianę robią i żyrują przecież wszyscy święci z demokratycznego parnasu „Gazety Wyborczej”: Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, a nawet Tadeusz Mazowiecki. Nie widzą nic dziwnego w tym, żeby odwołać rząd natychmiast, tylko po to, żeby polityczni przeciwnicy nie mogli wejść do biura. Ich postawa stoi w rażącej sprzeczności z tak chętnie głoszoną przez obóz liberalny dbałością o instytucje demokratyczne i parlamentarny konwenans. Zamiast etosu mamy działanie w pośpiechu i strach polityków przed tym, że wyborcy są zbyt głupi, by poznać zawartość archiwów SB. Filmowi Kurskiego można zarzucić wiele. Ale na pewno nie to, że sobie ten obraz liberałów wymyślił. Ten wybiórczy stosunek do demokracji już wtedy ujawnił się jako pięta achillesowa postsolidarnościowych liberałów. A prawica z biegiem czasu nauczyła się tę kartę zagrywać dla swoich własnych celów.
Trzecią lekcją płynącą dla prawicy z „Nocnej zmiany” było to, że polityczni adwersarze nie będą czekali. Nie będą składać interpelacji i pisać polemicznych artykułów. Tylko uderzą i pokrzyżują jej szyki. Przez wiele lat „Nocna zmiana” funkcjonowała więc na prawicy jako swoiste memento. Byliście zbyt miękcy. Porwaliście się z motyką na słońce. Nie przygotowaliście przedpola. To zarzuty, które w prawicowej debacie pojawiały się przez lata. Wiele wskazuje na to, że po przejęciu władzy w roku 2015 PiS-owskie elity postanowiły to zmienić. To prawdopodobnie tłumaczy, dlaczego partia Kaczyńskiego ostro rozprawia się z instytucjami, które ich zdaniem mogłyby posłużyć na potrzeby „recydywy nocnej zmiany” (określenie Piotra Semki). Z punktu widzenia PiS to logiczna nauka z przeszłych porażek. Z punktu widzenia polskiego państwa i standardów demokracji po roku 2015 to mechanizm niszczący i bardzo niebezpieczny. Ale również ponure przypomnienie, że w życiu społecznym i politycznym naruszenie reguł zawsze rodzi kolejne naruszenia. Jeśli nie od razu, to w dającej się przewidzieć przyszłości. Idealnie byłoby, gdyby ktoś potrafił na pewnym etapie powiedzieć „dość”. Do tego jednak potrzebna jest świadomość, że świat nie zaczął się wczoraj.
„Nocną zmianę” warto znać i oglądać po latach choćby dlatego, że to jeden ze sposobów na lepsze zrozumienie tego, co myśli polska prawica. I co jeszcze ważniejsze, dlaczego myśli to, co myśli. Opowieść o pospiesznym odwołaniu rządu Olszewskiego stanowi jedno z najważniejszych źródeł powszechnego na prawicy poczucia, że moralna racja stoi po jej stronie. Takie przeświadczenie przez lata spajało obóz. Nawet nie samych polityków, ale raczej zwykłych sympatyków prawicy, ten dzisiejszy „lud PiS-owski”