Czarny scenariusz zakłada, że Trump wystawi rachunek za amerykański parasol obronny. Jeśli Angela Merkel miała do tej pory nadzieję, że współpraca transatlantycka będzie układać się bez większych wstrząsów, nadzieja ta musiała prysnąć. „Czas, w którym mogliśmy w pełni polegać na innych, w jakimś stopniu dobiega końca.
Tego doświadczyłam w ciągu ostatnich kilku dni. My, Europejczycy, musimy wziąć swój los we własne ręce” – powiedziała szefowa niemieckiego rządu na wiecu wyborczym w niedzielę. „Kilka ostatnich dni” odnosi się oczywiście do szczytu NATO oraz spotkania przywódców G7, gdzie po raz kolejny ujawniły się różnice między krajami Starego Kontynentu a nową administracją w Waszyngtonie. Podczas szczytu okazało się, że nowy lokator Białego Domu wciąż zastanawia się nad sensownością porozumienia klimatycznego z Paryża. Co gorsza jednak, Trump po raz kolejny obsztorcował członków nieprzeznaczających wystarczająco dużych kwot na obronę; padły nawet słowa o „długu”.
Jaki wpływ na przyszłość Sojuszu mogą mieć rozjeżdżające się drogi USA i Europy? Na pierwszy rzut oka NATO zdało egzamin z nowych wyzwań. Misja w Afganistanie pokazała, że Sojusz jest w stanie wziąć na siebie zadania stabilizacyjne. Przesunięcie dodatkowych sił do regionu Europy Środkowej i Wschodniej dowiodło solidarności. Co więcej, Sojusz wciąż się poszerza – w czerwcu członkiem zostanie Czarnogóra – i wciąż pozostaje najlepszą platformą do koordynacji działań wojskowych, procedur, wymiany doświadczeń, wspólnych ćwiczeń etc.
Najczarniejszy scenariusz zakłada, że Trump nie spuści z tonu i będzie chciał wystawić Europie rachunek za amerykański parasol obronny. O ile nie doprowadzi to do rozpadu Sojuszu, na pewno bardzo popsuje atmosferę – chociażby dlatego, że nie jest prawdą, iż sojusznicy USA nie ponoszą żadnych kosztów stacjonujących u nich wojsk USA. Prezydent mógłby też zaordynować zwinięcie zamorskich baz (w tym w Niemczech), ale rezygnowałby w ten sposób z możliwości projekcji mocy, a więc de facto zmniejszał wpływ USA na światowe sprawy.
Mniej radykalny scenariusz oznacza kontynuację bez fajerwerków, czyli sytuację, w której Waszyngton nie przestaje pohukiwać i grozić palcem, co psuje atmosferę wewnątrz NATO i prowadzi do lekkiego uwiądu Sojuszu. Wspólne ćwiczenia nadal są faktem, tak samo jak współpraca wywiadowcza, ale w nowej kwaterze głównej brakuje „esprit de corps”.
Niewykluczony jest jednak scenariusz, w którym Europa faktycznie bierze na siebie większe obowiązki. W pewnym stopniu to już się dzieje. Komisja Europejska pod koniec listopada przedstawiła Plan działań w zakresie europejskiej obronności. Zakłada on utworzenie wspólnego funduszu finansującego badania naukowe w zakresie obrony, a także stworzenie wspólnych mechanizmów zakupowych, aby obniżyć koszty nabywania sprzętu przez państwa członkowskie. Scenariusze współpracy wojskowej będzie również zawierało specjalne opracowanie dyskusyjne, które Komisja ma opublikować w czerwcu.
Trump nie jest pierwszym prezydentem, który ofukiwał Europejczyków za zbyt niskie wydatki na obronę. Problem niestety tkwi w szczegółach; to nie osiągnięcie 2 proc. PKB mówi o poważnym podejściu do tych wydatków, ale ich mądre spożytkowanie. Niemniej, jeśli Stary Kontynent wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom prezydenta USA, będzie to korzystne dla Sojuszu.
Silniejsza wojskowo Europa może z kolei oznaczać spadek rangi Sojuszu. Współpraca europejska w tym zakresie stworzy w pewnym sensie strukturę równoległą do NATO.
To się już zresztą dzieje, Francuzi od lat interweniują w swoich byłych koloniach w Afryce bez oglądania się na NATO. Gdyby nie ich interwencja w Mali, kraj padłby ofiarą terrorystów.
Warto jednak umieścić słowa Merkel w pewnym kontekście. Po pierwsze, retoryka Berlina odnośnie do perspektyw współpracy transatlantyckiej zmieniła się już kilka miesięcy temu. W styczniu kanclerz mówiła o tym, że Europa musi się nauczyć brać więcej odpowiedzialności. Podobny komentarz padł z jej ust po nieformalnym szczycie unijnych przywódców na Malcie na początku lutego br. Merkel zasugerowała wtedy, że w przyszłości mogą się pojawić obszary, w których Stary Kontynent „będzie musiał stanąć na dwóch nogach”. W tym sensie niedzielny komentarz Merkel nie stanowi nagłego zwrotu w myśleniu szefowej niemieckiego rządu.
Po drugie, należy pamiętać, że Niemcy są w trakcie sezonu wyborczego – a odrobina antyamerykańskiej retoryki nad Renem zawsze dobrze się sprzedaje. Wykorzystał to chociażby w 2002 r. Gerhard Schroeder, kiedy krytyką wojennych zapędów George’a Busha zdobył wyborców i kolejną kadencję na stanowisku kanclerza.
Po trzecie, słowa polityków nie mają mocy zmieniania realiów strategicznych. A te są jednoznaczne: Europa wciąż potrzebuje Ameryki dla własnego bezpieczeństwa, a USA potrzebują Europy, bo nie mają na świecie równie oddanego sojusznika.