W poniedziałek 29 maja przypada 100. rocznica urodzin Johna F. Kennedy'ego, 35. prezydenta USA, który po niespełna trzech latach rządów zginął zamordowany w Dallas w Teksasie w wieku zaledwie 46 lat. Kennedy ucieleśniał tęsknotę Amerykanów za monarchią.

Krótkotrwałość prezydentury Kennedy'ego utrudnia jej ocenę, ale Amerykanie wspominają ją z sentymentem, pamiętając charyzmę prezydenta, znakomite przemówienia i fakt, że stanął na wysokości zadania w czasie kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Od czasu tragicznej śmierci otacza go legenda młodo umierającego bohatera.

JFK był jednym z dziewięciorga dzieci Josepha P. Kennedy'ego, milionera i dyplomaty irlandzkiego pochodzenia, ambasadora USA w Wielkiej Brytanii i jednego z liderów ruchu America First, sprzeciwiającego się przystąpieniu USA do II wojny światowej.

Ukończył studia na Uniwersytecie Harvarda, a w czasie wojny służył w marynarce, dowodząc kutrami torpedowymi na Pacyfiku. Karierę polityczną rozpoczął w Kongresie; W latach 1947-1953 zasiadał w Izbie Reprezentantów, a od 1953 roku w Senacie. W 1960 roku został kandydatem Partii Demokratycznej na prezydenta.

Jego republikańskim rywalem był ówczesny wiceprezydent Richard Nixon, polityk uchodzący za bardziej kompetentnego, zwłaszcza na arenie międzynarodowej. Kennedy minimalnie wygrał jednak wybory, głównie dzięki słynnej debacie telewizyjnej, w której w oczach widzów odniósł zwycięstwo nie tyle argumentami, co siłą swej męskiej urody i seksapilu, nad nieogolonym i pocącym się przed kamerami Nixonem.

Pierwsze miesiące rządów JFK to katastrofalna inwazja w Zatoce Świń na Kubie, mająca obalić komunistyczny reżim Fidela Castro. Wskutek błędów wywiadu, który mylnie oszacował wielkość sił rządowych na wyspie i niewystarczającego wsparcia przez lotnictwo amerykańskie wyszkolonych przez CIA imigrantów kubańskich, ich desant poniósł klęskę w kwietniu 1961 roku.

W czerwcu tego roku Kennedy spotkał się w Wiedniu z przywódcą ZSRR Nikitą Chruszczowem. Szczyt komentowano jako sukces sowieckiego lidera, który w rozmowie zepchnął prezydenta USA do defensywy i nabrał przekonania, że ma do czynienia z politykiem słabym. W dwa miesiące później zarządził budowę muru berlińskiego, co nie wywołało poważniejszej riposty ze strony USA.

Już jednak w październiku 1962 roku kolejna prowokacja Moskwy – rozmieszczenie rakiet nuklearnych na Kubie – spotkała się z reakcją stanowczą. Kennedy odpowiedział blokadą sowieckich okrętów i statków dowożących wyposażenie do rakiet. Chruszczow ustąpił po otrzymaniu od USA obietnicy nieatakowania Kuby i wycofania rakiet Polaris zainstalowanych w Turcji, które i tak miały pójść do demobilu.

Postępowanie JFK w czasie kryzysu kubańskiego było zgodne z pamiętną deklaracją z mowy inauguracyjnej, że pod jego przywództwem Ameryka "zapłaci każdą cenę (...), aby zapewnić sukces wolności". Konto JFK w polityce zagranicznej obciąża jednak nieco sprawa Wietnamu Południowego. Jego rząd wspierał proamerykański, ale skorumpowany reżim w tym kraju, zwiększając tam liczbę amerykańskich doradców wojskowych mających pomagać w walce z komunistyczną partyzantką. Następca JFK, Lyndon Johnson, wysłał do Wietnamu regularne wojska, wciągając USA w wojnę zakończoną klęską.

W polityce wewnętrznej Kennedy niewiele zdołał osiągnąć. Zgłosił do Kongresu projekty ustaw o prawach obywatelskich Afroamerykanów, ale nie uchwalono ich wskutek opozycji zwolenników segregacji rasowej w jego własnej Partii Demokratycznej. Przeszły one w Kongresie dopiero za kadencji Johnsona.

Kennedy pozostawił jednak dziedzictwo prawdziwego przywództwa, roztaczając przed rodakami idealistyczną wizję obywatelskiego zaangażowania. Słynna fraza z mowy inauguracyjnej: "Nie pytaj, co Ameryka może zrobić dla ciebie, tylko co ty możesz zrobić dla Ameryki" i pomysł Korpusów Pokoju stały się źródłem inspiracji dla całego młodego pokolenia. A jego zapowiedź wysłania pierwszego statku załogowego na Księżyc – co w okresie zimnej wojny podnosiło morale kraju w konfrontacji z ZSRR – została zrealizowana, zgodnie z obietnicą, w ciągu kilku lat - w 1969 roku.

Według raportu Komisji Warrena, 22 listopada 1963 roku w Dallas Kennedy zginął od kul wystrzelonych przez Lee Harveya Oswalda, który kilka lat mieszkał w ZSRR, miał żonę Rosjankę i prokomunistyczne sympatie. Późniejsze badania podważyły oficjalną wersję, że zabijając prezydenta Oswald działał sam. Śledztwo Kongresu znalazło poszlakowe dowody, że za zamachem mogła stać mafia, która miała na pieńku z administracją prezydencką; działania mafii starał się ukrócić prokurator generalny, brat prezydenta Robert Kennedy.

Morderstwo Johna F. Kennedy'ego, do końca niewyjaśnione, stało się tematem niezliczonych publikacji i teorii spiskowych. Znany lewicowy reżyser Oliver Stone nakręcił o nim film "JFK", według którego zamach był efektem konspiracji z udziałem wiceprezydenta Johnsona, Pentagonu, CIA i wszystkich innych służb specjalnych USA.

Ostatnio uwaga popkultury skierowała się na piękną żonę zabitego prezydenta, Jacqueline. Opowiadający o niej film "Jackie" przypomina, że to ona po jego śmierci stworzyła legendę rządów JFK jako Camelotu, czyli dworu mitycznego króla Artura. Bo prezydentura Kennedy'ego, adorowanego za charyzmę, elegancję i blichtr Białego Domu za jego kadencji, ujawniła – jak uważa wielu komentatorów – ukrytą tęsknotę Amerykanów za monarchią.

Tomasz Zalewski (PAP)