Jeśli premier będzie spoza En Marche!, prezydent znajdzie się w kłopotach.
Zwycięstwo w wyborach prezydenckich jest dopiero połową sukcesu. To, czy nowy prezydent Francji zdoła zrealizować zapowiedzi złożone w kampanii, zależy od wyniku czerwcowych wyborów parlamentarnych. Ugrupowaniu Emmanuela Macrona będzie trudno o zdobycie bezwzględnej większości w Zgromadzeniu Narodowym.
Francuski system polityczny daje prezydentowi duże uprawnienia – zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi krajami Unii Europejskiej – ale zarazem są one mniejsze niż w USA, gdzie prezydent jest jednocześnie szefem rządu. W praktyce wszystko zależy od tego, czy szef państwa może powołać na to stanowisko kogoś ze swojej formacji politycznej, który będzie mu podległy, czy też nie. Jeśli nie, rośnie znaczenie premiera, a prezydent, który nie ma prawa weta, w polityce wewnętrznej sprowadzony jest do roli obserwatora (choć nadal kieruje polityką zagraniczną).
Taki rozdział władzy między dwa ośrodki, nazywany kohabitacją, w 59-letniej historii V Republiki zdarzył się trzykrotnie – w latach 1986–1988, 1993–1995 i 1997–2002. Aby uniknąć takiej trudnej sytuacji, od 2002 r. zsynchronizowano kadencje prezydenta i Zgromadzenia Narodowego, aby głowa państwa miała większe szanse na parlamentarną większość. Ale tegoroczne wybory okazały się politycznym trzęsieniem ziemi – do drugiej rundy przeszli Macron, którego ruch polityczny powstał dopiero przed rokiem, oraz Marine Le Pen, liderka mającego symboliczną reprezentację parlamentarną Frontu Narodowego. Natomiast kandydaci dwóch dominujących ugrupowań – centroprawicowych Republikanów oraz Partii Socjalistycznej – ponieśli spektakularną porażkę. A w czerwcu nastąpi ciąg dalszy przemeblowania.
Według symulacji przeprowadzonej przez ośrodek OpinionWay na podstawie badania opinii publicznej ruch Macrona En Marche! może liczyć na 249–286 miejsc w parlamencie, co dawałoby mu miano największej frakcji. Drugie miejsce zajmie centroprawica z 200–210 mandatami. Partia Socjalistyczna poniesie jeszcze większą klęskę niż w wyścigu o Pałac Elizejski, bo jej stan posiadania zmniejszy się z 280 do 28–43 miejsc. Mający dwóch deputowanych Front Narodowy będzie ich miał 15–25. To oznacza, że En Marche! byłoby bliskie bezwzględnej większości, wynoszącej 289 mandatów.
Trzeba jednak pamiętać o trzech sprawach. Tę symulację należy traktować bardzo ostrożnie ze względu na skomplikowaną ordynację. Wybory parlamentarne odbywają się w dwóch turach, a jeśli w danym okręgu nikt nie uzyskał przynajmniej połowy głosów, w drugiej mogą startować wszyscy, którzy dostali przynajmniej 12,5 proc. poparcia. To powoduje, że wyniki naprawdę trudno przewidzieć. Po drugie, En Marche! jako nowo powstałe ugrupowanie nie ma ani zbyt wielu znanych twarzy poza Macronem, ani tak rozbudowanych struktur, jak inne partie, co w kampanii będzie ich słabością.
Po czerwcowych wyborach nowy prezydent pewnie mógłby powołać premiera wywodzącego się z En Marche!, ale ten, by móc efektywnie rządzić, powinien uzyskać przynajmniej życzliwą neutralność jeszcze jakiegoś ugrupowania. Macronowi nieco bliżej do socjalistów niż do centroprawicy, ale ci na pewno nie będą chcieli popierać jego pomysłów na liberalizację prawa pracy. Poza tym Partia Socjalistyczna, obawiając się, że En Marche! przejmie cały centrolewicowy elektorat, nie będzie chciała ułatwiać życia konkurencyjnemu ugrupowaniu. Republikanie też zresztą nie mają w tym żadnego interesu. Rządzenie Francją wcale nie będzie takie proste.
283 tys. tyle osób zapisało się do En Marche!. Dla porównania Republikanie mają 275 tys. członków
0 tylu deputowanych w Zgromadzeniu Narodowym i w Senacie ma obecnie En Marche!
249–286 na tyle miejsc w Zgromadzeniu Narodowym może liczyć En Marche! po czerwcowych wyborach