Uładzimir Niaklajeu, jeden z liderów białoruskiej opozycji, który w weekend w drodze na protest do Mińska został zatrzymany w Brześciu, opuścił w środę lokalny szpital, dokąd trafił z aresztu. Po zatrzymaniu nie postawiono mu żadnych zarzutów.

Niaklajeu poinformował w środę białoruskie media, że czuje się dobrze i że wraca do Mińska. Do szpitala z powodu nadciśnienia przewieziono go w sobotę z brzeskiego aresztu. Twierdzi, że po zatrzymaniu nie postawiono mu żadnych zarzutów.

W nocy z piątku na sobotę Niaklajeu, który wracał ze stolicy Polski, gdzie brał udział w spotkaniu białoruskich opozycjonistów z polskimi deputowanymi, został zatrzymany w pociągu relacji Warszawa-Mińsk. Jego zdaniem zatrzymanie było związane z planowanym przez niego udziałem w sobotnim marszu opozycji w Mińsku z okazji Dnia Wolności. Protest nie był uzgodniony z władzami, w jego trakcie aresztowano ok. 700 osób, a następnie ok. 150 z nich wymierzono kary aresztu i grzywien.

Niaklajeu twierdzi, że po jego zatrzymaniu nie sporządzono protokołów, i że w areszcie był przetrzymywany bezpodstawnie. Ponadto przez kilkanaście godzin odmawiano jego rodzinie informacji na temat miejsca jego pobytu, nie miał również możliwości kontaktu z adwokatem.

W związku z tym polityk skierował we wtorek skargę do białoruskiej Prokuratury Generalnej. Zarzucił milicji porwanie i stosowanie tortur. Prawnik Raman Kislak, który pomagał mu sporządzić dokument, tłumaczył, że według prawa międzynarodowego przetrzymywanie w areszcie bez dostępu adwokata i kontaktu ze światem zewnętrznym uważane jest za tortury.

Z Mińska Justyna Prus (PAP)