Przywrócona zostanie granica między północną a południową częścią wyspy, a handel między nimi będzie objęty cłem. Spośród wszystkich części składowych Zjednoczonego Królestwa na negatywne skutki brexitu najmocniej narażona jest Irlandia Północna.
Kompletnie rozbieżne wizje przyszłości tej prowincji powodują, że po dzisiejszych przedterminowych wyborach do lokalnego parlamentu stworzenie wspólnego rządu protestantów i katolików będzie trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

Tak upadł rząd

Wybory odbywają się niespełna 10 miesięcy po poprzednich i raczej nie zmienią układu sił w Stormoncie. Największą frakcję parlamentarną będzie miała prawicowa, protestancka Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP), a drugą – lewicowa, katolicka i republikańska Sinn Féin (każda z nich powinna dostać ponad 25 proc. głosów). Zgodnie z porozumieniem wielkopiątkowym z 1998 r., które zakończyło trwający cztery dekady konflikt zbrojny w Irlandii Północnej, rząd muszą wspólnie tworzyć partie reprezentujące zarówno społeczność protestancką, jak i katolicką. Ten system z mniejszymi i większymi problemami funkcjonował przez ostatnie prawie 20 lat, ale perspektywa opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej tę trudną współpracę jeszcze skomplikuje.
Wybory są konieczne, bo w styczniu rezygnację złożył reprezentujący Sinn Féin wicepremier Martin McGuinness. Formalnie przyczyną jego odejścia był skandal wokół systemu dopłat dla przedsiębiorstw przechodzących z paliw kopalnych na energię bardziej przyjazną środowisku. W uruchomionym w 2012 r. systemie nie było górnych limitów, w efekcie czego jego koszty okazały się o 490 mln funtów (2,5 mld zł) wyższe, niż zakładano. Ponieważ reprezentująca DUP premier Arlene Foster, która wówczas nadzorowała system, odmówiła opuszczenia stanowiska na czas wyjaśniania sprawy, McGuinness poprzez swoją rezygnację doprowadził do upadku rządu.
Ale rozbieżności w ostatnim czasie było znacznie więcej. W tym kwestia uznania języka irlandzkiego za oficjalny (czego domaga się SF, a czemu DUP jest przeciwna), zalegalizowania małżeństw jednopłciowych (SF jest za, DUP – przeciw), a przede wszystkim stosunek do brexitu. W czerwcowym referendum za pozostaniem w Unii zagłosowało niespełna 56 proc. mieszkańców Irlandii Północnej. Poparcie rozkładało się mniej więcej zgodnie z podziałami religijnymi i narodowościowymi. Katolicy, którzy uważają się za Irlandczyków, niemal jednomyślnie zagłosowali za pozostaniem, a protestanci, uznający się za Brytyjczyków, w większości byli za wystąpieniem. Na dodatek DUP jako jedyne obok Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) liczące się ugrupowanie opowiedziało się za brexitem podczas kampanii referendalnej.

Wznowienie konfliktu?

Wynik plebiscytu postawił pod znakiem zapytania przyszłość Zjednoczonego Królestwa, bo Szkoci, którzy też w większości byli za pozostaniem, znów zaczęli mówić o secesji. Także wśród północnoirlandzkich republikanów pojawiły się głosy, że skoro brexit ma być przeprowadzony wbrew woli większości mieszkańców prowincji, to może być to świetna okazja do zjednoczenia Irlandii. Ale o ile nowe referendum niepodległościowe w Szkocji jest całkiem realną perspektywą, o tyle zmiana statusu Irlandii Północnej jest znacznie mniej prawdopodobna, przynajmniej w wyobrażalnej perspektywie czasowej. Mimo dwóch dekad względnego pokoju nieufność między obydwoma społecznościami pozostała, a niechęć protestantów do Republiki Irlandii jest tak duża, że nie wyrównają tego żadne ewentualne korzyści gospodarcze.
Fundamentalne rozbieżności między DUP a Sinn Féin czy między społecznością protestancką a katolicką w sprawie długoterminowej przyszłości Irlandii Północnej to jedna kwestia, ale chodzi też o liczne sprawy praktyczne, które w efekcie brexitu dotkną tę prowincję. I nie chodzi nawet o to, że mogłoby dojść do wznowienia konfliktu, bo to nie jest najbardziej prawdopodobny scenariusz. Ale w jakiejś formie przywrócona zostanie granica między północną a południową częścią wyspy, a wyjście Wielkiej Brytanii z jednolitego unijnego rynku oznacza także, że handel między nimi będzie objęty cłem i innymi regulacjami (przynajmniej dopóki Londyn nie zawrze z Brukselą umowy o wolnym handlu).

Finansowa katastrofa

Na dodatek Irlandia Północna straci dotacje z Brukseli, które wynoszą 600 mln euro rocznie. To wszystko mocno odbije się na gospodarce Irlandii Północnej, która i tak jest najbiedniejszą częścią Zjednoczonego Królestwa. Rząd Theresy May obiecuje wprawdzie, że w negocjacjach na temat warunków brexitu będzie brał pod uwagę stanowisko autonomicznych rządów w Edynburgu, Cardiff i Belfaście, ale w przypadku tego ostatniego musi on najpierw powstać. A wcale nie jest powiedziane, że się to uda, biorąc pod uwagę, że wyniki będą zbliżone do dotychczasowych, nie widać szans na zbliżenie stanowisk partii w głównych punktach spornych, a czas na powołanie nowego rządu wynosi tylko trzy tygodnie. Jeśli nie powstanie, albo konieczne będą kolejne wybory, albo Irlandia Północna będzie tymczasowo zarządzana bezpośrednio z Londynu. Taka sytuacja w przeszłości miała już miejsce, ale w czasie, gdy Belfast musi zabiegać, by jego głos był słyszalny w stolicy państwa, byłoby to wyjątkowo niekorzystne.