Haci wyczuwa gęstniejącą atmosferę. Ma wrażenie, że coś się zmieniło od dnia, w którym ofiarą terroryzmu padł w Berlinie polski kierowca ciężarówki. Jakby sprawa uchodźców zaczęła nas dotyczyć bezpośrednio.
Haci Karabulut rozmawiał właśnie z dziennikarzem, kiedy do stolika podeszło starsze małżeństwo. Mężczyzna przeprosił, że przeszkadza, ale chciał powiedzieć, że chociaż ani on, ani jego żona nie jedzą kebabów, to przyszli, by go wesprzeć. – Proszę się nie martwić, jesteśmy z panem – powiedzieli, odchodząc. Po nich przyszli następni. Wszyscy mówili, że to w ramach solidarności. Haci jest właścicielem Instanbul Döner Kebab w ełckim centrum handlowym Atu. W Polsce mieszka od 25 lat, w Ełku – od 15. Wcześniej w Gliwicach. Do przyjazdu na Mazury namówiła go żona, bo to jej rodzinne strony.
W Gliwicach Haci handlował galanterią i ciuchami. Do Ełku też przyjechał z takim zamiarem, ale zmienił zdanie, kiedy zobaczył budkę z napisem Kebab. A dokładniej wtedy, kiedy wszedł do środka i zamówił porcję. To, co dostał, z pewnością kebabem nie było. Dziś z dumą mówi, że jego Instanbul Döner Kebab był pierwszym prawdziwym barem z kebabami nie tylko w Ełku, ale w całej okolicy.
Teraz jest ich więcej. Ostatni – Prince Kebab – otworzył drzwi dla gości niespełna cztery miesiące temu. Haci nie zdążył nawet poznać jego właściciela. Ale jednego jest pewny: nikt nie zabija za butelkę coli.
1 Od sylwestra minęło jedenaście dni. Artur Urbański, wiceprezydent Ełku, wciąż próbuje zrozumieć, co wydarzyło się w mieście. Nie było żadnego powodu, by stało się to właśnie tu. Miasto nie ma problemu z uchodźcami. Obcokrajowców, pomijając Ukraińców, można policzyć na palcach jednej ręki. Egipcjanin, Turek, Nigeryjczyk. Wszyscy od kilku lat w Ełku, każdy prowadzi własny biznes. Żadnych problemów.
Fakt, młodzi wyjeżdżają za granicę, ale nie dlatego, że w Ełku nie ma pracy. Bezrobocie jest tu na poziomie średniej krajowej, ostatnio nawet nieco niższe. Wyjeżdżają, najczęściej do Anglii, bo zarobki są niskie. To dlatego, kiedy w Zakładach Elektrotechniki Motoryzacyjnej potrzebnych było 300 pracowników, z Ełku zgłosiło się tylko 130 osób. Po resztę trzeba było pojechać na Ukrainę. Tak samo w zakładach mięsnych.
Ełk, przekonuje Urbański, nie jest sennym miasteczkiem pozbawionym perspektyw, jak ostatnio o nim się pisze. Jest spokojnym, bezpiecznym miastem, miastem pozytywnych emocji. Tym trudniej powiedzieć, skąd wzięły się te złe. Dlaczego właśnie w Ełku zdarzyło się to, co się zdarzyło?
Urbański skłania się do wniosku, że zawiniła niewiedza.
W niedzielę 1 stycznia Ełk obudził się z przekonaniem, że 21-letni Daniel R. zginął, bo wrzucił do baru petardę. Śmierć za głupią petardę? Tak nie może być. Precz z ciapatymi! Od rana trwa zwoływanie się w mediach społecznościowych – godz. 14, ul. Armii Krajowej, Prince Kebab. Złe emocje buzują, w żyłach krąży jeszcze wypity w sylwestrową noc alkohol. Wybuchowa mieszanka. Precz z ciapatymi! Z policyjnych raportów wynika, że 1 stycznia po południu przed lokalem przy ul. Armii Krajowej zbiera się ok. 300 mieszkańców Ełku. Palą się znicze, atmosfera gęstnieje, w stronę baru leci pierwszy kamień. Kilkudziesięciu najbardziej agresywnych mazurowców, kibiców Mazura Ełk, którego Daniel był sympatykiem, demoluje lokal. Kamienie i butelki lecą też w stronę policjantów. Ktoś rzuca koktajl Mołotowa. Precz z ciapatymi!
Tego dnia policja zatrzymuje 28 osób.
2 Następnego dnia Ełk wie już nieco więcej. Z zamieszczonej na Facebooku relacji świadka dowiaduje się, że na kilka godzin przed północą w Prince Kebabie pijani klienci wyzywali personel od ciapatych, wołali do nich, by nie pluli im do kebabów i przynieśli je na kolanach. Oni ciapaci, im – panom.
Daniel R. przyszedł później. Nie wiadomo, co wydarzyło się, zanim wziął dwie butelki coli i wyszedł bez płacenia. Wiadomo, że Algierczyk – właściciel baru i Tunezyjczyk – kucharz wybiegli za nim na ulicę. Tunezyjczyk z nożem w ręku. Podczas szamotaniny zadał nim trzy ciosy. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć Daniela R. spowodował ten, który trafił w serce.
Poniedziałek, 2 stycznia, też zapowiadał się ciężki. W internecie wciąż zwoływali się kibole. Na godz. 16. do mazurowców mieli dołączyć kibice z Olsztyna i Suwałk. Policja bała się powtórki z poprzedniego dnia. Wieczorem w katedrze biskup Jerzy Mazur odprawił mszę. Odczytał apel rodziny Daniela, by zachować spokój. Sam mówił, by nie szukać zemsty i że przemoc nie jest drogą chrześcijan.
W porównaniu do niedzieli było spokojnie. Jakaś petarda, jakiś kamień. Dwieście metrów dalej spacerowały matki z dziećmi.
Kiedy Artur Urbański wrócił wieczorem do domu i włączył telewizor, na czerwonym pasku jednej ze stacji zobaczył informację o trwających w mieście zamieszkach.
Czerwony pasek z informacjami o Ełku nie znikał z ekranów przez kilka dni. Zastąpiły go dopiero informacje o wyprawie Ryszarda Petru na Maderę i fakturach Mateusza Kijowskiego.
3 Przez ten czerwony pasek w telewizorze Haci Karabulut nie mógł spać. Jeszcze w noc sylwestrową obudził go telefon od siostry żony z Gliwic. Co tam u was się dzieje, bo w telewizji na czerwonym pasku leci, że mordują? To od niej dowiedział się, co się stało.
Za każdym razem, kiedy Haci patrzył na ten wolno przesuwający się u dołu ekranu pasek, miał wrażenie, że kłuje w oczy, że sam z siebie generuje jakąś bliżej nieokreśloną groźbę. Wyglądał przez okno i niczego niepokojącego nie widział. Patrzył w telewizor i czuł, że gdzieś obok czai się niebezpieczeństwo.
Przez 25 lat w Polsce nie spotykał się z żadnym przejawem rasizmu. Co nie znaczy, że o nich nie słyszał. Ale jeśli już, to w Białymstoku, nie w Ełku. Chociaż nie – w ubiegłym roku, jakoś tak na początku, kłopoty miał jego znajomy Egipcjanin. Hesham Ghonim.
Hesham przyjechał do Polski sześć lat temu. Namówił go kolega, który prowadził restaurację w Łodzi. Pierwszy rok był trudny – Hesham pracował ciężko, zarabiał mało. Myślał o powrocie do Egiptu, ale sytuacja polityczna w jego kraju się skomplikowała. Postanowił więc pojechać dalej na zachód, do Niemiec. Zmienił plany, gdy poznał swoją obecną żonę. Cztery lata temu postanowili otworzyć własny biznes. Hesham chciał w Warszawie, ale uznał, że tam za duża konkurencja. Trafił się lokal w Łomży, więc spakowali się i spróbowali. Trzy lata temu otworzył drugi kebab w Ełku – Kleopatrę.
Tamtego dnia – pamięta, że to był marzec – nie było go w restauracji. Przed Kleopatrą pojawiło się czterech chłopaków. Przychodzili do kebabu wcześniej, bywało, że musiał ich wypraszać, bo chcieli pić alkohol. Teraz też byli pijani. Jeden z nich rozbił butelkę i powiedział do kumpli, że pokaże im, jak się robi porządki z Arabusami. Personel wezwał policję.
Do Kleopatry przychodził też Daniel. Nie było z nim kłopotu.
Hesham tych z Prince Kebabu nie znał. Wie, że było ich czterech – dwóch Algierczyków, Tunezyjczyk i Marokańczyk. Dwóch z nich musiało być w Polsce od dawna, bo mieli polskie obywatelstwo. Ale dla niego to konkurencja, a on do konkurencji nie chodzi. Jeszcze posądziliby go o to, że podpatruje, co i jak podają, albo porównuje ceny.
Po tym, co się wydarzyło, żona znów namawia go, by wyjechali z Polski. Od dawna chciała, bo ma krewnych w Anglii. Hesham niechętnie myśli o wyjeździe, bo trudno wszystko zaczynać od początku, ale nie wyklucza takiej możliwości. Nie dlatego, że zaczął się bać. Ale ogólnie atmosfera zgęstniała. Na przykład taka sprawa: chciał dla swoich pracowników wynająć mieszkanie. Był dogadany z właścicielem, ale ten powiedział mu, że jednak mieszkania nie wynajmie. Boi się, że ktoś zdemoluje je tak, jak zdemolowali mieszkania wynajmowane przez tych z Prince Kebabu.
Hesham mu się nie dziwi.
4 Haci też wyczuwa gęstniejącą atmosferę. Ale nie w związku z wydarzeniami z Ełku. Ma wrażenie, że coś się w Polsce zmieniło od dnia, w którym ofiarą terroryzmu padł w Berlinie polski kierowca ciężarówki. Jakby sprawa uchodźców zaczęła nas dotyczyć bezpośrednio. W dodatku widzi, że sprawa uchodźców wykorzystywana jest przez różne siły polityczne, które mają to do siebie, że dla własnych celów wszystko upraszczają. W ich narracji wszystko sprowadza się do jednego – każdy Arab to uchodźca, a każdy uchodźca to terrorysta. Problem w tym, że takie uproszczenia bywają równie groźne jak sam terroryzm. Co dobrze widać na przykładzie Ełku.
Haci widzi to tak: trzeba rozróżnić dwie sprawy. Pierwsza to zabójstwo Daniela. Dla Haciego to sprawa kryminalna. Mogła się zdarzyć wszędzie i w każdym barze. Równie dobrze w prowadzonym przez Polaka. Sami dziennikarze donosili, że w okolicach sylwestra doszło do dwóch czy trzech zabójstw. Ale że Polak zabił Polaka, to zamieszek nie było. I tu, zdaniem Haciego, mamy do czynienia z drugą sprawą – polityką i jej uproszczeniami. Gdyby nie ciągły przekaz, że każdy emigrant to terrorysta, może do zamieszek by nie doszło.
A poza tym, jacy z nich uchodźcy? To tak, jakby uchodźcami nazwać Polaków pracujących w Anglii.
5 Dzień po zabójstwie Daniela Urszula Pasławska, poseł z ramienia PSL, napisała na swoim blogu o tym, że wojna kultur dotarła na Warmię i Mazury. Że śmierć młodego Polaka z rąk tunezyjskiego emigranta mocno ją poruszyła. Przy okazji przypomniała, że PSL zawsze było przeciwne przyjmowaniu islamskich uchodźców i konsekwentnie powtarzało, że nie wyrazi zgody na lokowanie w Polsce potencjalnie niebezpiecznych ludzi. Na koniec zaapelowała o zakończenie wojny polsko-polskiej, bo tracąc siły na bratobójczą walkę, zabraknie nam ich na walkę z prawdziwymi zagrożeniami.
Jak pewnie powiedziałby Haci, pomieszanie z poplątaniem.
Wiceprezydent Artur Urbański nie widzi wojny kultur w Ełku. Podkreśla, że kamieniami rzucało 40 ludzi, reszta patrzyła z przerażeniem. A na zorganizowaną kilka dni później przez ONR i Młodzież Wszechpolską manifestację przyszło zaledwie kilkadziesiąt osób.
Więc to żadna wojna, raczej incydent o podłożu chuligańskim. Niewątpliwie dużą rolę w późniejszych wydarzeniach odegrał podsycany w całym kraju lęk przed tym, co dzieje się w Europie Zachodniej. Ale Ełk żadnych mechanizmów nie uruchomił, dostarczył jedynie paliwa siłom politycznym, które z premedytacją grają naszymi lękami. Lękami, nie faktami, bo jeśli chodzi o uchodźców, dwie rzeczy są pewne. Po pierwsze – problemu uchodźców w Polsce nie ma. A po drugie – nie jesteśmy na ich przyjęcie gotowi. I pewnie długo jeszcze nie będziemy, co niestety widać. Choćby w internecie.
6 Aresztowany na trzy miesiące Algierczyk, właściciel Prince Kebabu, ma już drugiego obrońcę. Pierwszy po dwóch dniach zrezygnował. Nie chce komentować swojej decyzji, ale media spekulowały, że to z powodu gróźb.
Tę wersję potwierdza jeden z jego znajomych. Adwokat dostał pogróżki drogą mejlową, groźby pojawiły się też we wpisach na FB. W odróżnieniu od ulicy, gdzie panuje spokój, internet nie odpuszcza.
„Mam nadzieję, że ci właściciele pozyskają środki na odnowę i ponowne otwarcie swojej budy z żarciem. A wtedy nawet pies ze złamaną nogą tam nie zajrzy. Dołożycie do interesu, splajtujecie, spakujecie swój mandżur i spier... tam gdzie wasze miejsce. Do lepianek z gówna na waszym pięknym wschodzie. Równie dobrze będę zadowolony jak rozpier... wam ten pierdolnik drugi raz. Amen. I tak mi dopomóż Bóg”.
„Mam nadzieję, że splajtujecie. Złodzieja się łapie, obija ryj i zaprowadza na policję, a nie wyskakuje się do niego z nożem. W Ełku raczej już nie pożyjecie spokojnie”.
Tak wygląda zdecydowana większość wpisów. Ale zdarzają i takie, które personel baru biorą w obronę.
„Kiedy we Włodowie kilku Polakom puściły nerwy i zlinczowali miejscowego zabijakę, cała Polska stała murem za nimi. Prezydent ułaskawił, wyszli w blasku fleszy i brawach całego kraju. Tutaj sytuacja analogiczna, podpity lokalny bandziorek z podobnymi sobie za cel obrał czterech ludzi zapierdzielających w pocie czoła na własne utrzymanie oraz podatki. Wyzwiska, groźby, upokorzenia, kradzież ich dobytku (notabene, gdzie są ci wszyscy obrońcy prawa własności, co krzyczeli, że chcą dostępu do broni i możliwości jej użycia w przypadku zagrożenia życia i mienia?). Nic dziwnego, że puściły im nerwy”.
Z internetem jest ten problem, że trudno ocenić, kto stoi za wpisami. Anonimowe lub fałszywe konta nie dają żadnej pewności, czy w ten sposób reaguje Ełk, czy ludzie spoza Ełku.
Znajomy pierwszego adwokata Algierczyka skłania się ku temu, że raczej to drugie. Mimo wszystko lepiej jednak, by obrońca był bardziej anonimowy, spoza miasta. Na wszelki wypadek.
7 Algierczyk przyjechał do Ełku kilka miesięcy temu. Wynajął mieszkanie dla siebie, swoich współpracowników i dwa lokale, w których otworzył bary z kebabem. Wszyscy ciężko pracowali.
Daniel R. do Ełku przyjechał dwa lata temu z niewielkiego Słucza. Też za pracą. Bywało z nią różnie – raz była, raz jej nie było. W ubiegłym roku dwukrotnie stawał przed sądem. Najpierw za groźby karalne wobec prywatnej osoby został skazany na pięć miesięcy ograniczenia wolności. Pod koniec listopada zakończyło się postępowanie w sprawach, które miały miejsce wcześniej, w 2015 r. Daniel R. oskarżony został o kradzieże z użyciem przemocy. Dwukrotnie okradł salon gier – za drugim razem z użyciem gazu obezwładniającego. Został za to skazany na pół roku więzienia i półtora roku ograniczenia wolności. Gdyby wymiar sprawiedliwości zadziałał sprawniej, w noc sylwestrową Daniela nie byłoby w Prince Kebabie. Siedziałby w więziennej celi.
Teraz siedzą inni. W związku z niedzielnymi wydarzeniami policja zatrzymała 32 osoby – 28 w dniu zamieszek, cztery na podstawie nagrań z monitoringu. W areszcie pozostała jedna – ta, która rzuciła w policjantów koktajl Mołotowa.
W celi na co najmniej trzy miesiące pozostaną też właściciel Prince Kebabu i jego kucharz. Obu postawiono zarzut zabójstwa.
8 Po barze przy ul. Armii Krajowej nie ma śladu. Nazwa znad drzwi zniknęła, wybite okna przykryły paździerzowe płyty. O tym, co się tu wydarzyło w sylwestrową noc, przypominają tylko znicze. Palą się kilkadziesiąt metrów dalej, w miejscu, w którym zginął Daniel.
W ełckich szkołach nauczyciele przygotowują się do realizacji edukacyjnego projektu antyprzemocowego. Będą rozmawiać z uczniami o tym, jak rodzi się konflikt, jak narasta i jak rozwiązać go bez użycia siły.
Miasto próbuje wrócić do normalnego rytmu. Liże rany i ma nadzieję, że blizny po nich nie będą zbyt głębokie.
Hesham niechętnie myśli o wyjeździe z Ełku, bo trudno wszystko zaczynać od początku, lecz nie wyklucza takiej możliwości. Nie dlatego, że zaczął się bać. Na przykład chciał dla swoich pracowników wynająć mieszkanie. Był już dogadany z właścicielem, ale ten nagle powiedział mu, że jednak mieszkania mu nie wynajmie. Boi się, że ktoś zdemoluje je tak, jak zdemolowali mieszkania wynajmowane przez tych z Prince Kebabu. Hesham mu się nie dziwi.