Polska dyplomacja ma twardy orzech do zgryzienia. Podział Europy na kontynent dwóch prędkości powoli staje się faktem. Trudno ten proces zatrzymać, jest on bowiem w interesie zarówno płatników netto udzielanej w ramach funduszy ratunkowych pomocy, jak i krajów beneficjentów.
Przypominanie Niemcom i Francuzom, że dzielą w ten sposób Europę, dziś dużo już nie zmieni. Oni o tym dobrze wiedzą. Nawet jeśli w strefie euro są politycy podzielający nasze obawy, to skala obecnych wyzwań i przeciągający się kryzys oraz presja rynków na rozwiązanie obecnych problemów, np. poprzez emisję euroobligacji, sprzyjają ściślejszej integracji w ramach obszaru wspólnej waluty. Moglibyśmy jedynie przypominać o tym, aby w ramach tego procesu nie zapominać o krajach aspirujących do strefy euro, aby przystępowanie do tego klubu nie stało się bardziej skomplikowane i utrudnione w stosunku do obecnych rozwiązań. Polskie oficjalne stanowisko musi jednak wspierać wszelkie działania mające na celu silniejszą Europę.
Bo tak naprawdę, nie będąc w stanie zatrzymać procesu, powinniśmy się skupić na tym, co dla nas najistotniejsze. A dzisiaj najważniejszym wyzwaniem jest obrona propozycji budżetu unijnego w kształcie zaproponowanym przez Komisję Europejską. Wraz z rosnącym ryzykiem rozpadu strefy euro, kiedy kolejne miesiące zwiększają koszty ratowania krajów znajdujących się w kłopotach, coraz trudniej będzie podtrzymać poparcie dla projektu budżetu europejskiego na kolejną perspektywę, używając dotychczasowych argumentów. Szczególnie w sytuacji, kiedy akurat kraje Europy Środkowej wyjątkowo dobrze radzą sobie w tej odsłonie kryzysu, osiągając ponadprzeciętne tempa wzrostu i utrzymując całkiem przyzwoite (z wyjątkiem Węgier) wskaźniki fiskalne. W zamian za wsparcie i nieblokowanie działań integrujących powinniśmy domagać się przyjęcia budżetu europejskiego w zaproponowanym kształcie.
Niezależnie od tego należałoby uzbroić się w dodatkowe argumenty, które nie były dotychczas używane, lub być może ich siła przebicia nie była wystarczająca. Na pierwszym miejscu wymieniłbym prostą zależność pomiędzy konkurencyjnością gospodarki niemieckiej a wydatkami na poprawę infrastruktury i wspieraniem wzrostu w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Niemcy mianowicie w części zawdzięczają swoją dzisiejszą przewagę konkurencyjną przedsiębiorcom z naszej części Europy, którzy wytwarzają produkty pośrednie znacznie taniej, niż miałoby to miejsce w starej Europie, włącznie z terenami byłej NRD. Jesteśmy współtwórcami siły niemieckiego eksportu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że wraz ze wzrostem zamożności społeczeństw postkomunistycznych konsumenci w rosnących z roku na rok wolumenach kupują dobra finalne w największej gospodarce europejskiej. Polska jest dziesiątą destynacją niemieckiego eksportu, przed Rosją, do której potencjału gospodarczego nasi sąsiedzi zza Odry przykładają niewspółmierną wagę.
Drugim ważnym argumentem jest odpowiedź na pytanie, w jaki sposób najsensowniej wydawać europejskie pieniądze. Doświadczenia ostatnich trzech lat po upadku Lehman Brothers pokazały, że stymulacja fiskalna odnosi wyłącznie skutki krótkoterminowe, tylko w okresie, kiedy środki są wydatkowane. Sensowna polityka fiskalna o charakterze inwestycyjnym może przynosić pozytywne rezultaty tylko gdy oprócz efektów popytowych pojawiają się też efekty podażowe. Takie, które przyczyniają się do wzrostu konkurencyjności danej gospodarki. Efekty takie w dzisiejszych czasach można uzyskać przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej.
Jako prezydencja powinniśmy się skupić na sprzyjaniu procesowi ściślejszej koordynacji gospodarczej i wykorzystać ten czas na głośne artykułowanie argumentów za polityką spójności. Mamy szanse załatwić dobrze jedną sprawę i na tym należałoby się skoncentrować.